Grzyby... Moje hobby...

 

Trzy po trzy...

 


Dospać nie mogę.

Nosi mnie już od trzeciej w nocy.
Wstaję; kładę się i znów wstaję...
- Chociaż do piątej trzeba wytrzymać!
- Chyba się nie uda.
Czwarta trzydzieści.
- Wstaję.
- Trudno. Trochę dłużej "po-prysznicuję". Zjem spokojnie śniadanie. Wypiję herbatkę. Rozejrzę się po domu. Ogarnę bagażnik w samochodzie.
- Może jeszcze poranne zakupy uczynię, przed "wjazdem" do lasu.


Dziś będzie spacerek wokół Starachowic.
- No, prawie wokół miasta.
Nie spodziewam się wielkich efektów, ale sam pobyt w moich ulubionych miejscach, to balsam dla "duszy i ciała". Zamierzam uczynić około szesnastu tysięcy kroków.
- Może się uzbiera.
- A i pastelowych wrażeń z jesiennego lasu wiele być powinno.
- W drogę!
Zimno. Przymrozek ściął kwiaty w ogrodzie. Całe pokryte grubym szronem. Większość tej nocy zakończyła swój "żywot".
- Zapewne w lesie będzie podobnie.
Wracam po rękawiczki.
- Przydadzą się.
Po nogach też "ciągnie".
- Trudno. Muszę wytrzymać. Już się nie cofam.
Na północ od Starachowic...
- Puściutko! Oj, puściutko! Tylko trzy mleczaje.


- Plus kolejne trzy zaczernione; brrr...
Nawet niejadalnych nie ma.
- Trujących też nie; he, he...
Na "wschodzie" kolejne trzy mleczaje.


- Umówiły się, czy co?
Nic więcej. Pusto i już.
Na - wysuniętej głęboko - północnej "flance" zupełne zero! Zero!
Jadę na zachód.
- Nic, nic, nic!
Widoki tylko "przebarwne". Piękne.


- Powietrze też! Jest czym oddychać. Choć tyle i aż tyle - oczywiście.
Słońce jak "drut". Nawet jednej chmurki i - póki co - bezwietrznie.
Mimo "pustki"...
- Warto było...

 


02.10.2021r.


Pogoda dopisuje! Po pracy. Czas rozpocząć piątkową "wojnę".
- Wojnę w rozumie!
- Gdzie jutro, o poranku?
- Gdzie?
Oczywiście, że "dusza" by chciała i tu, i tu. Głowa radzi wybrać jedno miejsce.
- A co z drugim?
- Może być lepsze!
- Tego żal i tego szkoda...
- Wszędzie, zapewne, będzie jednako pusto, ale...
- Czy to ważne?
- Absolutnie!


- Będzie Raków!
- I już! A, co!
- Pochodzimy, popatrzymy, powąchamy, jak las pachnie, o jesiennej porze!
- Ech! Lesie! Mój dobry kompanie!
- Mgła poranna "kryje" wschód słońca!
- Nie będzie fotek z kulą światła...
- Trudno.
Chmury, z mgły uczynione, "przerosły" Góry Świętokrzyskie.


Na miejscówce miłe zaskoczenie...
- Są czerwone! Mało ich, ale dobre i to!
Mleczaje robaczywe...
- Trzeba się dobrze postarać, żeby choć koszyczek uzbierać.



Miejscowy ściga się ze mną.
- Odpuszczam. Niech się cieszy. Uzbierał pół reklamówki koźlaków. Na gąskach się nie zna.
Ja czynię swoje.



Opieńki zasiedlone i stare; prawdziwe "zajęte". "Rydze" też, ale...
- Koszyczek będzie!
Z "zielonkami" podobnie.


Na kolejnej miejscówce pusto. Tylko sarniaków od "groma"!



Jadę na "kielecką", ze świadomością, że będzie licho...
- Trochę "zieleniatek"...
- Większość zaczerwiona...
- "Rydzy" brak.
- Parę pieprzników jadalnych i...


- Jeden koźlarz...
- Tyle...


W efekcie...
- Uruchomię Wam kubki smakowe...
- Będzie pyszny sos z misz maszu, z opiekanymi ziemniaczkami, delikatną zapiekanką ze szpinaku i "klusków" szpencle, i z duszoną modrą kapustą!
- Myślę, że zaostrzyłem Wasze poczucie smaku...
- Będą także cztery "schabowe" z koźlaków czerwonych i...
- Parę słoiczków marynatki mleczajowo-koźlakowej...


Jak na takie "bezgrzybie", to...
- Cud malina!
- Prawda?
Na marginesie:
- Sos już gotowy. Pychota!
- "Szpinakowy" luk - też!
- Marynata - oczywiście!
- Reszta jutro...


/odstępstwa od norm językowych celowo uczynione/


Wiem.

- Zbyt sucho. Tyle dni bez deszczu. Niemożliwe by cokolwiek mogło się zdobyć na wysiłek i urosnąć.
- Niemożliwe!
Wiem.
- Co z tego!
Ciągnie "wilka" do lasu i już.
Piąta rano. Odpalam "rakietę" i...
- Las tuż, tuż.
Pięknie "przedziera" się słońce.
Tylko ten kąt natarcia...
- Taki już trochę niski - przedjesienny!


Na rozstajach leśnych duktów...
- Jest!
- Jest przysadzisty, ogromny borowik usiatkowany!
- Pożytku to raczej z niego nie będzie, choć niby zdrowy, ale już swoje przeszedł. Miał ślimaczących się gości. Fakt, poszli sobie, ale trakty wydeptane zostawili.


Idę w las...
Strach stopy stawiać. Trzeszczy jakby z kapiszonów strzelał. Każdy krok to...
- Pif-paf, pif-paf! Trach! Trach!
Nie jest to miłe uczucie.
Dobrze, że fruwające "łobuzy" gdzieś się pochował; chyba i im "przygrzało".
Przywołałem "bzyków" myślami. Dwóch potężnych "czołgistów" nadleciało.
Nagle...
- Jest dwa stada "krówek", "króweczek".
- A, a - mleczajów smacznych, cukrówek.
Od małych do wielkich, czyściutkich.
Zbieram...
- Już nie pamiętam kiedy ich tyle znalazłem i to w jednym miejscu.
Mleko się leje, Zapach charakterystyczny się niesie. Dłonie kleić się zaczynają.
- Moje milusińskie "krowiska"!

Idę na drugą stronę leśnej drogi; na mchu odrobinę. Odpocznę od nieustannych trzasków.
- Och! Jaki spokój! Nawet komara usłyszałem!
Na środku zielonej "podłogi" stoi zgrabny, "prawdziwy kawaler". Typ muszkietera.
- Piękny kapelusz!
- Z szerokim rondem!
- Zgrabniutki, wysoki korpus!
- Nic, tylko podziwiać.
Śliczny to widok...


- Niech w mej pamięci pozostanie.
Dalej jeszcze jeden - podobny...
- O! Kilka zielonych gołębi się pokazało!
- Ech! Jeden, jedyny pieprznik jadalny!
- Czemu nie! Mogą być krówki, to i kurka też!
- Darz grzyb! Po deszczu! Oczywiście!
Kropić zaczyna. Trochę mży, trochę pada, ale słońce dalej grzeje... Zbieram się do domu...


wtorek, 27 lipca 2021

#Grzyby. Znalazłem leśnego "potwora"...

 


Znalazłem leśnego "potwora"...

Wielkogrzyba...
Wyjeżdżając o świcie...
- No, trochę bujam.
- O świcie było ciemno; chmury "przykryły" wschód słońca.
- Dobrze - wpół do szóstej, czyli rano!
Marzyło mi się, by znaleźć choć jednego, dużego prawdziwka, ale zdawałem sobie sprawę, że o tej porze roku i przy takiej suszy, to zdecydowanie nierealne pragnienie.
Pierwsza miejscówka. Słońce już się przebija przez chmury. Stary matecznik sosnowo-świerkowy, "czyste" runo. Pusto. Tylko jeden duży pieprznik jadalny.
- Zbyt sucho.
Zmieniam "teren". Jadę za Lipie. Nie spodziewam się rewelacji, ale...
- Są muchomory rdzawobrązowe, trochę bez wilgoci, ale stożkowe, młode. Znakomite do marynaty. Może też na sosik...
Nagle:
- Czyżby czerwone koźlarze?
-Tak, tak, aż dwie sztuki.
Dobre i to.
Znów trochę panienek i...
Kolejna zmiana miejsca.
Delikatny stok północny. Kolejne "muchomorki rdzawe".
- Facet, patrz, tam pod grabem!
Nie wierzę własnym oczom!
- Jest, jest - prawdziwy! Piękny! Duży! Zdrowiutki!
Parę kroków dalej kolejny - mniejszy!
Oba "czyściutkie".
- Niestety, to by było na tyle.
Jadę dalej; na las liściasty, dębowy, Tak trochę już bez nadziei.
Na brzegu parę gołąbków - pięknych, grubych - zielonych.
Głębiej, na mchu, znów panienki.
Wchodzę jeszcze dalej.
- Super, są dwa prawdziwe, typowe dla rodzaju lasu i pory roku. Twardziutkie, jak dąb właśnie. Nagle...
- Czy na pewno?
Trochę nie wierzę, ale budzi się nadzieja...
- Ten potwór, to chyba prawdziwy...
Zbliżam się i z każdym krokiem...
- Tak, tak, tak! To on!
- Jak go ująć w dłonie?
Stoję i patrzę. Boję się schylić.
- Oby był zdrowy.
Rozglądam się wokoło. Są kolejne dwa. Mniejsze.
- Do koszyka.
- Schylaj się. Sięgaj po potwora!
- Jest! Jest! Jest! Ogromiasty! Twardy, twardziutki!
- Mój ci on, mój!
Skończyło się pysznym sosikiem, w warunkach "polowych", pod altanką, w ogrodzie...
- Jutro będzie też "schabowy". Tylko jeden i aż jeden...
- Darz bór, darz grzyb!














wtorek, 13 lipca 2021

Grzyby... Rekonesans... /lasy starachowickie/

 


Mój sezon grzybowy 2021 uważam za otwarty! 🥰🥰🥰
/Nadleśnictwo Starachowice/
Minęły burze i zaczęło mnie "skręcać".
Odczekałem półtorej godziny...
- Niech trochę drzewa i krzewy się "otrzepią"...
- I ruszam na rekonesans!
Zakładam małą objazdówkę. Mam zamiar odwiedzić kilka miejscówek.
- Zobaczymy, co los przyniesie.
Już na pierwszym miejscu bardzo fajnie...
- Aż żółto od pieprzników jadalnych!
Problem tylko w tym, że większość to "maluchy-przedszkolaki" i "podlotki". Dorosłych osobników niewiele i tak, jak dobre kwoki, siedzą w środku stadek. By się do nich dostać, trzeba bardzo uważać na stawiane stopy; bardzo łatwo podeptać te dziesiątki drobiazgu.
- Za kilka dni będzie tu uczta, jeśli ktoś inny wcześniej ich "nie zagrabi".
/Po kilkunastu minutach, podjechał "szabrownik" na skuterze. Zobaczył kurki u mnie w koszyku i ruszył do boju. Ciął, rwał jak popadnie. Zostawił "ruinę". Szkoda.
🙁 Na szczęście zadowolił się tylko kilkoma kępami tuż przy drodze; głębiej nie zajrzał./
W nagrodę las obdarzył mnie sześcioma prawdziwymi. Trzy były bez lokatorów i to te największe.

Zmieniłem "miejscówkę".
- Trochę gorzej, ale "ciemnych łobuziaków" - pięciu, ślicznych - "ustrzeliłem"!



Kolejna miejscówka:
- Dwa "gołębie" i trzy prawdziwe. Zdrowe:
- Jeden plus jeden.
- Dobre i to!
Następna:
- Jeden prawdziwy. Ten największy.
- O! Czyściutki!
Ostatnia:
- Muchomor rdzawobrązowy "zaanektowany" przez ogromne ślimaczysko i dwie kępki sporych pieprzników...
- Czas wracać!
- Jak na rekonesans...
- Nie ma co marudzić. Fajnie było i...
- Sosik będzie...
/normy językowe świadomie naruszone/


poniedziałek, 30 listopada 2020

Schabowy na kolację... 🙂 😉

 


Schabowy na kolację...

🙂 😉
Tym razem, jak nigdy, refleksja "smakowa" się we mnie budzi.
Jem prawdziwego schabowego, czyli schabowego prawdziwego...
- Przepraszam...
- Schabowego z prawdziwego!
Cały problem na jednej rzeczy - wręcz - polega...
- Nie ma w nim "mięska", białka brakuje bo...
- Zdrowiutki był i twardziutki...
- Czyściutki, kształciutki...
Czyli...
- Co to za schabowy, bez mięska...
- Ano prawdziwy schabowy...
- Schabowy prawdziwym pachnący.
I tu zasadnicza część mej smakowej dygresji się snuje...
- Jakiż on smaczny! Jakiż słodziutki!
- W ustach się "rozpływa"...
Przez wiele lat, wiele sezonów schabowe z prawdziwków czyniłem.
Nigdy tak wspaniałego smaku nie uzyskałem.
Receptura niezmienna. Dodatki te same, a smak...
- Nie z tej ziemi!
- Dlaczego?
Myślę, że to pory roku zasługa...
- Ta późna jesień ten "zdecydowany" smak mu nadaje!
Szkoda, że to koniec sezonu.
- Ech! Szkoda!
- Zjadłbym jeszcze bezmięsnego "schabowego"; oj, zjadłbym!

sobota, 28 listopada 2020

Między pierwszymi płatkami śniegu...

 Między pierwszymi płatkami śniegu... /28.11.2020r./

- Chcecie to wierzcie, chcecie nie wierzcie...
- Ja wam powiadam...
- Grzyby są jeszcze!
Już tydzień temu miałem chęć "rzec"...
- Ostatnie grzybobranie tego roku.
Tylko jakoś tak żal mi było, że to już, że koniec, że sezon "grzybowy" za nami, że...
- Ech! Żal!
Nie napisałem.
- I dobrze! I luks! I fajnie! Znakomicie! Bo...
- Jeszcze raz!
- Jeden raz!
- Jedyny!
- Jadę "w las"!
- Jeszcze raz!
- Jedyny!
Śnieg tylko postraszył. Chwilowo nic nie pada.
- Co za frajda! Ledwie wszedłem na skraj lasu, za rów dwa kroki uczyniłem i już mam!
- Prawdziwy! Super prawdziwy! Zdrowiutki, czyściutki, młody prawdziwy.
Ukrył się pod "pierzynką" z liści uczynioną; jeszcze trochę mchem otulił i...
- Czekał na mnie!
- Czekał!
- Mój ci on! Mój!
Obok trzy pieczarki.
- Pieczarki? Czy na pewno pieczarki?
- O tej porze roku? Świat stanął na głowie...
- Tak. Pieczarki! Jedna duża i dwie mniejsze. Śliczne.
Po drugiej stronie prawdziwka dwa mleczaje!
- Sam sobie nie wierzę...
- Przecież to 28.11....
- Czy aby faktycznie?
- Czy to nie fatamorgana?
- Nie! To realia tego listopada.
Chodzę sobie po zwiędłych liściach; o zielony mech "zawadzam" i...








- Mleczaje jodłowe do koszyka "smykam".
- Uzbierało ich się trochę. Wszystkie "młode, zaoblone".
- Trochę to dziwne, ale bardzo przyjemne.
Po drugiej stronie drogi...
- O! Prawdziwy - kolejny! Duży, twardy, chyba...
- Tak! Zdrowiutki! Będzie "kotlecik schabowy"; pyszny, bo słodkawy o tej porze roku.
Obok dwa kolejne jodłowe. Dalej jeszcze jeden.
- Podgrzybek!
- I kolejny!
- Jeszcze jeden z rodziny mleczajów...
Trochę głębiej kolejny prawdziwy!
- To naprawdę koniec listopada?!
Znów zaczęło coś siąpić...
- Koniec, ale i sezonu też koniec 🙁 Jutro ma śnieg padać.
- Wrrr...
- To już jest koniec!
- To już koniec?...

sobota, 21 listopada 2020

Rydzu, rydzu, rydzu mój...

Mówią, że będzie padać, że...

już po dobrej pogodzie, że...
już idą przymrozki, że...
weekend kiepski...
"pod względem" pogody.
- A mnie się marzy...
- Nie, nie...
- Nie "kurna chata"...
- Mnie się marzy...
- Jeszcze jedno...
- Grzybobranie...
- Choćby takie mini, mini...
- Grzybobranie!
- A właściwie...
- To mi się marzy...
- Rydzo-branie...
- Bo "mleczajo-branie" dziwnie brzmi. 🙂
- Tak! Ty rydzu, rydzu, rydzu mój!
- Bądź żeż nareszcie mój!
- Tylko mój!
🙂
Sobota /21.11.2020r./
O poranku minus trzy. Ponuro. Szadź na dachach i na trawie.
Trzeba poczekać.
- Może w okolicach południa?
Nic mnie nie powstrzyma. Muszę sprawdzić.
Wszak w tym roku zaspokoiłem swą "dumę grzybiarza" prawie pod każdym względem. Brakło mi "na liczniku" tylko mleczajów radosnych, smakowitych. Raptem tylko kilka mi się przytrafiło i to jeszcze niezbyt zgrabnych.
- A tak je lubię!
- O! Jak je lubię!
- I na masełku...
- I w marynacie...
- I prosto z blachy, też...
- Nie daruję!
- Muszę spróbować...
- Może, może...
- A nóż!
Nóż to muszę zabrać ze sobą. He, he... 🙂
- Bo...
- Może się przyda...
- Musi się przydać!
- I już!
Jadę. Niech się dzieje! Niech się dzieje nie co chce.
Niech się mleczajem dzieje.
Świerki, jodły odwiedzę. Trochę po leśnych duktach pochodzę...
- Trochę szronu jeszcze, ale już bardzo mało. Spore połacie tylko wilgotne. Zimno - oczywiście. Rękawiczki obowiązkowe.
- Dobrze, że o nich pamiętałem!
Jeden dukcik, drugi dukcik...
Nawet trzeci i...
- Nic!
- Nieprawda, trzy prawdziwe, w tym jeden młody. Czyli po staremu, tylko bardzo skromnie.
- O! Trzy, też trzy podgrzybki. Trochę wiekowe.
Jest ich więcej, ale żal się schylać. Z wierzchu ładne; pod spodem przez ślimaki porządnie "opędzlowane". Ech!
Kilka mniejszych do koszyka się nadaje.
Trochę po trawach i...
- Nareszcie!
Na krzyżówce leśnych dróżek świerkowymi zapachniało...
- Są! Aż dwa. Oba śliczne. Młode. Zdrowe!
Biegam dalej. Już z nadzieją.
- Może jeszcze, może tuż, tuż; może już...
Dalej "cisza".
- Próżne nadzieje!
- Próżny trud! 🙂
Wracam tym samym duktem.
Prawie w tym samym miejscu, tylko po drugiej stronie "krzyżówki"... - Są! Jest ich pięć! Aż pięć!
- Jest i szósty. Siódmy też.
- Trochę starszawe; trzy zdrowe.
Pochodzę jeszcze trochę...
- Może trochę głębiej w lesie?
Pusto. Mech tylko piękny, zieleniutki.Trochę liści i...
- Nic ciekawego. Wracam na trakt leśny.
Idę powoli, rozglądam się i...
- Nic! W trawach też pusto...
Czas zmienić "lokalizację". Przemieszczam się o półtora kilometra.
- O! piękna krzyżówka! Właściwie to leśne rondo. Sześć dróżek od niego odchodzi.
- Którą pójść? Oto jest pytanie!
- I ta pachnie...
- I ta kusi...
- A ta mchem pokwita...
- Tę znów kożuch liści zdobi...
- Tamta w trawę obfita!
- Co tu zrobić? Co tu zrobić?
- Po kolei, chłopie, chodzić!
- Po kolei chodzić!
Najpierw w górkę. Potem bokiem. Trochę lasem i po trawach trochę. Nic i nic...
- Hej! Tam na mchu, przy sośnie, coś się różowi!
- Jest maleńki, cieniuteńki, jeden jedyny...
- Kropla, kleksik w koszyku!
Wracam. Tuż przy samochodzie, wśród traw niskich, mchem podszytych...
- Jest! Są, właściwie! Dwóch urodnych, młodych wiekiem. Podwinięte kapelusze - nawet - mają... Super!
- I co dalej?
Kółek kilka wokół, prawie, własnej osi. Bez efektu.
- Jeszcze jedna dróżka mi została. Pójdę nią głęboko.
Idę, idę, idę. Wiatr się zerwał. Zimno. Trzeba wracać.
- Uf! Już blisko. Nic nie było, trudno.
Nagle...
Rzut oka po stoczku, tuż poniżej drogi...
- Coś tam "pomarańczem pachnie".
Schodzę niżej. Kroków dwa aż raptem i...
- Nareszcie! Piękny duży w liściach "siedzi", a właściwie nimi się otula i przykrywa.
- Drugi, trzeci i kolejne...
Siedemnaście - razem, jeden blisko drugiego. Szesnaście koszyk "wita"!
- Mam, mam, mam. Sprawdziło się! I ja mleczajami mogę się ucieszyć.
Parę kroków i...
- Trzy kolejne. Coś mnie dzisiaj trójki lubią. 🙂
- Nieco dalej - jeszcze dwa i - tuż, tuż - jeden.
W tym miejscu byłoby na tyle.
Kolejna zmiana miejscówki.
Spacerek po równiutkim dukcie.
- W zeszłym roku sporo się tu ich trafiało...
Tym razem nawet jednego. Droga rozjeżdzona leśnym, ciężkim sprzętem...
- Ech! Trwa wycinka. 🙁
Tu i tam, po bokach, piękne, młode opieńki.
- Śliczne! Aż miło popatrzeć! Korzenie "trzeszczą" pod naciskiem nożyka. Fajnie kłaść je do koszyka - bielutkie pod spodem, grubiutkie.
Mam ochotę na jeszcze jedno miejsce. Jadę kilometrów kilka.
- Są!
Na ostrym, bardzo ostrym zboczu jest trzech budrysów.
- Znów trzech!
Szarymi liśćmi przykryte. Ledwie odrobinę kapeluszy wychylają...
- Właściwie, to korzenie tylko widać.
Idę dalej starym torowiskiem. Po lewej ręce delikatne zbocze, po prawej ostry stok, prawie przepaść. Na jej krawędzi szczerzą buźki do słońca...
- Gąski zielonki. Całe stadko!
- O! I niekształtnych kilka!
Uważać musiałem, zbierając je, by nie "wylądować" kilkadziesiąt metrów niżej, na dnie głębokiego jaru.
- Zimno. Wiatr gwizdać zaczyna. Czas wracać.
Myśl mnie nachodzi "niedobra".
- Może by, w drodze powrotnej, pewien zbiornik wodny odwiedzić?
- Czemu nie...
Jadę powoli. Krok za krokiem, a właściwie koło za kołem. Na "jedynce"; noga z gazu - na dywaniku stopą spoczywa.
Rów po lewej stronie okiem omiatam. Nagle...
- Czy ja dobrze widzę?
W połowie ściany rowu chyba...
- Piękny prawdziwy rośnie! Ogromny!
Nie wierzę własnym oczom. Zaciągam hamulec ręczny...
- Do rowu marsz! Natychmiast!
- To nie pomyłka! Jest! Śliczny! Wielki, acz młody! Zdrowiutki! Czyściutki! Największy, "najzdrowszy" tego roku!
- Jak duży, tak zdrowy i jędrny.
- Oj! Będzie wielgachny, pyszniutki schabowy. Na koniec sezonu! Hej!
Obok dwa mleczaje. Piękne, młode...
- Pochodzę sobie trochę wzdłuż tego rowu; pochodzę...
Warto było. Jeszcze kilka "patelniaków" I trzy "marynatki" się trafiły.
- Warto było!
Zdecydowanie czas wracać...
- Czy to - naprawdę - już koniec sezonu?
- Naprawdę?
 

Pozdrawiam miło grzybami "Zakręconych". 🙂 👋👋👋
- Darz bór, darz grzyb...
- Do zobaczenia na leśnych ostępach.
- Do zobaczenia...
 
/odstępstwa od norm językowych celowe, zamierzone/





































Historia "z myszką"...


 

Historia "z myszką"...
 
Cieszymy się, że w połowie listopada jeszcze nam grzyby "służą", ale to nie nowina.
Zbierając wczoraj gąsek dwa rodzaje, prawdziwki, opieńki i coś tam jeszcze, przypomniałem sobie "scenę" sprzed lat czterdziestu i kilku.
- Ilu?!
- Boże! Tak! Sprzed lat czterdziestu!
Wracałem ze studiów w przeddzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia.
Wjechaliśmy w granice mego rodzinnego miasta.
Przez okno słynnego niebieskiego "ogórka", na skrzyżowaniu ulic przy zbiorniku Pasternik, dostrzegam postawnego mężczyznę, przyjaciela moich Rodziców, pana Mariana. Ubrany w drelichowy, podgumowany płaszcz, dźwiga dwa ogromne wiadra, a właściwie pudła, przykryte od góry, charakterystycznie uniesionym brezentem.
 
Zaiskrzyło w mej łepetynie.
Te kilkunastolitrowe zbiorniki po farbie do malowania kabin naszych Starów miało wtedy pół miasta. Służyły do różnych celów, ale szczególnie cenione były jako "kosze" na grzyby. Jadąc na grzybobranie do Rakowa, za punkt honoru stawiano sobie, by te właśnie pudła zabierać ze sobą, a nie żadne inne torby, czy koszyki.
Dlaczego?
- Ano dlatego, że były bardzo pojemne, a grzybów tam wtedy było dostatek; oj, dostatek. Miały powlekane, antykorozyjne wnętrze. Były dość cienkościenne, czyli lekkie. Uzbrojone w sztywny pałąk- rączkę i to na centralnej części "powleczony" jeszcze kawałkiem plastikowej rurki. W drodze "na grzyby" służyły jako pojemniki na kanapki, termos, kawałek kiełbasy (bardzo ważne) i coś tam jeszcze...
- A było tego sporo gdyż...
Na grzybobranie wyjeżdżało się o czwartej rano, "stonką"* jadącą po pracowników służby wartowniczej FSC**, których spora grupa mieszkała w miejscowości Szumsko, tuż pod Rakowem. Późną jesienią, po dotarciu na miejsce, bywało jeszcze ciemno i zimno. Czasem nawet szron pokazywał swe "rogi"! Tym samym grono przyszłych zbieraczy zaczynało dzień od ogniska.
- Tak, od ogniska!
Niektórzy spożywali przy nim pierwszy, tego dnia, posiłek.
- Kiełbaskę "z patyka" też! Ech! Też...
"Doświadczeni" dzielili ją na dwie porcje. Druga zostawała na finał grzybobrania popołudniową porą.
Pudło pierwszy raz służyło jako "krzesełko". Tę rolę będzie pełnić tego dnia jeszcze wielokrotnie.
Przed grzybiarzami było sporo kilometrów - niczym dzień intensywnego rajdu.
O świcie, gdy w lesie było już coś widać, ruszali przed siebie.
Jedni na "kielecką", inni w kierunku obecnego zalewu Chańcza, jeszcze inni "za krzyż"...
- I zaczęło się! Krok za krokiem. Gąska za gąską. To tu , to tam prawdziwek. Podgrzybków "do wyboru, do koloru". Pieprzniki jadalne - też!
- A i maślaków jeszcze sporo.
- Gdzieniegdzie maślak pstry się "trafia".
- Przebierać, wybierać, pakować do pudeł i dalej, do przodu, przed siebie...
Po paru kilometrach pudła zaczynały ciążyć. Coraz częściej zaczynały pełnić rolę stołków.
W okolicach południa bywały już oba pełne, a przed grzybiarzami jeszcze kilka kilometrów ciężkiej, w przenośni i w naturze, drogi powrotnej.
A ile jeszcze przy tym nerwów, bo...
- Tu piękne zieleniatki...
- Tam wysyp "niekształtnej" młodzieży...
- Pod jałowcem, w szarym mchu, całe "stado"!
- A zbierać już nie ma w co! Ech! Trzeba zostawić... Pudła pełne i "płachetka"** już zajęta!
Czasami mieli szczęście, że pojawił się ktoś znajomy ze Starachowic "próbniakiem"*** lub jakąś "Syrenką" i podrzucił do Szumska, ale to zdarzało się bardzo, bardzo rzadko...
Najczęściej...
- Stuk, puk kijkiem! "Szag za szagiem" przed siebie...
- Byle zdążyć "na czas", czyli przed szesnastą, bo wtedy znów przyjedzie "stonka"; wysadzi wartowników i zabierze amatorów grzybów do Starachowic.
Przed odjazdem jeszcze drugie, szybkie ognisko; płaszcz podgumowany na ziemię i...
- Chwila miłego relaksu. Pogaduchów "o zbieraniu" czas!
 
Wysiadłem z autobusu na przystanku "na żądanie" - był wtedy taki - i biegnę za panem Marianem.
Dopadłem go prawie przed jego domem.
- Był pan w Rakowie, prawda?
- Tak, oczywiście...
Zdejmuje brezent i pokazuje mi dwa pełne "wiadra" zielonek i szarych - przepraszam - niekształtnych.
Zapada zmrok 23.12... Czterdzieści trzy lata temu...
 
* "Star" z metalową nadbudową, przystosowaną do przewozu osób
** brezentowy worek, będący na wyposażeniu nowej
"gwiazdy"służący do nalewania wody do chłodnicy samochodu
*** "Star" bez skrzyni ładunkowej, z metalową skrzynką nałożoną na ramę, napełnioną piachem, w celu dociążenia tylnej osi podczas jazdy kontrolnej.
 
/odstępstwa od norm językowych świadomie uczynione/

środa, 11 listopada 2

# Byle do jutra...

Szesnasta trzydzieści (02.09.2020). Tuż po pracy!
Nie wytrzymałem. Miast obiadu...
Dwadzieścia parę minut spędzone na brzegu lasu! Przy drodze.
Mam nadzieję, że to...
Forpoczta... 🙂
Sprawdzę w sobotę...
🙂

poniedziałek, 9 listopada 2020

Biegnę "w podskokach"...

 

Minął tydzień od mego ostatniego pobytu w lesie. Dla jednych to tylko tydzień; dla innych to aż tydzień. Zdecydowanie należę do grona tych, dla których to aż tydzień!

Zniecierpliwiony budzę się tuż po trzeciej nad ranem.
Słońce wysyła pierwsze sygnały. Melduje, że jeszcze chwilę i już rozświetli świat. Ten świat! 🙂
Biegnę "w podskokach" uczynić przed poranną, szybką "golibrodę". Prysznic, symboliczne śniadanie i...
- W drogę!
Piękny świt wita mnie "u bram" lasu, ale już za chwilę ponownie ciemno!
- No! Półmrok!
Słońce schowało się za chmury. Trudno.
Na szczęście komary i reszta "draństwa" milczy.
- Prawie milczy!
Ciężko coś dzisiaj z akomodacją mych oczu. Bardzo powoli dostosowują się do "terenu". Chyba "zachwianie" ze słońcem jest tego przyczyną.
Oczekuję chwilę i...
- Pięć kroków przed siebie!
- Nie! Dobrze! Piętnaście po leśnym dukcie.
Pierwsze dwa śliczne "prawdziwe" lądują w koszyku.
 
- Czyżby?!
- Może coś będzie. Może...
Wolno smykam między drzewami. Gdzieniegdzie napotykam muchomory rdzawobrązowe.
- Niestety! Z lokatorami! Jedna na pięć "do wynajęcia" 🙂 🍄🙃
Pojawiają się kolejne prawdziwki. Sporo młodzieży.
- Właściwie, to dominuje młodzież.
- Dziś trzeba się będzie trochę nachodzić, by zapełnić koszyk.
Czy w ogóle się to uda?
Pojawiło się słońce. Już jest pięknie i widoczność wśród "oczeretów" zupełnie inna! :)🕵️🌲
Przybywa "młodzieży".
- O! Pierwszy ceglastopory! I kilka czerwonych koźlarzy!
 
 Super! Zdrowiutkie!
Zmieniam miejsce.
- Kilka ciemnych, pięknych "beczułek". Prawdziwe z "najprawdziwszych". To już stan "kawalerski". Na szczęście bez "białka".
Jeszcze kilka większych; kilka podgrzybków i...
Na dziś wystarczy!
P.s.: Grzybów ubywa. W dalszym ciągu dużo "zasiedlonych".
Przeważa młodzież. Chyba pierwszy "wysyp" już za nami. Czekamy na następny.👋👋
👋

Dziś "trójki" w modzie...



Dziś "trójki" w modzie...
A co!
"Pół żartem, pół serio"...
Nie! Całkiem serio!
Cztery razy po trzy razy...
Kilka razy po dwa razy...
Wiele razy jeden raz...
Oto dzisiejsze efekty wędrówki po mym lesie.
 
A! Jeszcze!
- Jeden raz siedem razem...
- I prawdziwy "ślimak" jeden! 😆🍄🤣
Mało?
- Starczy, starczy. Kosz czubaty i łubianka po truskawkach też.
Starczy. Dominują usiatkowane i szlachetne,
Przytul się...
 
 ale i muchomorów rdzawobrązowych sporo.
Nawet podgrzybki brunatne się pokazały. Kilka, bo kilka, ale forpoczta jest!
Niestety! Znów wrócili "lokatorzy". Po udanym piątku, gdzie znacznie mniej lokali było zajętych, nawet w tych pięknych leśnych "wieżowcach", dziś znów powrót do tradycji dni poprzednich, gdy 50 na 50 % normą było. Nawet młodzież gości już "zaliczyła"; ba, na rdzawobrązowe "panienki" też uważać musiałem. Biorąc pod uwagę szalejące dywizjony "komarzyc", ćwiczących szybkie loty ślizgowe z "zaczepnym lądowaniem", nie było to wcale łatwe zadanie. Każda chwila postoju groziła piekącymi świadectwami ich działalności.
- No, proszę! Kto by pomyślał, że grzybobranie, to hobby żądne poświęceń!
Darz Bór! Darz Grzyb! 🍄
Do kolejnego spotkania na leśnym dukcie...👋👋👋
"Ślimak"
Muszkieter...

 

Las to las! Bór to bór! Połazić można!





Rodzinne "występy" leśnej młodzieży... 🙂
Nie mam pomysłu na dzisiejsze grzybobranie. Marzy mi się daleki wyjazd (ok. 70 kilometrów), w poszukiwaniu "czerwonych" koźlarzy, ale wiem, że to bez sensu. Jeszcze trochę za wcześnie. Może by, jednak?
Czas płynie, a ja jestem niezdecydowany.
- Pal sześć! Jadę na poranne zakupy i potem zdecyduję.
- A! Żebym nie zapomniał kupić sobie nowego grzebienia kieszonkowego, bo stary zgubiłem wczoraj na grzybach. Włosów 
coraz mniej, ale bez grzebienia ani rusz. Szczególnie w lesie, jak te muszki "od jeleni" zaczną atakować.
"Spożywka i frukty" i szybko do domu! Nowy grzebień bryz, bryz...
Zdezynfekowany! Wszystko ok! Do boru czas!
- Tylko gdzie? Nie mam pomysłu!
Trudno "zaliczę" stare ścieżki. Tylko po co! Byłem tam wczoraj!
Nigdy tak nie czynię.
Las to las! Bór to bór! Połazić można!
Dojechałem i...
Idę starym śladem. Krok za krokiem...
Jakaś głupota! Przecież to tylko kilkanaście godzin różnicy!
Co mi tam! Teren super! Spacer to spacer! Deszcz nie pada. Komary jakby "odrobinę odpuściły". Trochę tylko ciemno. Słońce za chmurami.
 
Ledwie zszedłem z traktu, na ścieżkę też tę co wczoraj i...
Niespodzianka! Dwa grzybki tuż przy sobie! Młode, zdrowe!
Nic nie rozumiem, przecież w tym miejscu trzy wyjąłem dnia zeszłego!
Rzut "oka" w bok, o kilkadziesiąt centymetrów...
Szok!
- Przecież to mój grzebień "drze radośnie pyska", "grzejąc pupę" na mchu zielonym! Tego w najśmielszych snach bym się nie spodziewał!
Kilka metrów dalej zrośnięta kilkuosobowa młoda "prawdziwa rodzina".
W zasięgu wzroku następna i następna!
Kilka kroków dalej kolejne i kolejne!
Trochę ślicznych, też młodych, "jedynek" i...
- To już nie do wiary! Kilkadziesiąt sztuk w jednym miejscu! Dwadzieścia dwie sztuki!
To nie mój rekord życiowy, ale przecież ja tu wczoraj byłem! Są jeszcze czytelne ślady mojej bytności! Nie pojmuję. Fakt,
nigdy nie grzebię w ściółce. Nie przewracam jej. Szanuję runo leśne, ale grzyby zbieram uważnie. Rozglądam się. Nie spieszę. Nie gnam szybko przed siebie. Jak zrozumieć taki stan rzeczy?
Idę dalej. Tu już i duże się pokazują. Największy wśród "zdrowych" średnicę koszyka "zapełnia"!
 
- Ależ grzybobranie! Jak dobrze, że nie pojechałem szukać koźlarzy.
- Hm; może jutro...
P.s.: Znacznie przybywa grzybków wolnych od "lokatorów".
Znalazłem też pierwsze trzy "podgrzybki". Pięknie wybarwione, choć jeden duży "podrążony". 🍄😄😊🍄👋👋👋
 

Historia "z myszką"...


 

Historia "z myszką"...
 
Cieszymy się, że w połowie listopada jeszcze nam grzyby "służą", ale to nie nowina.
Zbierając wczoraj gąsek dwa rodzaje, prawdziwki, opieńki i coś tam jeszcze, przypomniałem sobie "scenę" sprzed lat czterdziestu i kilku.
- Ilu?!
- Boże! Tak! Sprzed lat czterdziestu!
Wracałem ze studiów w przeddzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia.
Wjechaliśmy w granice mego rodzinnego miasta.
Przez okno słynnego niebieskiego "ogórka", na skrzyżowaniu ulic przy zbiorniku Pasternik, dostrzegam postawnego mężczyznę, przyjaciela moich Rodziców, pana Mariana. Ubrany w drelichowy, podgumowany płaszcz, dźwiga dwa ogromne wiadra, a właściwie pudła, przykryte od góry, charakterystycznie uniesionym brezentem.
 
Zaiskrzyło w mej łepetynie.
Te kilkunastolitrowe zbiorniki po farbie do malowania kabin naszych Starów miało wtedy pół miasta. Służyły do różnych celów, ale szczególnie cenione były jako "kosze" na grzyby. Jadąc na grzybobranie do Rakowa, za punkt honoru stawiano sobie, by te właśnie pudła zabierać ze sobą, a nie żadne inne torby, czy koszyki.
Dlaczego?
- Ano dlatego, że były bardzo pojemne, a grzybów tam wtedy było dostatek; oj, dostatek. Miały powlekane, antykorozyjne wnętrze. Były dość cienkościenne, czyli lekkie. Uzbrojone w sztywny pałąk- rączkę i to na centralnej części "powleczony" jeszcze kawałkiem plastikowej rurki. W drodze "na grzyby" służyły jako pojemniki na kanapki, termos, kawałek kiełbasy (bardzo ważne) i coś tam jeszcze...
- A było tego sporo gdyż...
Na grzybobranie wyjeżdżało się o czwartej rano, "stonką"* jadącą po pracowników służby wartowniczej FSC**, których spora grupa mieszkała w miejscowości Szumsko, tuż pod Rakowem. Późną jesienią, po dotarciu na miejsce, bywało jeszcze ciemno i zimno. Czasem nawet szron pokazywał swe "rogi"! Tym samym grono przyszłych zbieraczy zaczynało dzień od ogniska.
- Tak, od ogniska!
Niektórzy spożywali przy nim pierwszy, tego dnia, posiłek.
- Kiełbaskę "z patyka" też! Ech! Też...
"Doświadczeni" dzielili ją na dwie porcje. Druga zostawała na finał grzybobrania popołudniową porą.
Pudło pierwszy raz służyło jako "krzesełko". Tę rolę będzie pełnić tego dnia jeszcze wielokrotnie.
Przed grzybiarzami było sporo kilometrów - niczym dzień intensywnego rajdu.
O świcie, gdy w lesie było już coś widać, ruszali przed siebie.
Jedni na "kielecką", inni w kierunku obecnego zalewu Chańcza, jeszcze inni "za krzyż"...
- I zaczęło się! Krok za krokiem. Gąska za gąską. To tu , to tam prawdziwek. Podgrzybków "do wyboru, do koloru". Pieprzniki jadalne - też!
- A i maślaków jeszcze sporo.
- Gdzieniegdzie maślak pstry się "trafia".
- Przebierać, wybierać, pakować do pudeł i dalej, do przodu, przed siebie...
Po paru kilometrach pudła zaczynały ciążyć. Coraz częściej zaczynały pełnić rolę stołków.
W okolicach południa bywały już oba pełne, a przed grzybiarzami jeszcze kilka kilometrów ciężkiej, w przenośni i w naturze, drogi powrotnej.
A ile jeszcze przy tym nerwów, bo...
- Tu piękne zieleniatki...
- Tam wysyp "niekształtnej" młodzieży...
- Pod jałowcem, w szarym mchu, całe "stado"!
- A zbierać już nie ma w co! Ech! Trzeba zostawić... Pudła pełne i "płachetka"** już zajęta!
Czasami mieli szczęście, że pojawił się ktoś znajomy ze Starachowic "próbniakiem"*** lub jakąś "Syrenką" i podrzucił do Szumska, ale to zdarzało się bardzo, bardzo rzadko...
Najczęściej...
- Stuk, puk kijkiem! "Szag za szagiem" przed siebie...
- Byle zdążyć "na czas", czyli przed szesnastą, bo wtedy znów przyjedzie "stonka"; wysadzi wartowników i zabierze amatorów grzybów do Starachowic.
Przed odjazdem jeszcze drugie, szybkie ognisko; płaszcz podgumowany na ziemię i...
- Chwila miłego relaksu. Pogaduchów "o zbieraniu" czas!
 
Wysiadłem z autobusu na przystanku "na żądanie" - był wtedy taki - i biegnę za panem Marianem.
Dopadłem go prawie przed jego domem.
- Był pan w Rakowie, prawda?
- Tak, oczywiście...
Zdejmuje brezent i pokazuje mi dwa pełne "wiadra" zielonek i szarych - przepraszam - niekształtnych.
Zapada zmrok 23.12... Czterdzieści trzy lata temu...
 
* "Star" z metalową nadbudową, przystosowaną do przewozu osób
** brezentowy worek, będący na wyposażeniu nowej
"gwiazdy"służący do nalewania wody do chłodnicy samochodu
*** "Star" bez skrzyni ładunkowej, z metalową skrzynką nałożoną na ramę, napełnioną piachem, w celu dociążenia tylnej osi podczas jazdy kontrolnej.
 
/odstępstwa od norm językowych świadomie uczynione/

poniedziałek, 9 listopada 2020

Biegnę "w podskokach"...

 

Minął tydzień od mego ostatniego pobytu w lesie. Dla jednych to tylko tydzień; dla innych to aż tydzień. Zdecydowanie należę do grona tych, dla których to aż tydzień!

Zniecierpliwiony budzę się tuż po trzeciej nad ranem.
Słońce wysyła pierwsze sygnały. Melduje, że jeszcze chwilę i już rozświetli świat. Ten świat! 🙂
Biegnę "w podskokach" uczynić przed poranną, szybką "golibrodę". Prysznic, symboliczne śniadanie i...
- W drogę!
Piękny świt wita mnie "u bram" lasu, ale już za chwilę ponownie ciemno!
- No! Półmrok!
Słońce schowało się za chmury. Trudno.
Na szczęście komary i reszta "draństwa" milczy.
- Prawie milczy!
Ciężko coś dzisiaj z akomodacją mych oczu. Bardzo powoli dostosowują się do "terenu". Chyba "zachwianie" ze słońcem jest tego przyczyną.
Oczekuję chwilę i...
- Pięć kroków przed siebie!
- Nie! Dobrze! Piętnaście po leśnym dukcie.
Pierwsze dwa śliczne "prawdziwe" lądują w koszyku.
 
- Czyżby?!
- Może coś będzie. Może...
Wolno smykam między drzewami. Gdzieniegdzie napotykam muchomory rdzawobrązowe.
- Niestety! Z lokatorami! Jedna na pięć "do wynajęcia" 🙂 🍄🙃
Pojawiają się kolejne prawdziwki. Sporo młodzieży.
- Właściwie, to dominuje młodzież.
- Dziś trzeba się będzie trochę nachodzić, by zapełnić koszyk.
Czy w ogóle się to uda?
Pojawiło się słońce. Już jest pięknie i widoczność wśród "oczeretów" zupełnie inna! :)🕵️🌲
Przybywa "młodzieży".
- O! Pierwszy ceglastopory! I kilka czerwonych koźlarzy!
 
 Super! Zdrowiutkie!
Zmieniam miejsce.
- Kilka ciemnych, pięknych "beczułek". Prawdziwe z "najprawdziwszych". To już stan "kawalerski". Na szczęście bez "białka".
Jeszcze kilka większych; kilka podgrzybków i...
Na dziś wystarczy!
P.s.: Grzybów ubywa. W dalszym ciągu dużo "zasiedlonych".
Przeważa młodzież. Chyba pierwszy "wysyp" już za nami. Czekamy na następny.👋👋
👋

Dziś "trójki" w modzie...



Dziś "trójki" w modzie...
A co!
"Pół żartem, pół serio"...
Nie! Całkiem serio!
Cztery razy po trzy razy...
Kilka razy po dwa razy...
Wiele razy jeden raz...
Oto dzisiejsze efekty wędrówki po mym lesie.
 
A! Jeszcze!
- Jeden raz siedem razem...
- I prawdziwy "ślimak" jeden! 😆🍄🤣
Mało?
- Starczy, starczy. Kosz czubaty i łubianka po truskawkach też.
Starczy. Dominują usiatkowane i szlachetne,
Przytul się...
 
 ale i muchomorów rdzawobrązowych sporo.
Nawet podgrzybki brunatne się pokazały. Kilka, bo kilka, ale forpoczta jest!
Niestety! Znów wrócili "lokatorzy". Po udanym piątku, gdzie znacznie mniej lokali było zajętych, nawet w tych pięknych leśnych "wieżowcach", dziś znów powrót do tradycji dni poprzednich, gdy 50 na 50 % normą było. Nawet młodzież gości już "zaliczyła"; ba, na rdzawobrązowe "panienki" też uważać musiałem. Biorąc pod uwagę szalejące dywizjony "komarzyc", ćwiczących szybkie loty ślizgowe z "zaczepnym lądowaniem", nie było to wcale łatwe zadanie. Każda chwila postoju groziła piekącymi świadectwami ich działalności.
- No, proszę! Kto by pomyślał, że grzybobranie, to hobby żądne poświęceń!
Darz Bór! Darz Grzyb! 🍄
Do kolejnego spotkania na leśnym dukcie...👋👋👋
"Ślimak"
Muszkieter...

 

"Nie chcem, ale muszem"...

 

Słońce dzisiaj mizernie budziło. :(
Niby to czerwienią i różem na horyzont "rzucało". Niby chmury lekko żółciło. Niby noc goniło, ale jakoś tak bez przekonania. W myśl zasady:
- "Nie chcem, ale muszem"! Bądź coś w tym rodzaju.
Patrzyłem, patrzyłem, patrzyłem...
Na "jasność" czekałem. Doczekałem się po piątej dopiero!
Tak nie do końca, ale już znośnie się uczyniło.
Ruszam "w las", na grzybki; pełen nadziei, licząc na życzliwość kniei! :)
Wracam do mych pagórków szczęśliwych, kołdrą z mchów otulonych, potężnymi świerkami od nadmiaru słońca chronionych.
Powitanie to samo, co przedwczoraj. :( Armia "meserszmitów" czekała w pogotowiu i nim drzwi "podwody" uchyliłem, już gotowa była do ataku - szaleńczego, bezpardonowego!
Prędka wymiana obuwia. "Mgła" muggowa bez cienia wokół "bohaterskiej" :) sylwetki i utartym tropem "do przodu"...
- Ech! Stare ścieżki zawodzą. Już prawie godzina leśnej marszruty i tylko cztery maluchy w koszyku.
- Co jest "grane"? To znaczy raczej nie grane!
Kolejne dwa pagórki - pusto. Niby coś tam z mchu wystaje, ale tak drobniutkie, że ledwo widoczne. Takie "grosiki" z jedynką na awersie. Może za dni kilka. Może, jak ich robale i ślimaki nie zjedzą.
Zmieniam "oczerety".
Kilka kilometrów dalej. Las podobny, też mi dobrze znany.
Miejscówki od lat dobrą formą mnie raczyły. Dziś...
Klapa! Ponad pół godziny wędrówki i pustka w koszyku.
Tylko "matecznik" śliczny. Piękne "obrazy" naturą malowane, promieniami słońca podkreślane. Nie mam ochoty zeń wychodzić.
- O! Jest kawałek fajnego duktu. Przejdę się. Spacer mi nie zaszkodzi.
Po kilkudziesięciu krokach, widzę z daleka czerwony kapelusik.
Jest! Jest! Pierwszy w tym roku koźlak i to "czerwony". Obok drugi. Malutki. Super! Fotka i do koszyka. Nareszcie coś konkretnego w nim się "turla"! :)
Kolejne parę "szagów" i...
Prawdziwy! Piękny!
Kolejny i kolejny! Jeszcze jeden! Dwa! Tam, w lewo kolejne! Jeszcze i jeszcze! Jeszcze...
Uf! Tyle lat tu zaglądam; zawsze rosły wyżej; tu nigdy! Czasem jeden, dwa; a dziś! Masakra! Piękna "masakra"!
Koszyk "spękał"! Jeszcze łubiankę po truskawkach "dołożyłem"!
A! "Lokatorów" jakby mniej było. Co ciekawe - duże osobniki, te szlachetne, w zdecydowanej większości zdrowiutkie!
Ten czas, ten las borowikiem "stoi"! 😄🍄😄
Darz Grzyb! Darz Bór! Do zobaczenia... 👋👋👋

 


@Grzybobranie & komary....


Po pracy.
Bieg po "oddech" do lasu... Niech się "psyche" regeneruje. Bez obiadu! Lżej będzie "smykać" po oczeretach,
choć dziś (raczej) pagórki "świerkowe" w planie, niskim mchem porośnięte. Czasu mało, to i od domu blisko szukać zamierzam.😀🍄
Na miejscu szybka zmiana "kostiumu" i do "boju"!
Słońce, spokój, bezwietrznie. Super!
Pierwsze parę kroków...
Miłe zaskoczenie! Kępka pieprznika jadalnego!
Dwa szusy dalej...
Dwa młodziutkie "prawdziwe"!


Oj! Chyba będzie się działo!
Jeszcze parę metrów i dwa kolejne! Też młodziutkie. Takie do marynaty. Jest nadzieja, jest radość.
Nagle...
Nie, nie! To nie kolejne "milutkie"!
To "meserszmit" z ostrym brzękiem nadlatuje, a za nim pluton "cichej" młodzieży.
- Ja wam pokażę! Myślę sobie.
Myk do koszyka. Mugga na czapkę, koszulę i spodnie.
Ucichło, a po chwili...
- Toż to już - chyba - dywizja cała!
Szukają odważnie, z pełną determinacją, miejsc odsłoniętych, wolnych od "natrysku". Atakują uszy, twarz, dłonie. Pchają się do nosa. Masakra!
Powtórka z "oprysku". Dołożyłem "brosa".
Na chwilę się uspokoiło. Tak mi się wydaje...
Są kolejne "prawdziweczki" usiatkowane, a nawet jeden prawdziwy-prawdziwy! 

 Tylko...
Każda próba wykonania fotki i podjęcia "zdobyczy", to kolejny ostry atak! Ilości tego towarzystwa już nie jestem w stanie określić.
Nie dam się pokonać! Zbieram dalej.
Znów kilka pieprzników i "prawdziwych" maluchów.
Zbliża się godzina siedemnasta i o dziwo...
Cisza! Czyżby im się znudziło? Przecież przed wieczorem powinno być jeszcze gorzej!
Na szczęście, moje szczęście, natura kieruje się swoimi, nie zawsze czytelnymi dla nas, prawami. Cisza i już.
Teraz spokojnie, wolniutko, do celu!
Dużo młodzieży, a nawet maluchów, ale i kilka okazałych "grubasów".


- O! Trzy dorosłe, piękne "osobniki" zdrowe się uchowały! Miłe zaskoczenie.


Z "drobnymi" różnie bywało. Z reguły kapelusze zdrowe, a trzonki 50/50. Ot, co!
Darz grzyb, darz bór! 🍄😄👋


#Niedziela w lesie...


Dziś... Niedziela...
Leśny miszmasz...
Wszystkiego po trochu...
Prawdziwe, podgrzybki, rydze, gąski szare...
Opieniek każda ilość...
Czubajek kani do wyboru, do koloru...
Na piękne czerwone-kropkowane można patrzeć i patrzeć...
Piękna, złota jesień...
W lesie żółto, rudo i brązowo...
Słońce "skrzy" kolorami...
Ech... Szkoda, że jutro poniedziałek...

 





#Wnuczka, dziadek i... #Muchomor


... 
Pewien dziadek ogląda na ekranie komputera, z czteroletnią wnuczką, zdjęcia grzybów z tegorocznych "leśnych polowań".
W pewnej chwili pojawia się fotka (j.n.) muchomora.
Dziadek, "niewinnie", z dydaktycznym zamiarem pyta:
- Jak się, wnuczko, nazywa ten grzybek?
- Ym, hym, no, nu, fru, frrru... "Fruwiasty" muchomorek, dziadziusiu!
- Dlaczego "fruwiasty", kochanie, bo taki ładny?
Wnuczka z pełną powagą na twarzy:
- Nie, dziadziusiu, bo ma takie kropki, jak biedronka i chyba też - jak ona - odfrunie....


Z odrobiną "grzybiastego" relaksu...
Miłego dnia, nie tylko dla dziadków...


# Szybka decyzja


.... 
Sobotnie przedpołudnie...
Zgodnie z meteorogramem, do pierwszego deszczu jeszcze około półtorej godziny.
- Jechać, nie jechać?
- "Oto jest pytanie"!
Szybka decyzja - "krótka piłka"!
Tylko rydze!
Nic więcej, tylko rydze! Jadę po rydze!

W lesie...
Grzybów wszelakich jeszcze pod dostatkiem, acz to już nie wysyp.
Przeważają "jesienne borowiki" - solidnie zbudowane, bez lokatorów, podgrzybki i maślaki na szerokiej stopie. Wciąż rosną mleczaje, choć większość już "rozwinięta", ale i maluszków trochę można znaleźć, trafiają się jeszcze "stadka" po kilkanaście sztuk.
Szkoda tylko, że runo w miejscach ich występowania jak przeorane. Czy aż tak trzeba je dewastować, wszak grzybów (w tym rydzów) w tym sezonie, przecie, dostatek!
Godzinka w lesie plon "przyniosła"! Kosz pełen! Trzy czwarte mego "wikliniaka" to rydze; reszta super "mieszaneczka".




Darz grzyb; jeszcze darz grzyb Pozdrawiam wszystkich Grzybo-zakręconych...






Niespodzianka, miła niespodzianka...


Jak wysyp, to wysyp...


Bywają czasem niespodzianki, miłe niespodzianki.
Daję słowo... 
Nie byłem dziś w lesie!
Te śliczności koźlarze rosną sobie przy drodze ze Starachowic do Bodzentyna. 
Dostrzegłem je przez szybę samochodu, ale muszę przyznać, że po sobotniej wizycie w ostępach leśnych wzrok mi się "wyostrzył"... 
Wrrr... Już zaczęło padać i przymrozki zapowiadają. Będzie koniec borowików i im podobnych. Szkoda. 







Las to las! Bór to bór! Połazić można!





Rodzinne "występy" leśnej młodzieży... 🙂
Nie mam pomysłu na dzisiejsze grzybobranie. Marzy mi się daleki wyjazd (ok. 70 kilometrów), w poszukiwaniu "czerwonych" koźlarzy, ale wiem, że to bez sensu. Jeszcze trochę za wcześnie. Może by, jednak?
Czas płynie, a ja jestem niezdecydowany.
- Pal sześć! Jadę na poranne zakupy i potem zdecyduję.
- A! Żebym nie zapomniał kupić sobie nowego grzebienia kieszonkowego, bo stary zgubiłem wczoraj na grzybach. Włosów 
coraz mniej, ale bez grzebienia ani rusz. Szczególnie w lesie, jak te muszki "od jeleni" zaczną atakować.
"Spożywka i frukty" i szybko do domu! Nowy grzebień bryz, bryz...
Zdezynfekowany! Wszystko ok! Do boru czas!
- Tylko gdzie? Nie mam pomysłu!
Trudno "zaliczę" stare ścieżki. Tylko po co! Byłem tam wczoraj!
Nigdy tak nie czynię.
Las to las! Bór to bór! Połazić można!
Dojechałem i...
Idę starym śladem. Krok za krokiem...
Jakaś głupota! Przecież to tylko kilkanaście godzin różnicy!
Co mi tam! Teren super! Spacer to spacer! Deszcz nie pada. Komary jakby "odrobinę odpuściły". Trochę tylko ciemno. Słońce za chmurami.
 
Ledwie zszedłem z traktu, na ścieżkę też tę co wczoraj i...
Niespodzianka! Dwa grzybki tuż przy sobie! Młode, zdrowe!
Nic nie rozumiem, przecież w tym miejscu trzy wyjąłem dnia zeszłego!
Rzut "oka" w bok, o kilkadziesiąt centymetrów...
Szok!
- Przecież to mój grzebień "drze radośnie pyska", "grzejąc pupę" na mchu zielonym! Tego w najśmielszych snach bym się nie spodziewał!
Kilka metrów dalej zrośnięta kilkuosobowa młoda "prawdziwa rodzina".
W zasięgu wzroku następna i następna!
Kilka kroków dalej kolejne i kolejne!
Trochę ślicznych, też młodych, "jedynek" i...
- To już nie do wiary! Kilkadziesiąt sztuk w jednym miejscu! Dwadzieścia dwie sztuki!
To nie mój rekord życiowy, ale przecież ja tu wczoraj byłem! Są jeszcze czytelne ślady mojej bytności! Nie pojmuję. Fakt,
nigdy nie grzebię w ściółce. Nie przewracam jej. Szanuję runo leśne, ale grzyby zbieram uważnie. Rozglądam się. Nie spieszę. Nie gnam szybko przed siebie. Jak zrozumieć taki stan rzeczy?
Idę dalej. Tu już i duże się pokazują. Największy wśród "zdrowych" średnicę koszyka "zapełnia"!
 
- Ależ grzybobranie! Jak dobrze, że nie pojechałem szukać koźlarzy.
- Hm; może jutro...
P.s.: Znacznie przybywa grzybków wolnych od "lokatorów".
Znalazłem też pierwsze trzy "podgrzybki". Pięknie wybarwione, choć jeden duży "podrążony". 🍄😄😊🍄👋👋👋


Jesienny kogel mogel... :) Miły miszmasz...


Sobotnie popołudnie...
Leśne trzy po trzy...
Leśny miszmasz...
Leśny kogel mogel...
Jak kto woli...
Czyli wszystko naraz...
A ja nucę:


- Och! Ty rydzu, rydzu mój!


To już jesień! Las obdarza nas wszystkim, co ma najlepszego w jesiennej "ofercie".
Nie tylko "prawdziwe" - borowikowe, królewskie, jodłowe, sosnowe, dębowe, usiatkowane i jakie tam jeszcze - przysadziste, krępe, wysmukłe, parasolowate...
To już różnorakie kozacze koźlarze, podgrzybki brunatne, złotawe, w kolorach tęczy i z zajączka "słuchami", czubajki, kaniami też zwane, maślaki, aż po złote i pstre, od mokradeł bagniakami zwane, zieleniatki i sitaki, pieprzniki niby kurki, słusznie z jajkiem kojarzone, muchomory "szlachciankowo-panienkowe" i te czerwone, bielą nakrapiane, aż po moje ulubione rydze mleczaje i te inne też rydzami zwane...
Wszystko na raz.
Na raz wszystko...
A co! Jak darz grzyb, to grzybami darz!
Nasz las! Nasz las!
Grzybiarzy czas!  













































Grzyb do grzyba...


W lesie ucho do runa "przystawiłem"... 
Mini dialog usłyszałem.

Pyta się prawdziwek prawdziwka.
- Dokąd idziesz?
- Na skup.
- I "lokatorów" z sobą zabierasz?
- Oczywiście!
- Dlaczego?!
- Toż to moja gwarancja!
- Gwarancja?! Na co?
- Że w kraju pozostanę. 

/ grzybki norm językowych nie znają  /

"Grzybobranie"...


Wieczorem... 
Podsłuchane... 
Trochę wstyd, ale warto było... 

Dwóch "facetów" obok budynku pewnej szkoły 
Jeden do drugiego:
- Dokąd idziesz o tej porze, z tym koszykiem? Przecież już ciemno!
- Na grzyby.
- Gdzie?
- Na grzyby. Co się dziwisz mam "hamerykańską" latarkę. Zobacz, jak wali (tu mówca demonstruje koledze walory urządzenia ze strefy dolarowej), a grzybów jest tak dużo, że i na "ściechach" je znajdę.
- To prawda, masz rację, jest ich bardzo dużo, ale jeśli tak, to po co szukać "dziadów" po nocy? Nie lepiej w dzień? Przecież nie braknie.
- Fakt, nie pomyślałem. Tylko co zrobić z tym "napoczętym" naczyniem (demonstruje koledze sporej objętości flaszeczkę)?
- E! E! Wiesz! Z chęcią ci pomogę; jednak po zmroku zbiera się najlepiej! Idziemy!
I ruszyli żwawym krokiem w kierunku pobliskiego lasu... 
Darz grzyb! Panowie! 
 

#Jesień...



Niedzielny poranek.
Wbrew logice, po sobotnich "prawdziwkowych rewelacjach", wybrałem się na... 
...czerwone koźlaki.
Myślę sobie:
- Wszyscy gonią za odmianami borowika, to tu będę miał spokój; może będę miał spokój, ciszę.
Ledwie zaparkowałem cztery kółka; uczyniłem kilka kroków w młodą knieję, a już słyszę pisk hamulców i - oczywiście - parkowanie niemal "jego zderzak w mój zderzak". Już mi mina zrzedła.
- No cóż, nie będzie tak "wesoło".
Bach, buch!
Drzwi.
Klap!
Pokrywa bagażnika.
Trzask gałęzi i...
- K...a! Wacek! musi tu coś być jak stoi!
- Patrz! Już go widzę! Schyla się! Idziemy!
To szczególne "wyrazy szacunku" przybyłych pod "moim adresem".
I czereda pięciu osób żwawo potoczyła się w moim kierunku!
Myślę sobie...
- Przechlapane...
Uczyniłem głęboki oddech i...
Spokojnie uczyniłem fotkę memu dopiero co "odkrytemu" prawdziwemu.


W międzyczasie dwoje przybyłych "ogoliło" mnie z dwóch kolejnych borowików, których już nie zdążyłem "sfocić".
Ech! Szkoda! Fotek oczywiście!
Pada pytanie.
-Panie! Są?
- Jeszcze nie wiem.
Odpowiadam.
- Dopiero przyjechałem.
Zgodnie z prawdą - z resztą.
Czereda popędziła dalej, "sypiąc" obsceny co dwa kroki, pod byle pretekstem.
Ucichło.
Po kilku minutach wrócili.
- Panie! Tu pusto! Tylko dwa czerwone!
Do swoich:
- Wacek, Zocha! Spie...amy! Jedziemy pod "spluwę"!
Odjechali. Jak dobrze!
A swoją drogą...
- Ciekawe gdzie jest ta "spluwa"?
- Oj! Ciekawe!  







/odstępstwa od norm językowych celowe, zamierzone/



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz