Wracam TU po wielokroć i
wiem, że za kilka chwil, znów stęskniony, powrócę.
Egzystuje sobie w pobliżu
dwóch potężnych kuzynów: Bazyliki Mniejszej na Świętym Krzyżu i Klasztoru Ojców
Cystersów w Wąchocku. Przyzwyczaił się, chyba, do tego, że jako mniejszy, musi
oddać palmę pierwszeństwa tym wielkim braciom. Może nawet cieszy się z tego, że
tłumy turystów dają mu spokój; zaś ci, co go odnajdą, szanują urodę ukrytą w jego
prostocie.
Kościółek pod
wezwaniem św. Jana Chrzciciela, dumny właściciel romańskiej rotundy.
Rotundy,
której ktoś, kiedyś, nie tak dawno,
zrobił krzywdę. Nałożył nań warstwę brudnego, żałosnego tynku. Owinął jej
naturę szalem, współczesnej nam, brzydoty. Na szczęście, lat temu kilka, znów rozum
wziął górę nad głupawą swobodą i przywrócono jej „powierzchowności” blask
kamiennej urody.
Rzetelna rzecz, a może lepiej dzieło, dziać się zaczyna za
panowania Bolesława
Wstydliwego i małżonki jego, Kingi – świętą później zwaną. Tej, co, w
legendzie, pierścień na Węgrzech do kopalni soli wrzucając, cud czyniąc, do
Polski tę kopalinę „podziemną rzeką wysłała”. Rzecz o tyle prawdziwą się stała,
że to jej małżonek z Bochni królestwo poboru tej arcyprzyprawy uczynił. Oboje,
wielce religijnymi będąc, czystość ślubowali. Nam dziwnym to się zdaje, lecz
być może obyczaje wieku tego sens w tym jakiś wyższy upatrywały. Fakt faktem,
zaręczeni w wieku lat kilku, zaślubieni później sobie, we wstydliwości tej
prawdopodobnie wytrwali, dużo dobra dla utrwalenia wiary na ziemi krakowskiej i
sandomierskiej czyniąc. Tenże Wstydliwy, roku pańskiego 1269., na prośbę
szacownego opata Świętego Krzyża, Jakuba, nakłada na wieś Grzegorzewice (dziś
Grzegorzowice),
przynależnej klasztorowi w wyniku zamiany za wieś Wojsław, „dobrowolnie” uczynionej z rycerzem Żegotą, liczne przywileje i swobody i lokuje ją na prawie niemieckim, przynależnym również innym siołom, będącym własnością tegoż opactwa. A ruda żelaza tu znakomita i wytopowi „podatna” jak nigdzie! Dziesięcinę swą pozyska z tej wsi, choć w nieco późniejszych latach, także klasztor w Wąchocku.
Mimo legendarnej teorii, popartej zdaniem archeologa Tadeusza Szydłowskiego, nadającej rotundzie jedenastowieczne urodzenie i wkładające w nią charakter obronny, a zarazem miejsce chrztów pierwszych, na naszej świętokrzyskiej ziemi, gdy Łysa Góra jeszcze pogańską była, wolę, bliższą mi „dygresję” Jana Długosza o fundacji kościoła „in colle lapide formae rotunda murata” <na wzgórzu skalistym, na podstawie koła zbudowanego>, w XIII w. przez dziedzica, imć Nawoja herbu Topór. Romańska rotunda, absydą swą na wschód oculus-em patrząca, z gotyckim maswerkiem, piaskowcem na wapno składana, prawie siostra bliźniacza tej z Wawelu, bardziej dla mnie pojętną i wiarygodną się staje, a kwarcyt w iskrę światła uzbrojony wyobraźni mej sprzyja!
Panoszy się mała, lecz dumna, nasza rozeta. Czeka na słońce, by przytulić jego promień i darować swemu wnętrzu łyk różowego ciepła, a może średniowieczny, acz nie tylko, symbol-dowód Łaski Pana.
Do rotundy przytulono w 1627 roku prostokątną nawę, podpartą murowanymi skarpami, a z niej samej uczyniono prezbiterium. We wnętrzu barok odcisnął swe prawie wszędobylskie piętno, ale to już na inny czas bajanie…
U stóp opoki, rzeczka Dobruchna przędzie warkoczem swe wody, pamiętliwie niosące obrazy okolicznych, lessowych, urokliwych wąwozów.
Nie biegnijcie tam falangą, lecz w grupie najlepszych
przyjaciół, gdyż nie traficie na urokliwy przepych, a raczej na dumny ślad
naszej wspaniałej narodowej i religijnej historii, z zarania początków drugiego
tysiąclecia po narodzeniu Chrystusa.
Styl zamierzony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz