sobota, 12 marca 2016

# Kamienna inaczej...



Noc ciemna zapada. Chwalą się drzewa swą mocą. Historie przędą szumem swych liści. Igłami słowa rysują.
- Hej! Słuchaczu nasz drogi! Nadstaw swe ucho! Posłuchaj!

- Opuść lekko głowę, ku watrze! Wzrok przymruż! Puść wodze fantazji!

- Pozwól nam snuć opowieść! Opowieść o tym, co ważne i piękne! O tym, co żyć nam pozwala! O tym, co życia nas uczy!




Zbocza wzgórz porośniętych lasem, koronami sosen zdobione, sukniami jodeł tańczące, a u "stóp" ich...

Meandry rzeki, od wieków Kamienną zwanej, z dwoma odnogami i starymi resztkami zapór po młynach wodnych i kuźniach. Tuż za nimi tereny trochę torfiaste, miejscami mokre, ale i kamienistych fragmentów trochę się znajdzie...



Co parę kilometrów osady ludzkie, wsie i miast kilka….



Niby niepozorna ta nasza rzeka, a jakże bogata w historię, a jakże usłużna dla ludzi! Ileż w niej wiecznej mocy! Ileż „pamięci” smutków i radości, pracy twórczej i miłości tysięcy ludzkich pokoleń…




A wszystko zaczęło się już w schyłkowym paleolicie – dziesięć tysięcy lat przed Chrystusem. Trwało w mezolicie; a w neolicie mocno tu już łupano kamień.

Wraz z upływem lat, wzdłuż jej brzegów, rosły obozowiska i rodziły się w nich kolejne pokolenia naszych praojców. Dorastały i tworzyły kolejne kultury…

W skałach triasowych drążono groty i chodniki. Obrabiano krzemień. Wydobywano hematyt; wytwarzano ochrę. Dymarki dymiły nieustannie. Puszcza dawała opał. Struga wodę.

Obozowiska rosły w siłę. Rzeka dawała im moc i życie… Gasiła pragnienie, myła, pomagała w pracy, a i zwierzynę poiła, tę oswojoną, ale i tę dziką, łowną, pokarm stanowiącą… O rybach nie wspomnę…

Wielkie to było skupisko przodków naszych; jedno z większych w tamtych czasach… 




Trochę później mnisi, cystersi, (XII w.) "zbliżyli" tu szlak handlowy.

Biskup krakowski Geoden wie co czyni. Wznosi pierwszy budynek klasztorny – klasztor nad rzeką.

 Taki jeszcze niedoskonały, ale już stabilizujący opactwo.

Już słychać ciche, spokojne, modlitewne śpiewy mnichów. Las je podwaja, potraja, upoczwórnia, niesie daleko. Hen! Przed siebie!

Inny biskup uposaża wsiami, dziesięcinami.

Papież Honoriusz III śle bullę protekcyjną. Opactwo rozkwita.

Ma własną mennicę. Bije swój pieniądz.

Rośnie, na wzór włoski, klasztor murowany, budynki folwarczne i przemysłowe – nad rzeką, nad Kamienną.



Uf! Buch!

Buch! Uf!

Słychać stukot młotów o metalowe „oscypki”.

To siłacze z nadwodnych kuźni uzdatniają skrawki żelaza.

Co chwilę będą ją parzyć rozgrzaną do czerwoności odkuwką.

Posyczy z bólu, ale nie będzie się obrażać. To dla kowala ważne, by prędko metal schłodzić. Ona wie! Ona nie krzyczy!

Przyzwyczaiła się już, przez wieki całe!

Braciszkowie, w zgrzebnych habitach, czerpią z niej kubłami wodę. Podlewają warzywa.

Inni sieciami „orają” koryto. Stawiają więcierze. Odławiają rybę!

Jeszcze inni kopią kanał. Będą mieć własne stawy. Rzeka je zasili. W zdrowiu rośliny i ichtiofaunę utrzyma.




Rzeka śledzi ich losy. Pisze swój psalm, ku chwale i pamięci.

Meandruje, rozlewa się, tworzy strumyki, cieki. Przy dużym stanie wody bardziej  "bałwani". W lecie cieszy ogniskami  grążeli i nenufarów. Jak na dość wartko płynącą i zimną rzekę, to dziwnym trafem i pałka wodna nie jest rarytasem. O! O! Starczy tego dobrego! Piękna, zdrowa rzeko!

Piękna rzeko!



Nagle…

Silny bór trzynastowieczny z niepokojem konary swe unosi i dziwnym dźwiękom się przysłuchuje. Biegną gdzieś z daleka, lecz są coraz bliższe i bliższe. Jedne niby znajome. To dźwięki głuche, stłumione, rytmiczne, dobrze im znane. To stuk kopyt końskich, ale jakiś taki delikatniejszy, trochę szybszy, jakby radośniejszy, bardziej bałaganiarski, niż ten swojski, ciężki, powolniejszy. Towarzyszą mu obce świsty, obce krzyki, obca melodia. Niepokojem i troską szumią liście. Najeżyły się zielone igły sosen. Idzie nieznane, idzie złe.

Małe, silne w pęcinie, koniki wpadły między dorodne, ręką ludzką nietknięte, drzewa, niosąc na grzbiecie dziwaczne postacie; takie inne, jakby mniejsze, dziwnie obco odziane.

To nie swoi, to obcy!

Przedarli się nad brzeg rzeki. Konie i jeźdźcy, pospołu, zanurzyli swe pyski i gęby w czystym, źródlanym nurcie. Smakują, łyk po łyku, zdrową świętokrzyską wodę. Konie chrapią nozdrzami:

- Dobra! Oj! Dobra!

Konni ludkowie napełniają bukłaki. Do pełna! Do pełna!

Las szumi! Złą wieść nieść próbuje!

- Bójcie się mieszkańcy siedzib nadrzecznych! Bójcie się! Wróg się zbliża!

Wróg nieznany, wróg nieobliczalny, wróg straszny!

To Tatar!

Najeżdża okolicę raz pierwszy, drugi i trzeci!

Morduje, gwałci, grabi i pali. Wszystko, co mu w ręce wpadnie.



Smutna leśna „melodia” dociera do mnichów roku Pańskiego 1239. Nie uratują siebie, nie uratują mieszkańców osady. Nie uchronią klasztoru z pięknym, ołowianym – tak, tak, ołowianym – dachem, z ołowiu własnego wytopu (to tu wykonano także ołowiany dach katedry krakowskiej). Ukryją tylko jedyny skarb – pieniądze, w tym te, bite we własnej mennicy.

Zginą świadkowie, skarb przetrwa. Odnajdzie się, przypadkowo, dopiero w 1974 roku. Przetrwa, schowany, tyle zawieruch dziejowych; aż tyle.



Zbyt cenne to miejsce. Zbyt cenna ta rzeka.

Odrodzi się klasztor. Zasiedli mnichami. Zyska na sile. Praw znakomitszych jeszcze nabędzie.

Rzeka moc swą mu raz jeszcze odda. Wyzwolić się spod władzy możnych tego świata pomoże. Osadę odbudować pozwoli.



Znów kwitnie nad nią życie; to ludzkie; z radościami i troskami, z miłością, żalem i rozpaczą – to ludzkie, zwyczajne…



 Muskularny kawał chłopa, cały ubielony, zaporę podnosi.

Będzie zmieniał jej bieg i strumienia trochę upuści.

To młynarz. Przywieźli doń ziarno. Będzie je mielił na mąkę, na chleb powszedni.

Musi dać mu swą moc; poruszyć ciężkie, ogromne, drewniane koło u ściany młyna, by żarna, wewnątrz zawarte, starły na pył owoce pól najbliższych.

Nie buntuje się! Ona wie! Ona nie krzyczy!

Użycza swej siły!




Znów „trzęsie” się ziemia nad brzegiem rzeki. Toczą się koła. Idą wojenne tabory. Idą konne i piesze oddziały. Obcy sztandar na wietrze łopoce. Brodu szukają. Mącą wodę, czystą wodę tej rzeki – „kamiennej” rzeki.

To książę siedmiogrodzki Rakoczy, z potopem szwedzkim pospołu, idzie niszczyć i palić….



Ucierpiało opactwo, ucierpiały osady…

Śmierć i ruiny, miast życia, obraz w lustrze wody odbity syciły…



Zapłakała raz kolejny rzeka Kamienna nad losem ludzkim, nad tragedią i bezsensem ludzkich poczynań…

Zapłakała…



Nie dała za wygraną.

Kolejny raz o powstanie z gruzów – nicości przyjaciół swych, ludzi przywiązanych do jej urody, poprosiła.



Zasiadł nad jej brzegiem zadumany mężczyzna.

Coś szepce pod nosem.

Słucha rzeka i się dziwi.

Słowa w płynną, miłą dla ucha melodię mu się układają.

Toż to opat koadiutor, Ignacy Krasicki, swe strofy układa.

A może swych braci zakonnych ocenia; ku pamięci potomnych ich życie rysuje?



Pochylił się nad nią i Stanisław Staszic. Docenił, uszanował, ale i wykorzystał jej nurt wartki, od krystalicznego źródła począwszy, na pół biegu prawie kończąc! Huty, wielkie piece, tartaki i walcownie ciężkie na jej barki włożył. Poradziła i temu. Wiele lat życie tym huczącym molochom dając i nie jedno upocone w nich pracą, ludzkie czoło chłodząc.




Lubianka, jej mała siostrzyca, kręci się i wierci. Korzenie bukom i jodłom podmywa. Dziurawą glebę, co życie im daje, czyniąc. Spieszno jej do Kamiennej.

Wodny zeszyt opowieści jej niesie. A w nim legendę śpiewaną przez ptaki wśród łąk leśnych, bagien, moczarów i kniei przepastnej, o roku 1863 i latach czterdziestych wieku XX-ego.

Kamienna ramiona otwiera i sztambuch w swój nurt przyjmuje.

Zna Langiewicza. Zna zapach ust jego, gdy drogą znużony, wody jej dłonią zaczerpnął. Wie o powstaniu i roli w nim Generała. Ona wie. Ona szanuje. Nie pyta o sens. Nie gani za klęskę. Ona wie. Ona zna i pamięta słodki smak krwi powstańczej.



Pluszcze swą falą melodię kujawiaka:



„Snują się po lesie…

Jakieś dziwne cienie.

Trzask gałęzi słychać.

Słychać koni rżenie.

Ludzie to, czy mary?

Prawda to, czy czary?

Pyta się las stary.



Sosny dąb, brzoza buka,

Pyta kto to, czego szuka.

Czy zaczarowanych kroci,

Czy może kwiatu paproci?



I tylko stare, dostojne modrzewie,

Wiedzą, czego żadne, inne drzewo nie wie.

Pamiętają bowiem rok krwawej zamieci,

Sześćdziesiąty trzeci.



Mówią im, słowa pieśni,

Że to my, żołnierze leśni,

Że to swoi, że nie obcy

Że to świętokrzyscy chłopcy.”



Pamięta, jak myła swym nurtem ich zmęczone nogi. Otulała, jak mogła, by sprawić im odrobinę ulgi. Nie zawsze zdążyła porządnie je ukoić, „umasować”, gdyż znikali równie szybko, jak się pojawiali. Ech! Pamięta!

Jej nurt zakręcony jeszcze niesie trzask wystrzałów, a echo leśne je podwaja.

Tych powstańczych i tych z karabinów oddziałów „Ponurego”, partyzantów walczących z niemieckim najeźdźcą.

„Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”….


…”Idą, idą pochody, dokąd idą,
                                                                                                                                                                   
...których prowadzi jak wygnańców laski

ląd krążący po niebie. A może

niebo po lądzie dmące piaskiem

tak kształt ich zasypuje. Jak noże

giną w chleb pogrążone - tak oni

z wolna spływają. Piach ich pokrywa.

Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni.” /Historia, K. K. Baczyński/






Nie ma Tatarów!

Nie ma kowali!

Nie ma młynarzy!

Nie ma Szwedów!

Nie ma powstańców!

Nie ma partyzantów!

Nie ma okupantów!

Nawet kajakarze i żeglarze zniknęli!

Tych ostatnich – szkoda!



Tylko wędkarze są jej wierni. Choć jakby też ich ubyło. Pokochali komercję.



Gdzieś się życie zaczyna.

Gdzieś kończy.

Nad mą rzeką!

Nad Kamienną!    :)



Kamienna wciąż płynie. Pamiętnik dziejów Ziemi naszej spisuje.

Niech trwa!



Wszystkie odstępstwa od norm językowych celowe i zamierzone.