środa, 27 stycznia 2021

#Studio filmowe... Z serii: "Dialogi dziadka z Wnuczką"...

 Z serii: "Dialogi dziadka z Wnuczką"...



- Dziadziusiu!
- Jutro wieczorem będziemy się bawić w...
- Studio filmowe!
- W co, Kochanie?
- W studio filmowe, dziadziusiu.
- Możesz mi, Skarbie, bliżej określić, na czym będzie polegała ta zabawa?
- Oczywiście! Bardzo proszę:
- Ty będziesz reżyserem.
- Ho, ho - pomyślałem sobie - Dobrze się zaczyna!
- Babcia będzie scenografem.
- Mamusia operatorem kamery.
- A ty Niunieczko?
- Co ty, dziadziuś - nie wiesz?!
- Przecież to oczywiste!
- Ja będę scenarzystą i producentem - w jednej osobie. Od rana będę układać scenariusz, a po południu dopilnuję, by babcia dobrze przygotowała studio do zdjęć.
- Aha, już rozumiem, ale chyba kogoś nam jeszcze brakuje, by film nakręcić...
- Przecież wiem! Aktorów!
- Nie martw się! Pluszaków ci u nas dostatek, czyż nie?
- Rzeczywiście, pluszaków ci u nas dostatek. Czym ja się przejmuję. Scenarzysta i producent, w jednej osobie, reżysera też wyręczy w doborze gwiazd sceny...
- Ciekawe, jak sobie Babcia poradzi?
Pomyślałem.
- Podejrzewam, że raczej będzie pełnić rolę asystenta scenografa i wykonywać polecenia Scenarzysty, Producenta i Scenografa, przez duże S, P i S - w jednej osobie.
- Niestety; myślę, że mnie też taka rola czeka:
- Usłużnego asystenta Pani Reżyser!
- Tylko rola pani operator chyba nie jest zagrożona, ale...
- Kto wie?
- Kto wie?
- Życie pokaże...
- Już jutro!
- Wieczorem!
- A, co!!!
Za plecami słyszę:
- Idziemy organizować casting!
- Szybko się to jutro zaczęło! Nieprawdaż? 😂🙃😂👋👋👋



/odstępstwa od norm językowych zamierzone 🙂 /

wtorek, 26 stycznia 2021

#W drodze...

 


W drodze...

Panie!
Zdradź nam...
– Bezimiennym...
Za którym zakrętem...
Świat materialny
Znów przychylnym...
Się stanie?...
Znów?!
Może...
Kiedy?...
Czy?...
W ogóle?...
Koci łeb!
Obok łba kociego!
Za nimi kolejny!...
I kolejny...
Kolejny...
Kolejny.
Bolą stopy...
Bolą lędźwie...
Ba!
Mózg boli!
A iść trzeba!...
Miast mchu zielonego...
Biel wszechwładna...
Mrokiem myśli...
Zmęczona...
Pan milczy.
Nie odpowie!
Iść każe...
Przed się...
Za zakręt...
Za cień...
Za słońce...
Za deszcz...
Za mróz...
Za pluchę...
Za...
I obok...
Fenicjan...
Faryzeuszy...
Saduceuszy...
Mocy mentorów...
Fałszywych...
Mozolić się...
Trudzić się...
Choć dreptać!...
Iść każe!
Za którym zakrętem...
Świat materialny
Znów przychylnym...
Się stanie?...
Za którym?!
Czy się...


piątek, 22 stycznia 2021

#Dzień Dziadka

 


Żartem...
- A może?
- Pół żartem?
Tylko...
- Że co?
- Że jak?
- Że ja?
- Że dziadek?
- Że moje święto?
- Że życzenia?
- Że od Wnuczki?
- Że...
- Że Niemożliwe!
- Że tylko...
- Że Babcia!
- Że co?
- Że dziadziuś?
- Że kochany?
- Że ulubiony?
- Że prezent?
- Jak dziadziuś...
- Jak kochany...
- Jak prezent, to...
- "Miśki"!
- Kochana Wnusiu! ❤😂❤❤😂😂😂😂🥰😘

sobota, 9 stycznia 2021

#Nie tylko o...

 #Nie tylko o...



Bywają
budowle i Budowle
Biedne i bogate
beznadziejne i bezbłędne
bajeczne i beztroską
budowane....
Bywają też...
Szykowne
Stylowe
Modne
Wytworne
Celowe i …
Kreatywne
Jedne budzą zachwyt
Inne podziw
Jeszcze inne zadumę
Refleksję nad przemijaniem
Czasem pytanie
o cel Powstania...
Zamiar twórcy
Kolejne tworzą...
Pozory siły lub wiary
Albo obu razem
Czyli...
Siły wiary
Inne lub te same ”grzeszą”...
Przepychem
Nadmiarem...
Formy i treści
Miast budować...
Niszczą...
Psyche - oczywiście
Wie kto?
Kto wie?
Czemu to służy?
Czasem nawet ten...
Co Buduje...
Prawdę w drodze...
Gubi


wtorek, 5 stycznia 2021

W Kurkołapkach

 


I. Zander się złości.
 
Półmrok panujący w pomieszczeniu nastrajał go refleksyjnie, ale i przytłaczał, wprowadzał w kiepski nastrój.
- Już tyle lat wciąż, dzień w dzień, w tych samych ścianach.
- Ileż raportów tu powstało; ile głupiego pisania pod szablon, zgodnie z przyjętymi zasadami.
- Byle bez emocji i czucia.
- Suche fakty; często trochę „podkręcone”, trochę naciągane.
- Poszlaki bliskie przypuszczeniom. Ech!
- Ilu łobuzów, złoczyńców siedziało na tamtym krześle, ale ilu też porządnych ludzi, często przez los skrzywdzonych, w zbrodnię z przypadku lub konieczności „owiniętych”.
- Chrzanisz! Ty wciąż jesteś ten sam, odporny na chwilowe zmiany i zawirowania wszelakie! Uparty „klaun”, który tym sposobem, nic a nic nie zyskał, a wręcz wiele stracił. Nowi postrzegają cię jako dziwaka, faceta trochę nie do życia. Takiego, który z tegoż życia korzystać nie potrafi
- Tylko z każdym dniem coraz starszy. Ku emeryturze wędrujący.
- Ściany farbę zmieniały, a i krzesło za twej bytności już chyba trzecie.
- No, i komisarzem wciąż jesteś. Tyle lat bez zmian. Lat tyle.
- Koledzy pokoje zmieniali, krzesła na fotele ciągle coraz bardziej wypasione, a pagony na mocniej srebrem obsypane, tylko ty...
- Szczęściarz, dziecko sukcesu, wciąż tu tkwisz komisarzu Zander!
- A może Srander?!
- Może...
Zadumał się sam w sobie, nad sobą i swym podłym życiem.
Jednego miał, w tym czasie lat ostatnich, wroga, ale za to jakiego! Najważniejszego! Władcę bezpośredniego – zawodowego, acz nie tylko; dowódcę - łobuza bez serca, tępaka i prostaka zakochanego w sobie i swych, często durnych, decyzjach.
- Pomyśleć, że wszyscy znosili „to” spokojnie i bez szemrania, chyba zgodnie z regułą:
- „Rozkaz to rozkaz – wykonać bez dyskusji, dyskutować potem”.
- Po co dyskutować po realizacji?
- No, po co?
- Chyba tylko po to, by sobie pogadać i ulżyć frustracji, ale na to w tej robocie nigdy nie było czasu.
- Nie było i nie ma. Nawet teraz, gdy nam maski na gęby założono.
- Wykroczeń karnych jakby mniej. Ludzie siedzą po domach. Tam swe psyche psują, ale jak wyjdą, może być różnie. Oby radość i rozsądek nad głupotą przewagę zyskały, a psychozy naturalnie się „utłukły”.
- Cicho na Komendzie. Prewencja znów w stolicy siedzi i krawężników pilnuje, by do Wisły nie uciekły, a tu „stary” przed godziną z resztą kadry funkcyjnej odprawę zrobił i ogłosił, że na emeryturę odchodzi i pod koniec tygodnia następcę swego zaprezentuje.
- Znów mu „słoma z butów wyszła”.
- Jeśli ktoś zaprezentuje, to nie on. Na pewno!
- A tak w ogóle, to jak on to zrobił, że przed emeryturą „inspektora” dostał?
- No, to będzie „zjazd” z Komendy Wojewódzkiej. Oj, będzie!
- Ciekawe kogo w teczce przywiozą?
- Właściwie, to wszystko jedno; gorszego od obecnego już być nie może!
Zadumał się jeszcze głębiej. Skulił w fotelu. Jakby odrobiną sentymentu i ciepła swe rysy twarzy „okrasił”. Brwi „opuścił”, oczy przymknął. Muzyka serdeczna mu w piersiach zagrała:
- Ech! Może Szpilka z nimi przyjedzie...
- Może; oby...
- To już chyba ponad dwa lata minęło, od naszego ostatniego spotkania.
- Dwa lata. Długie dwa lata...
- A i spotkanie było tylko służbowe.
- Hm, służbowe.
„Skręcił” się jeszcze bardziej. Zamknął oczy. Jakby zmalał. Jakby usnął. Prawie usnął. Marzył...
I znów, po chwili, myśl niedobra mu przyszła do głowy:
- To przez tego „dziada” los nas rozdzielił!
- Przez tego dziada!
- Niech on już idzie w „cholerrrr....”
- Jak najszybciej! Już! Natychmiast!
- Wynocha!
Uchylił dolną szufladę w biurku. Wyjął butelkę i szklankę. Postawił na blacie. „Odkręcił” trunek. Przechylił „szkło”. Dłoń „zawisła” mu, na chwilę, bez ruchu...
- Wróć!
„Zakręcił„ ! Schował do szuflady.
W pokoju pociemniało. Wieczór się wkradał. Lekko przygarbiony podszedł do przełącznika w ścianie - zapalił górne oświetlenie. Zmrużył oczy. Zgasił. Wyjął z kieszeni prywatny telefon. Otworzył „galerię”, a w niej album „Szpula”. Zaczął przeglądać...
Nawet nie słyszał szumu na korytarzach. Prewencja wracała z „delegacji”.
Już od godzin porannych czuć było wśród pracowników Komendy trochę nietypowe podniecenie. Zbyt często odwiedzali hole. Gromadzili się w małe grupki. Szeptali. Często usłyszeć można było słowo:
- Niemożliwe!
I...
- To tylko plotki!
Zander znakomicie znał środowisko. Musiał skonstatować wniosek:
- Sprawa musi być ważna. Ktoś dostał dobry przeciek.
Kiedyś to on by wiedział pierwszy o wszystkim, ale teraz, to młodzież więcej „może”, szybciej jakiś „kabel” odkryje, tajemnicę poczty złamie, maila „ukrytego” odnajdzie i otworzy.
Właśnie dostrzegł młodego „insekta” ze swojego wydziału. Przed chwilą „odpiął” się od sporej grupki dyskutantów „schowanych” za szklanym przepierzeniem.
- Cześć chłopie; co wy tak tam obgadujecie? Tylko wal prosto z mostu, bo jak nie, to cię na całe dwa tygodnie odeślę do pomocy „delegatom”!
- Tak jest, komisarzu! Gdzież bym śmiał.
- Obgadujemy dymisję zastępcy Karolaka. To już prawie pewne.
- Co pewne? Skąd pewne?
- Katarynka podsłuchała, dziś rano, jak tłumaczył się do szefa, że jak szef, to i on musi, bo bez szefa to go zniszczą, a szczególnie już ten nowy, co przyjdzie, bo go szkolił na szkółce, to znaczy vice był szkolony i nowy kazał mu się wynosić z „budy”, bo się do niczego nie nadaje i nigdy nie będzie dobrym oficerem. Na szczęście dla vice, nowego awansowali i przenieśli do „centrali”, tym samym vice się upiekło i już nie miał kłopotów, ale teraz, jak się spotkają, to nowy będzie chciał się na pewno odegrać, a vice sobie na to nie pozwoli; woli odejść – bełkotał szybko i bezładnie „insekcik”.
- Czy mówili coś bliżej o nowym; kto to ma być?
- Katarynka nic nie wie na ten temat. Wychodzi na to, że gość nie z Wojewódzkiej, tylko z Głównej – zapewne!
- O, kaszanka! Jeszcze tylko tego brakowało – kolejny „namaszczony”! Chyba i mnie czas na emeryturę – wyrwało się Zanderowi.
Młody poczuł się pewniej.
- Ależ szefie! Szef nie może! My bez szefa to...
- Dobra, dobra, nie kadź, bo od smrodu i dymu „kabura” mi się wystraszy, a może i obrazi, że słabiej cuchnie niż twoje „lizaki” i spust powietrza mi zatka.
- Zmykaj młody! Do pracy! No, już!
Wrócił do swojego pokoju. Próbował zająć się raportami, leżącymi na biurku, ale nic z tego, myśli krążyły mu wciąż wokół jednej niewiadomej:
- Kto dziś wieczorem obejmie „schedę” po „starym”?
- Czy będzie też nowy zastępca?
- Jeśli tak, to kto na wicka awansuje?
- Chyba vicek ma rację. Czas na nas. Trzeba będzie się „zwijać”...
- A tak niedawno, prawie wczoraj, byłem w pełni formy i...
- Szpuleczka była! Dendrobena też! Ech!
- Kasia wciąż jest, tylko Szpulki nie ma!
Zadarł nogi na biurko, tak jak przed laty, po hamerykańsku; wsparł podbródek o klatkę piersiową i...
Na wspomnienia znów mu się zebrało...
Nikt mu nie przeszkadzał. Wszyscy byli zajęci tym, co miało się wydarzyć wieczorem. W całym budynku chyba tylko dyżurny normalnie pracował.
Chyba...
Wrócił myślami do pierwszych dni współpracy z Ewą, gdy mu ją do zespołu przydzielili. Obrazy zaczęły mu się przewijać, jak w dobrym „kalejdoskopie”, tylko w formule 3D i w pełnych, wyrazistych kolorach, niczym walc sentymentalny, walc zadumą tańczony, orkiestrą ciepłych myśli grany...
Pamiętał, że tego dnia...
Nudził się setnie w swoim pokoju. Minęła już dziewiąta godzina jego służby. Zdołał już przejrzeć, od dechy do dechy, nowe numery "Tygodnika" i „Wiadomości”. Posmerfował po internecie. Przeczytał wszystkie nowe wpisy na „fejsie”; pokłócił się z młodymi ludźmi na forum dyskusyjnym. O nic, o tak, dla kurażu. Popatrzył przez okno, jak ci z prewencji lokują na dołku kilku kiboli. Wypił dwie kawy. Nawet zjadł kanapkę. Przez chwilę pomarzył o tej nowej, co to prosto ze Szczytna ją przysłali:
- Fajniejsza od mojej Alki i super się ubiera.
- A jak Romka na macie załatwiła. To jest kobitka!
Gdyby był trochę, choć trochę młodszy, to by im tu wszystkim pokazał.
Teraz to tylko pomarzyć zostało, ale gdyby tak mógł pokazać, co potrafi, zawodowo oczywiście, może by zatrybiło? Kto wie?
- Chociaż kawę z nią wypić. Tak prywatnie, po pracy! Super by było!
W tym momencie półsenne mary przerwał namolny terkot dzwonka. Zander potrząsnął głową. Przeklął delikatnie.
-Do diabła! Właśnie teraz!
Podniósł słuchawkę telefonu.
- Czego?
Po drugiej stronie, służbowym tonem głos dyżurnego oznajmił:
- Panie komisarzu, nad zalewem znaleziono zwłoki młodej kobiety.
- Nareszcie coś się dzieje - pomyślał. Ostatni raz, dziewięć dni temu, młoda żona źgnęła nożem świeżo upieczonego małżonka, ale co to za sprawa. Wszystko było jasne na starcie. Założył kurtkę. Zamknął biuro i energiczny krokiem wszedł do pokoju obok.
- Pani podkomisarz, jedziemy! Podświadomie zauważył, że wydanie polecenia tej ładnej osóbce sprawiło mu przyjemność. Na dole, w holu, czekała już w komplecie ekipa dochodzeniowo-śledcza. Z satysfakcją skonstatował:
- Jest dyscyplina.
- Kryminalni do boju - zażartował.
W ciągu kilkunastu minut byli na miejscu. Miał tylko czas na refleksję, że tak szybko znów trafi nad swój ulubiony akwen. Zalew, nad którym spędzał prawie każdą wolną chwilę; często z kolegą ze szkółki, też zapalonym wędkarzem. Ostatnio przedwczoraj. Zobaczył swoją łajbę, super łajbę, kochaną łajbę, jak w ciszy pruje pościel jego rzeki. I te grążele pod brzegiem; i te łany moczarki, rdestnicy, też widział. Ba, zobaczył nawet, jak Zbyszek - Zibi wyjął szczupłego. Wręcz zazdrość poczuł.
Tylko cel tej wizyty jakże był inny.
Zwłoki dziewczyny leżały kilka metrów od lustra wody, na zupełnie otwartym terenie, bez jednego krzaczka. Nawet trawy było mało.
Zespół karetki reanimacyjnej zakończył już pracę.
Kazał oświetlić teren. Technicy przystąpili do rutynowych czynności, gromadzenia i zabezpieczania śladów istotnych dla przebiegu śledztwa. Znów zauważył:
- Są dobrzy, swoi, pięknie się uzupełniają, nieźle ich wyszkoliłem.
Zwrócił się do „nowej”:
- Pani podkomisarz, pani pozwoli, porozmawiamy z lekarzem.
- Niech się uczy - pomyślał.
- Panie doktorze - zwrócił się do mężczyzny, którego już kilkakrotnie spotkał przy okazji innych smutnych akcji - czy mógłby pan, choć w przybliżeniu, określić czas i przyczynę śmierci denatki?
Lekarz spokojnym, rzeczowym tonem, oznajmił: - Moim zdaniem, zgon nastąpił kilka godzin temu, tuż przed zmrokiem, z powodu przerwania tętnicy szyjnej, bliżej nieokreślonym, ostrym przedmiotem, o dwóch cienkich ostrzach. Na razie tylko tyle. Reszta już w rękach patologa i waszych specjalistów.
- Dziękuję, to i tak sporo, jak na początek - uścisnął dłoń lekarza.
Podeszli oboje do zwłok dziewczyny. Leżała na wznak. Na jej martwej twarzy malował się grymas wcześniejszego bólu. Rana miała kształt podłużny. Zaczynała się od dwóch drobnych, równoległych kresek tuż za uchem, dalej – ku obojczykowi - przybierała charakter szarpany. Zaschnięta krew utworzyła plamę na bluzce i płaszczu dziewczyny. Zaczął się zastanawiać. W tym czasie policjantka uważnie przyglądała się całej postaci denatki i wilgotnej ziemi, na której leżało ciało. Z zamyślenia wyrwał go głos koleżanki po fachu:
- Panie komisarzu, cios został zadany, gdy ofiara była w pozycji stojącej, ze sporej odległości. Co więcej, dziewczyna upadła dopiero po pewnym czasie, po przejściu kilkunastu kroków; ba, była w innym obuwiu. Moim zdaniem, sprawca bezpośrednio nie atakował ofiary. Spojrzał na Szpuleczkę z nieukrywanym zaciekawieniem. W myślach, sam nie wie, dlaczego zaczął ją tak nazywać.
- Chyba dobra jest ta mała i do tego ma ładne włosy - bezwiednie sobie dośpiewał. Znacznie dłużej zatrzymał wzrok na jej twarzy, niż wymagała tego konieczność „łapania kontaktu”.
- Dlaczego tak sądzisz?
Głośno zapytał, przechodząc na ty. A co? W końcu on tu jest szefem, starszy stopniem i wiekiem.
- Krew spływała po klatce piersiowej ofiary, pionowo w dół, gdyby leżała odpływałaby w bok. Na długości kilkunastu metrów, w górę stoku, na którym leży ciało, krew rozsypana jest punktowo, wypływała z tętnicy szyjnej; w błocie ślady cięższego obuwia, o rozmiarze tylko ciut większym niż rozmiar butów ofiary, zaś na jej stopach są balerinki, o czyściutkiej podeszwie. A tak na marginesie, która kobieta weszłaby w takie bagienko w takich butach? Dziewczyna ma czyściutkie paznokcie i dłonie, ubranie prawie w idealnym stanie. Nie walczyła.
- No, dobrze - przyznał bez entuzjazmu - to gdzie są te drugie buty?
- Zabrał je sprawca - stwierdziła z pewnością w głosie.
- Rozumiem, sugerujesz, że buty będą istotne dla sprawy?
- Tak jest szefie. Musiały być charakterystyczne. Mówiły coś o sprawcy - odpowiedziała służbowym tonem, nie reagując na tykanie. Po chwili zastanowienia, musiał jej przyznać rację. Zaczął przyglądać się śladom. Technicy zalali je już masą gipsową. Zrekapitulował, że zna ten ostry, czytelny kształt protektora; nowego, nieuszkodzonego protektora.
- Buty prosto ze sklepu – pomyślał.
Jeden ze śledczych przywołał go nad sam brzeg zalewu.
- Szefie, tu są podobne ślady, tylko większe o kilka numerów. Musiał w duchu przyznać, że młoda miała nosa. To będzie ważne dla sprawy. Skoncentrował swe myśli na problemie, skąd zna ten rodzaj "bieżnika"?
Trzeba wracać, nic tu już po nich. Resztę zrobią pozostali z zespołu.
Ufał im. Dadzą sobie radę. Nic nie przeoczą.
W drodze powrotnej milczał. Wysnuł tylko jeden poboczny wniosek. Młoda sprawdziła się na pierwszej akcji. Będą z niej ludzie. Był już tego pewny. Bardzo szybko nabrał tej pewności. Dlaczego tak szybko? Nawet zapomniał o jej urodzie. Czy na pewno?Chwilowo!
Przez całą resztę służby truła go myśl - skąd zna te buty.
Nad ranem odpalił komputer i...
- Trochę odpocznę - stwierdził; chwila luzu w pracy też potrzebna.
I nagle:
- Mam, przecież to takie oczywiste! Przez kilka dni oglądałem reklamę tego obuwia na tej, mojej ulubionej stronie wędkarskiej.
Przywołał Szpuleczkę (przyzwyczaił się w myślach do tej ksywki, a przecież dopiero wczoraj, późnym wieczorem, ją wymyślił, już wymyślił – skonstatował - dziwnie szybko).
- Jutro zespoły w teren, po sklepach wędkarskich. Może ktoś ze sprzedawców zapamiętał klienta, który kupił dwie pary takiego obuwia. Podał jej markę ściągniętą z reklamy. Rano, miast do domu, poszedł do przełożonego z raportem. Wszystko było okej, do chwili, gdy komendant zadał mu pytanie:
- A co z narzędziem zbrodni?
Ups, miał zmilczeć, ale zebrał się na odwagę: - Panie inspektorze, postaram się, ale od jutra proszę o służbowe oddelegowanie mnie nad zalew.
- Marek, czyś ty oszalał! Na ryby się wybierasz?
- Tak jest szefie. Nie wrócę, aż rozwiążę sprawę. Protokóły z sekcji i badań laboratoryjnych nie wniosły nic nowego. No, może jeden zapis był trochę dziwny. Na łańcuszku, który wisiał na szyi denatki, obok rany, stwierdzono śladowe elementy lakieru z brokatem. Co to za diabeł?
Zespoły wróciły z terenu. Jeden przywiózł sprzedawcę, który trochę pamiętał twarz i sylwetkę klienta kupującego te super wędkarskie buty. Był pewien, że brał dwie pary, o dużym i małym rozmiarze. Z resztą, dlatego go zapamiętał. Firmowy plastyk sporządził portret pamięciowy. Zabrał jedną kopię do kieszeni i następnego dnia, od rana, wylądował nad wodą.
Jeździł dzień po dniu. Ponad tydzień. Już miał dość i ryb, i zalewu. Nic się nie działo. Ryby też brać przestały. Czekał i marzył o spotkaniu ze Szpuleczką. Tylko te myśli wyrywały go na chwilę z marazmu i otępienia.
- Po sprawie nie przyjadę nad wodę ze trzy tygodnie.
Nagle jest, podobny do tego z obrazka. Łazi ze spinningiem. O, i buty jak potrzeba. Śmiga woblerem, pięknym woblerem - z brokatem. Obejrzał go z bliska – wobler miał rysę.
- Ech! Facet! Woblera ci było szkoda!
Zadzwonił na komendę, po kolegów.
Z samego rana, dnia następnego, zdawał raport szefowi.
- Jakieś, takie małe to twoje narzędzie zbrodni, Marku. Nie mogłeś znaleźć większego? Zażartował komendant.
- Małe, ale jakie łowne – zripostował.
- W nagrodę masz dwa dni wolnego! Jedź na ryby.
- Na ryby. Powiedziałem! Inspektor uśmiechnął się pod wąsem.
A swoją drogą, takie maleństwo, uzbrojone w kotwiczki, na lince - narzędzie zbrodni o wielkiej sile...
Ten jego pierwszy szef! Pierwszy, niepowtarzalny!
Miał wszystko, co na takim stołku jest potrzebne. I wiedzę, i praktykę, i doświadczenie, i moc, i to coś jeszcze, trudne do nazwania, trochę głupio – autorytetem ogólnie zwane, i jeszcze mir wśród załogi, i jeszcze, i jeszcze...
Dostał Zander od niego „szkołę”, mocną szkołę. Taką praktyczną, ale i ludzką, ogólnie mówiąc. Przydała mu się. Oj! Przydała! Gołowąsowi, po szkółce!
Dlatego tak trudno było mu współpracować z ostatnim. Odmiennym w każdym calu! W każdym! W każdym na... Nie!
Z zadumy wyrwał go szum na korytarzu.
Już siedemnasta. Idą na spotkanie.
Wyciągnął z szafy galowy mundur i koszulę. Nie była pierwszej świeżości, Prysnął nań parę kropel wody kolońskiej.
- Ujdzie w tłoku. Stwierdził.
Ubrał się szybko. Przeczesał, szpakowate już, włosy. Poprawił krawat. Schował kartę z czipem do kieszeni i zatrzasnął drzwi od pokoju, lądując na korytarzu. Włączył się w „sznurek” zmierzający ku sali gimnastycznej.
Uroczystość odbywała się na stojąco. Padły komendy.
Goście zaczęli wchodzić na salę. Było ich sporo. Z Wojewódzkiej, z Powiatu, z Miasta, Strażacy, Radni, Prezes Sądu Rejonowego, Kasia Dendrobena z Prokuratury – jego Kasia - i...
- O zgrozo!
- Z Centrali!
- Uf! Chyba plotki ujrzą światło wieczorne! Chyba nowy będzie z „matecznika”! Uf!
Pożegnanie „poszło” szybko. Słowa, słowa, słowa! Medal, klapa, buźka...
- A nie! Nie goździk, tylko róż kilka!
Stary do szeregu!
I... Gadu, gadu, gadu o zasługach nowego.
Trochę się to przeciąga, bo chyba jeszcze nie dojechał.
Głos zabrał „mocno usrebrzony” z Głównej. Superlatywy, superlatywy, ale mówi też coś o praktyce „w terenie”. Czyżby?
To już zapewne ten czas.
Mały rumor. Drzwi zostały uchylone...
Wchodzi nowy.
- O rany Pietrek! O rany Józek! O rany Julek! O rany!
- Czy ja dobrze widzę?
- Czy mnie oczy nie mylą?...
„Krzyczał” Marek "bezgłośnie"! Krzyczał...
Cdn.
Zbieżność, podobieństwo nazwisk, imion i „ksywek” przypadkowa.
/odstępstwa od norm językowych zamierzone i celowe/