Moje #Miasto

#Star! - Ach! - O! - Wi! - ce...

 





Metro-poli-a?

Z natury...
Mini nie bywa, ale...
Nocą...
To nawet nieźle się prezentuje... 🙂
Prawie że...
Metro i poli-a... 🙂
No, może metro, jak metro,
ale Poli...
Czemu nie, jeszcze dziś... 🙂
Nawet kolonię swoją miało...
Fakt, miało...
Fakt, że tylko Klarnerową...
ale za to imienia inżyniera i ministra...
Z pasją...
A i metro-poli-ta...
U sąsiadów, bo u sąsiadów z zachodu,
ale - wszak - też gościł... 🙂
Ech!
Ta nasza Star-poli-a... 🙂
A może dziś lepiej
Star-poli-ta...?
Star!...
Star! - Ach! - O! - Wi! - ce...

Gdy nad Pasternikiem...
Drzewiej, tak zwyczajnie...
Stawem zwanym...
Dzień się kończy...







#Słoń. Ech, te stare fotografie...

 

Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem,
że gdzieś mam starą fotkę Słonia!
Czasem też Grzybem ją zwano, choć właściwy Grzyb znajdował się nieco dalej, na wysokości obecnego budynku sądu; tak w 1/3 skały, patrząc od góry. Wejść pod niego było dość ciężko, ale gdy się już wśliznęło, uczucie było niesamowite; ogromna "kapa" wisiała nad głową, a okoliczny świat nabierał dostojnego wyglądu. Gdy wchodziło się mozolnie po schodach, skała ta prezentowała się naszym oczom niczym potężny borowik. Zniszczono ją chyba podczas budowy obecnych schodów i równania terenu pod "stary" Manhattan ( a może Manhatan, jak w Kutnie i Lesznie 😅). Dosypano "gruntu" i skały jakby niższe się stały😕. Tę "bryłę" też "znajdę"; muszę tylko głębiej poszperać w swoim "archiwum".
Dziś Słoń trochę się "spłaszczył", "spiaszczył", "wygładził", "zneutralizował", ale wciąż jest dość "czytelny". 21 sierpnia 1936 roku (data na fotografii) "charakterniej" się prezentował.
- Prawda?
Odpoczywał sobie na szczycie, z trąbą w dół opuszczoną. Wygrzewał się w słońcu, a deszczem i śniegiem skórę "dopieszczał".
Czyściutko wokół było, nawet krzewu i chwastu, o drzewie nie wspominając... Łąka - zaś - na samym szczycie dopiero "stała", a na niej wspaniałe "majówki" z harmoszką, bandżo i skrzypkami - oczywiście!
- Czy coś "z wyskokiem" też bywało?
- Grzecznie Dziadków nie pytałem...😃
/Dla niewtajemniczonych - skałki w "centrum" Starachowic/



"Woziwoda"...

 Myślę, że część z Nas jeszcze ten widok pamięta...



Nasza starachowicka "woziwoda", czasem też "beczką" zwana.
Ciśnienie dzielnie "podnosiła", tyle że hydrostatyczne, słupem wody naciskając na rurska, rurki, rureczki, kanały, kanaliki, zawory, zaworki i zasuwy...
Wiele lat dzielnie służyła.
"Woziwoda-"
niosę "wodę,
co ma rajski smak."
/.../dzban wody podam,
Z mojej beczki ,
której piątej klepki brak.
Woziwoda-
Kogo dręczy milion trosk
Temu wody mej naczerpię
że się w mig
pozbędzie cierpień
Będzie się zaśmiewał w głos"
/.../"Nie wierzysz , popatrz no
Już sam" mój "widok rozwesela".
Z tą rajską wodą, to tak trochę gorzej było, gdyż czerpano ją, w tym czasie, prosto z rzeki Kamiennej i podawano do dwóch sieci - przemysłowej FSC i miejskiej. Ta pierwsza zasilana była zwykłą rzeczną "kryniczanką"; miejska zaś, filtrowana piaskiem i chlorem wzbogacana, a wszystko działo się przy "upuście", czyli obok mostu na Radomskiej. W tym samym obiekcie ścieki miejskie do Kamiennej "upuszczane", tym że piaskiem filtrowano.😂
- No, z odrobiną wapna i chyba drzewiej użytym jako "filtr" pobrania.
Byłem tam kilka razy, dzieckiem będąc i "na własne oczy" proces ten podziwiałem.
"Upusty" - niestety - też "zaliczyłem", rzekę z brzegu "podziwiając".🙃
Tuż za wieżą "ostatni" z dwóch baraków mieszkalnych podziwiać możemy, a w tle głębokim...
- Budynki "pompy kolejowej", gdzie biedna, spocona ciuchajka poziom "czystej - krystalicznej" uzupełniała, wydmuchanej na ciężkim podjeździe z Wielkiego Pieca, nim "kolibki" swe dalej, ku kopalni ciągnąć zaczęła...
- Tupu-tup, tupu-tup, stuku-stuk, stuku-stuk!
Skręcała po płocie "Dziewiątki", a tor, który wzrok nasz przyciąga prowadził znacznie dalej, bo aż do Tychowa, Lipia, a wcześniej nawet do Iłży.
Niektórzy moi Znajomi coś jeszcze na "głównej" fotce wypatrzą... 😄
- "To nie woda, woziwodo,
to jest" serca "koncert."
Gdy Trębowca czas nastąpił...
- O kawiarni u jej stóp myślano, o platformie widokowej na jej szczycie...
- Ostatecznie "bum" wygrało, jak w naturze postrzegacie...


#Pasternik okiem starego "bywalca"... /z cyklu: "Moja Kamienna".../

Trochę wspomnień...


Zachód słońca nad Pasternikiem /fot. współczesna, własna/

 Sentymentalnie...

 





    Tak sobie patrzę na postępy w zagospodarowywaniu zalewu w Wąchocku i wciąż mi żal:
- Wszak u nas drzewiej też sympatycznie nad zalewem bywało! I to jeszcze jak sympatycznie!



   Nasi pradziadowie, budując zbiornik Pasternik, mieli na uwadze - przede wszystkim - cele racjonalne, użytkowe. Miał służyć jako rezerwuar wody przemysłowej dostarczanej do Zakładów Metalowych i Wielkiego Pieca, z czasem także pitnej dla mieszkańców miasta. Nie bez znaczenia była także jego rola retencyjna, ale zapewne nie była to funkcja pierwszoplanowa.

 Z czasem, acz dość szybko, stał się obiektem służącym również rekreacji, uprawianiu sportów wodnych i wędkarskiemu hobby.
   Uformowano niecki dwóch zbiorników - pierwszy bezpośrednio na korycie rzeki Kamiennej, drugi, oddzielony od poprzedniego dość szeroką groblą, na wąskiej odnodze tejże, sięgającej swymi meandrami aż pod granice ówczesnej osady Wąchock.
Źródło - https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16482511270/in/album-72157632671059920/

 Na północnej części, gdzie nurt był dość szybki i mocne denne prądy, pobudowano regulowane "stawidła", o dwu oddzielnych komorach upustowych. Tym sposobem można było regulować prawie bardzo dokładnie poziom zbiornika przy pomocy jednego lub obu stawideł.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16212279213/in/album-72157632671059920/

 Obie "zapory" posiadały jeszcze cząstkowe, drobniejsze upusty w celu dokładniejszego sterowania ubytkiem wody z zalewu. Układ był jakoby dwustronny. Przy normalnym naborze wody niesionej korytem rzeki, zapora "pracowała" przelewowo, czyli jej nadmiar przepływał nad górnymi krawędziami suwaków, a wypadku jej nadmiaru, suwaki podnoszono i woda intensywnie uchodziła z zalewu po dolnej krawędzi zapory, między jej dnem i dolną krawędzią suwaków.
  Tak dokładna regulacja poziomu, przy stosunkowo prostych mechanizmach przekładniowych, zapewniała stały, pewny pobór wody przez równie proste urządzenia wodociągowe, jak również utrzymywała stan wody w kanale biegnącym do Wielkiego Pieca i dalej w kierunku Michałowa.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16472894928/in/album-72157632671059920/

 Kanał ten miał swój początek w postaci dość dużego oczka wodnego porośniętego, z czasem kępami białych nenufarów i żółtych grążeli) tuż przed budką dróżnika, przy torach kolejowych. Przebiegał pod nimi, pod drewnianym, solidnym mostem, zlokalizowanym po północnej stronie linii kolejowej ( na wysokości początku dzisiejszej ulicy Wielkopiecowej), dalej za baraczkiem ówczesnego dworca zachodniego... "Dobiegał" do budynków elektrowni, kompleksu Wielkiego Pieca, parowozowni i trochę oddalonego zespołu maszyn tartacznych. Jego rola, na owe czasy, była nie do oszacowania. Starsi mieszkańcy naszego miasta doskonale go - zapewne - pamiętają, ale niewielu wie o tym, że na części południowej też był dodatkowy odpływ wody ze zbiornika, z maleńką zasuwą.  Był on zlokalizowany w prawym rogu niecki, tuż przy grobli. Biegł pod ziemią (pod jezdnią i terenem osiedla Pasternik); aż - systematycznym spadkiem - łączył się z korytem rzeki w odległości ponad trzystu metrów od opisywanego wyżej upustu. To on pomagał oddać nadwyżki wody ze zbiornika południowego. Niestety, był zbyt mały, by wystarczyć podczas gwałtownych jej "przyrostów". Jej napór przerywał wtedy groblę.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16659210811/in/album-72157632671059920/


   Bywały zimy, że zbiornik zamarzał bardzo głęboko. Normalnym zaś jego stanem był lód grubości czterdzieści - sześćdziesiąt centymetrów. To było bardzo ważne, bo zamarznięty zbiornik znów pełnił rolę użytkową. Twarda, mocna zmarzlina stanowiła doskonały skrót, by dostać się do pracy w Fabryce Samochodów Ciężarowych dla mieszkańców południowej dzielnicy miasta. Producenci smacznych lodów cięli taflę, dzieląc ją na regularne kilkudziesięciokilogramowe bloki. Ładowali na platformy zaprzężone w pary silnych, specjalnie na ten moment podkutych koni i przewozili na drugą stronę mostu, do dzielnicy o tej samej nazwie co zbiornik - Pasternik, gdzie układane w wysokie pryzmy, a właściwie piramidy, obsypane piachem i trocinami, przykryte słomianymi matami, czekały do lata, by stać się przyczynkiem do zmrożenia pysznej lodowej masy (lodówek nie było).

Zima 2018

   Zbiornik służył nam również jako znakomite lodowisko - boisko do gry w hokeja, tor do jazdy szybkiej (no, może nie tak szybkiej) na lodzie. Potrafiliśmy na łyżwach, przykręcanych do butów, "objechać" go wokoło, co było niemałym wyczynem. Odśnieżaliśmy duże prostokąty, ustawialiśmy prowizoryczne bramki i dalej - hulaj dusza, piekła nie ma - toczyliśmy mecz za meczem, aż do zmroku. Krzywdowali sobie tylko rodzice, gdyż nie byli w stanie zmusić nas do zejścia ze zmrożonego stawu. W połowie lat sześćdziesiątych nasza szkoła podstawowa "wzbogaciła się" o kilkadziesiąt nowiutkich par łyżew z butami - figurówek i hokejówek. Och! Oczy nam się do nich świeciły! "Wylano" lodowisko na boisku szkolnym i na zajęciach z WF-u mieliśmy frajdę - jazdę na "prawdziwych" łyżwach! Tylko dlaczego tak krótko? Ech!
   Przed feriami zimowymi, ktoś z nauczycieli "wpadł" na genialny pomysł:
- Wypożyczyć dzieciom łyżwy na czas przerwy w nauce!
To dopiero była radocha! Całe ferie na stawie z takim super sprzętem na nogach! Od rana do wieczora! Problemem był tylko obiad - wrrr...
   Zalew żył swoim intensywnym zimowym życiem.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/10376217436/in/album-72157632671059920/
   Jak sięgam pamięcią, dwukrotnie nad naszym zbiornikiem gościli żołnierze - saperzy.
Pierwszy raz przybyli zimą - przed wiosennymi roztopami. W prawdziwie mroźne dni zamarzła nawet pierwsza część zbiornika, od strony torów kolejowych, z korytem rzeki na dnie. Na przedwiośniu, spiętrzająca się gruba kra, ponownie zamarzająca nocą, zagrażała "stawidłom", progowi wodnemu, zwanemu potocznie upustem. Groziła ich zerwaniem i uszkodzeniem konstrukcji mostu.
   Na ratunek przybyli chłopcy w mundurach. Kilka dni kruszyli lód ładunkami wybuchowymi, trotylem. Lód nie ustępował. Nie mogli już wchodzić na jego płytę, a kra wciąż była bardzo groźna. Wtedy nad zamarznięty akwen nadleciały śmigłowce! Zmarzlinę kruszono przez dwa dni ładunkami zrzucanymi z ich pokładu. Ależ mieliśmy przeżycia. O zmroku mogliśmy też "dotykać" prawdziwe latające maszyny! To było to! Żołnierze byli tolerancyjni i wyrozumiali, choć mróz mocno dokuczał wartownikom. Wiązały się chwilowe serdeczne więzi - kobiety donosiły im ciepłe domowe potrawy, picie w termosach, karmiły czym mogły, niejedna i pocałowała, i pogłaskała, przytuliła, odzież wysuszyła, a żołnierze, w zamian, tolerowali nasze drobne wybryki, pilnowali, by nie stało nam się nic złego, obdzielali nas wojskowymi konserwami i kostkami kawy zbożowej z cukrem, których nagle mieli zbyt dużo. Ech! Jaki super był smak tej wojskowej mielonki! Ech! Czuję go do dziś na starych, wszak, już wargach!
Nie spróbowałem tylko wędzonej słoniny; nie "trafiła" mi się; he, he!

fot. https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/10588896015/in/album-72157632671059920/
Most się ostał. Zapora też, ale ruszyła straszna woda. Znacznie gorsza od tej na zdjęciu z "przedwojnia" lub tuż-powojnia.

/fotografia z rodzinnych zbiorów/
 Zalała dzielnicę Pasternik. Rwącym nurtem, rozlewającym się poza ramy koryta i wysokie nasypy, płynęły ogromne konary drzew, wielkie kępy trzcin i tataraku, deski, uschłe trawy i wszystko co tylko tej dużej wodzie udało się "ukraść po drodze". Zdarzało się, że na kępach siedziały dzikie kaczki, gęsi, łabędzie, a nawet zające i - o dziwo - sarny. Widok był makabryczny - bałwany kłębiącej się, brudnej wody i te wystraszone ptaki i zwierzęta! Tak wystraszone, że bały się opuścić namiastkę "deski ratunkowej", jakim stały się płynące chaszcze. Wszyscy trwali w pogotowiu. Pełniono całodobowe dyżury. Wraz ze strażakami i saperami, zasypywano worki piachem i układano z nich dodatkowe wały. Wszystko to było zbyt mało i mało. Woda wciąż podnosiła swój stan. Trwało to kilka dni, groźnych dni...

Podtopione domy na Pasterniku /fot. własna/

  Takich powodzi było kilka, choć już nie tak "szalonych". Woda już nigdy nie przelała się przez wysokie brzegi przyrzecza, acz czasem mało brakowało.
   Powodzie te miały jedną maleńką pozytywną cechę - częściowo oczyszczały brzegi zalewu z nadmiaru roślinności.

   Raz w roku, spore gromady chłopców i mężczyzn brodziły po płytszych obrzeżach zalewu, wyszarpując kępy tataraków. Myli je, obcinali z większych korzeni i zabierali ze sobą. Był to sygnał, że zbliżają się Zielone Świątki. Tatarak trafiał do mieszkań; nabierał rangi symbolu.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16209393084/in/album-72157632671059920/

   Staw - bo tak go nazywaliśmy - zawsze był ostoją wszelakiej ichtiofauny - ryb prze-najróżniejszych / płoci, krasnopiórki, szczupaka, okonia, karpia, leszcza, dużego karasia polskiego, lina złotego, węgorza/, raka szlachetnego, drobnych skorupiaków i małży słodkowodnej. Trafiały się ogromne okazy. Największy szczupak, złowiony przez P. Stanisława L. "mierzył" sobie ponad 140 centymetrów. Mało - prawda?! Zarybiano go każdego roku, rybą spokojnego żeru i drapieżnikami; z sensem i rozwagą. Był to nasz starachowicki raj wędkarski. Zazdrościli nam go koledzy wędkarze z wszystkich okolicznych miejscowości. W tych czasach nie "chodziliśmy" na ryby, tylko na ich określony gatunek, np. na węgorza lub karpia, czy lina. Prawie zawsze z powodzeniem. Dorośli wędkarze otaczali opieką młodsze pokolenie. Uczyli szacunku do natury bezpośrednio nad wodą. Ot, co!
Zasiadki czyniliśmy i w dzień, i w nocy. Ze szczególnym sentymentem wspominam te nocne, często przy ognisku, z kiełbaską z patyka i nadzieją na wielką, ba, ogromną rybę! Nie było świetlików, dzwonków i tym podobnych wymysłów (które, swoją drogą, bardzo lubię), wystarczył, jako sygnalizator brań, kawałek białego papieru lub - szczyt marzeń - piłeczka "od pin ponga", a czasem dodatkowo, osłonięta od wiatru, świeczka "w słoiku" i już było super!
   Niestety, któregoś roku, miast "polskich" gatunków, sprowadzono ze wschodu amura. Miał "wycinać" nadmiar tataraku. Miał... Zachwiało to naturalny stan miejscowej ichtiofauny. Potem już z roku na rok było coraz gorzej. Inna sprawa, że zaniedbano, a właściwie zarzucono także, coroczne odmulanie zbiornika. Staw zamulał się, wypłycał i zarastał, zarastał, zarastał....


https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/8437953976/in/album-72157632671059920/

Oto stan obecny...
/fot. własna/ Lato 2018

Nadchodził czas najkrótszej nocy.

Rut oka na przystań
https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/17425633411/in/album-72157632671059920/
   Zalew "zapełniał się" już dużo wcześniej białymi żaglami omeg, kolorowymi kajakami, a nawet małymi dwuosobowymi łódeczkami. Wszyscy wodniacy ćwiczyli przed wieczorną, wodną paradą czynioną każdego roku tuż przed nocą świętojańską. Na środku południowej części zalewu budowano duży stos drewniany, by o zmroku zapalić duże ognisko. Gromadzono pochodnie. Panie z dziewczętami szykowały wianki z kwiatów i nenufarów, z "siodełkiem" na świeczkę, które puszczały późnym wieczorem na wodę. Widok był uroczy. Paradę kończyła zabawa "ludowa na deskach" obok budyneczku przystani, czyniona w rytm utworów granych przez orkiestrę zakładową. Dorośli bawili się do późnej nocy.

https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/16209433914/in/album-72157632671059920/
https://www.flickr.com/photos/michal_kubicki/17132099317/in/album-72157632671059920/

W upalne, letnie dni nad brzegami zalewu gromadzili się "plażowicze". Korzystano także z uroków kąpieli.


   Niestety, dość często zdarzały się przypadki utonięć. Zbiornik nie należał do bezpiecznych. Nierówne dno, zmienna jego głębokość, prądy o zróżnicowanej temperaturze wody, resztki rusztowań z szynami ukryte w toni (pozostałość po torach, służących do transportu mułu i piachu podczas oczyszczania zbiornika, przy pomocy wagoników "kopalnianych") zbierały swoje nieszczęśliwe "żniwo".


   Z biegiem lat zbiornik się starzał, zamulał, zarastał, tracił swój urok i czar. Co jakiś czas podejmowano nieudolne próby przywrócenia mu, choć odrobiny, dawnej świetności. Niestety były to próby czasem nawet w skutkach szkodliwe. Oddalały się w "przestrzeni państwowej" jednostki administracyjne władne co do jego dalszej przyszłości. Im dalej były zlokalizowane od naszego grodu, tym bardziej stawały się obojętne i niezainteresowane udzieleniem stosownej pomocy. Powstawały dokumentacje, koncepcje, projekty i.... Dezaktualizowały się i... Mamy, co mamy...
   Ale...
W tym czasie powstało kilka nowych obiektów wodnych na terenie naszego województwa:
- w Staszowie,
- w Wilkowie,
- w Wąchocku,
- w Kazimierzy Wielkiej i jeszcze parę.
Mniej lub bardziej udolnie, kilka zrewitalizowano - modne dziś słowo (choćby u sąsiadów, za miedzą - Rejów w Skarżysku Kamiennej, zalew w Suchedniowie). Nawet Szydłowiec "odbudował" swój staw zabytkowy!
   Tylko nasz Pasternik wciąż czeka. Wciąż czeka na lepsze czasy. Jakie to muszą być czasy?
Przecież wciąż pełni swą rolę retencyjną!
Dlaczego nie można mu nadać tej drugiej cechy?! Funkcji rekreacyjnej - urody dla oczu!                
Przecież słońce wciąż pięknie nad nim zachodzi!




Tylko łabędzi przybyło...


Odstępstwa od norm językowych zamierzone, celowe.







Lubię Pasternik o tej porze dnia, ale...
Brody Iłżeckie też potrafią oczarować,
choć trochę...
- Za Panem Juliuszem...
"Smutno mi, Boże! – Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą...
Choć mi tak niebo ty złocisz i morze,
Smutno mi Boże!"



=========================================================
=========================================================
 Wczesne przedpołudnie, w pierwszy dzień lutego, piętnastego roku trzeciego tysiąclecia. 
No, właśnie - trzeciego tysiąclecia! 
Niby takie proste, ale jeśli mówię:
- Dwa tysiące piętnasty - to niezbyt czuję to trzecie tysiąclecie. 
Trochę po staropolsku i już inaczej "w duszy gra". Nieprawdaż? 
Oj! Mieli Ci nasi Praojcowie "wyczucie" języka. 
A może większy szacunek do wszystkiego co ich otaczało.
========================================================================================================
Fotka wykonana od strony, nomen omen, Warszawki. 
Ładny dzień. Ładnie... "położone" miasto?


"Rzut oka" na "moje" miasto...
Przed burzą, której ostatecznie nie było... :)
Na złotym promieniu posadowione; niestety - tylko na zdjęciu... :(



























3.

 ul. Marszałka Piłsudskiego tuż po zachodzie słońca...


4.

Zachód "w perspektywie" osiedla Południe...
 

5.
Nocą od Pasternika...



6.
Dublecik... Ecik...
Dobrej nocy!🙂
/meandry rzeki Kamiennej/



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz