sobota, 21 listopada 2020

Rydzu, rydzu, rydzu mój...

Mówią, że będzie padać, że...

już po dobrej pogodzie, że...
już idą przymrozki, że...
weekend kiepski...
"pod względem" pogody.
- A mnie się marzy...
- Nie, nie...
- Nie "kurna chata"...
- Mnie się marzy...
- Jeszcze jedno...
- Grzybobranie...
- Choćby takie mini, mini...
- Grzybobranie!
- A właściwie...
- To mi się marzy...
- Rydzo-branie...
- Bo "mleczajo-branie" dziwnie brzmi. 🙂
- Tak! Ty rydzu, rydzu, rydzu mój!
- Bądź żeż nareszcie mój!
- Tylko mój!
🙂
Sobota /21.11.2020r./
O poranku minus trzy. Ponuro. Szadź na dachach i na trawie.
Trzeba poczekać.
- Może w okolicach południa?
Nic mnie nie powstrzyma. Muszę sprawdzić.
Wszak w tym roku zaspokoiłem swą "dumę grzybiarza" prawie pod każdym względem. Brakło mi "na liczniku" tylko mleczajów radosnych, smakowitych. Raptem tylko kilka mi się przytrafiło i to jeszcze niezbyt zgrabnych.
- A tak je lubię!
- O! Jak je lubię!
- I na masełku...
- I w marynacie...
- I prosto z blachy, też...
- Nie daruję!
- Muszę spróbować...
- Może, może...
- A nóż!
Nóż to muszę zabrać ze sobą. He, he... 🙂
- Bo...
- Może się przyda...
- Musi się przydać!
- I już!
Jadę. Niech się dzieje! Niech się dzieje nie co chce.
Niech się mleczajem dzieje.
Świerki, jodły odwiedzę. Trochę po leśnych duktach pochodzę...
- Trochę szronu jeszcze, ale już bardzo mało. Spore połacie tylko wilgotne. Zimno - oczywiście. Rękawiczki obowiązkowe.
- Dobrze, że o nich pamiętałem!
Jeden dukcik, drugi dukcik...
Nawet trzeci i...
- Nic!
- Nieprawda, trzy prawdziwe, w tym jeden młody. Czyli po staremu, tylko bardzo skromnie.
- O! Trzy, też trzy podgrzybki. Trochę wiekowe.
Jest ich więcej, ale żal się schylać. Z wierzchu ładne; pod spodem przez ślimaki porządnie "opędzlowane". Ech!
Kilka mniejszych do koszyka się nadaje.
Trochę po trawach i...
- Nareszcie!
Na krzyżówce leśnych dróżek świerkowymi zapachniało...
- Są! Aż dwa. Oba śliczne. Młode. Zdrowe!
Biegam dalej. Już z nadzieją.
- Może jeszcze, może tuż, tuż; może już...
Dalej "cisza".
- Próżne nadzieje!
- Próżny trud! 🙂
Wracam tym samym duktem.
Prawie w tym samym miejscu, tylko po drugiej stronie "krzyżówki"... - Są! Jest ich pięć! Aż pięć!
- Jest i szósty. Siódmy też.
- Trochę starszawe; trzy zdrowe.
Pochodzę jeszcze trochę...
- Może trochę głębiej w lesie?
Pusto. Mech tylko piękny, zieleniutki.Trochę liści i...
- Nic ciekawego. Wracam na trakt leśny.
Idę powoli, rozglądam się i...
- Nic! W trawach też pusto...
Czas zmienić "lokalizację". Przemieszczam się o półtora kilometra.
- O! piękna krzyżówka! Właściwie to leśne rondo. Sześć dróżek od niego odchodzi.
- Którą pójść? Oto jest pytanie!
- I ta pachnie...
- I ta kusi...
- A ta mchem pokwita...
- Tę znów kożuch liści zdobi...
- Tamta w trawę obfita!
- Co tu zrobić? Co tu zrobić?
- Po kolei, chłopie, chodzić!
- Po kolei chodzić!
Najpierw w górkę. Potem bokiem. Trochę lasem i po trawach trochę. Nic i nic...
- Hej! Tam na mchu, przy sośnie, coś się różowi!
- Jest maleńki, cieniuteńki, jeden jedyny...
- Kropla, kleksik w koszyku!
Wracam. Tuż przy samochodzie, wśród traw niskich, mchem podszytych...
- Jest! Są, właściwie! Dwóch urodnych, młodych wiekiem. Podwinięte kapelusze - nawet - mają... Super!
- I co dalej?
Kółek kilka wokół, prawie, własnej osi. Bez efektu.
- Jeszcze jedna dróżka mi została. Pójdę nią głęboko.
Idę, idę, idę. Wiatr się zerwał. Zimno. Trzeba wracać.
- Uf! Już blisko. Nic nie było, trudno.
Nagle...
Rzut oka po stoczku, tuż poniżej drogi...
- Coś tam "pomarańczem pachnie".
Schodzę niżej. Kroków dwa aż raptem i...
- Nareszcie! Piękny duży w liściach "siedzi", a właściwie nimi się otula i przykrywa.
- Drugi, trzeci i kolejne...
Siedemnaście - razem, jeden blisko drugiego. Szesnaście koszyk "wita"!
- Mam, mam, mam. Sprawdziło się! I ja mleczajami mogę się ucieszyć.
Parę kroków i...
- Trzy kolejne. Coś mnie dzisiaj trójki lubią. 🙂
- Nieco dalej - jeszcze dwa i - tuż, tuż - jeden.
W tym miejscu byłoby na tyle.
Kolejna zmiana miejscówki.
Spacerek po równiutkim dukcie.
- W zeszłym roku sporo się tu ich trafiało...
Tym razem nawet jednego. Droga rozjeżdzona leśnym, ciężkim sprzętem...
- Ech! Trwa wycinka. 🙁
Tu i tam, po bokach, piękne, młode opieńki.
- Śliczne! Aż miło popatrzeć! Korzenie "trzeszczą" pod naciskiem nożyka. Fajnie kłaść je do koszyka - bielutkie pod spodem, grubiutkie.
Mam ochotę na jeszcze jedno miejsce. Jadę kilometrów kilka.
- Są!
Na ostrym, bardzo ostrym zboczu jest trzech budrysów.
- Znów trzech!
Szarymi liśćmi przykryte. Ledwie odrobinę kapeluszy wychylają...
- Właściwie, to korzenie tylko widać.
Idę dalej starym torowiskiem. Po lewej ręce delikatne zbocze, po prawej ostry stok, prawie przepaść. Na jej krawędzi szczerzą buźki do słońca...
- Gąski zielonki. Całe stadko!
- O! I niekształtnych kilka!
Uważać musiałem, zbierając je, by nie "wylądować" kilkadziesiąt metrów niżej, na dnie głębokiego jaru.
- Zimno. Wiatr gwizdać zaczyna. Czas wracać.
Myśl mnie nachodzi "niedobra".
- Może by, w drodze powrotnej, pewien zbiornik wodny odwiedzić?
- Czemu nie...
Jadę powoli. Krok za krokiem, a właściwie koło za kołem. Na "jedynce"; noga z gazu - na dywaniku stopą spoczywa.
Rów po lewej stronie okiem omiatam. Nagle...
- Czy ja dobrze widzę?
W połowie ściany rowu chyba...
- Piękny prawdziwy rośnie! Ogromny!
Nie wierzę własnym oczom. Zaciągam hamulec ręczny...
- Do rowu marsz! Natychmiast!
- To nie pomyłka! Jest! Śliczny! Wielki, acz młody! Zdrowiutki! Czyściutki! Największy, "najzdrowszy" tego roku!
- Jak duży, tak zdrowy i jędrny.
- Oj! Będzie wielgachny, pyszniutki schabowy. Na koniec sezonu! Hej!
Obok dwa mleczaje. Piękne, młode...
- Pochodzę sobie trochę wzdłuż tego rowu; pochodzę...
Warto było. Jeszcze kilka "patelniaków" I trzy "marynatki" się trafiły.
- Warto było!
Zdecydowanie czas wracać...
- Czy to - naprawdę - już koniec sezonu?
- Naprawdę?
 

Pozdrawiam miło grzybami "Zakręconych". 🙂 👋👋👋
- Darz bór, darz grzyb...
- Do zobaczenia na leśnych ostępach.
- Do zobaczenia...
 
/odstępstwa od norm językowych celowe, zamierzone/


































 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz