Noc ciemna zapada. Chwalą się drzewa swą mocą. Historie
przędą szumem swych liści. Igłami słowa rysują.
- Hej! Słuchaczu nasz drogi! Nadstaw swe ucho! Posłuchaj!
- Opuść lekko głowę, ku watrze! Wzrok przymruż! Puść
wodze fantazji!
- Pozwól nam snuć opowieść! Opowieść o tym, co ważne i
piękne! O tym, co żyć nam pozwala! O tym, co życia nas uczy!
Zbocza wzgórz porośniętych lasem, koronami sosen zdobione,
sukniami jodeł tańczące, a u "stóp" ich...
Meandry rzeki, od wieków Kamienną zwanej, z dwoma
odnogami i starymi resztkami zapór po młynach wodnych i kuźniach. Tuż za nimi
tereny trochę torfiaste, miejscami mokre, ale i kamienistych fragmentów trochę
się znajdzie...
Co parę kilometrów osady ludzkie, wsie i miast kilka….
Niby niepozorna ta nasza rzeka, a jakże bogata w
historię, a jakże usłużna dla ludzi! Ileż w niej wiecznej mocy! Ileż „pamięci”
smutków i radości, pracy twórczej i miłości tysięcy ludzkich pokoleń…
A wszystko zaczęło się już w schyłkowym paleolicie –
dziesięć tysięcy lat przed Chrystusem. Trwało w mezolicie; a w neolicie mocno
tu już łupano kamień.
Wraz z upływem lat, wzdłuż jej brzegów, rosły obozowiska
i rodziły się w nich kolejne pokolenia naszych praojców. Dorastały i tworzyły
kolejne kultury…
W skałach triasowych drążono groty i chodniki. Obrabiano
krzemień. Wydobywano hematyt; wytwarzano ochrę. Dymarki dymiły nieustannie.
Puszcza dawała opał. Struga wodę.
Obozowiska rosły w siłę. Rzeka dawała im moc i życie…
Gasiła pragnienie, myła, pomagała w pracy, a i zwierzynę poiła, tę oswojoną,
ale i tę dziką, łowną, pokarm stanowiącą… O rybach nie wspomnę…
Wielkie to było skupisko przodków naszych; jedno z
większych w tamtych czasach…
Trochę później mnisi, cystersi, (XII w.)
"zbliżyli" tu szlak handlowy.
Biskup krakowski Geoden wie co czyni. Wznosi pierwszy
budynek klasztorny – klasztor nad rzeką.
Taki jeszcze
niedoskonały, ale już stabilizujący opactwo.
Już słychać ciche, spokojne, modlitewne śpiewy mnichów.
Las je podwaja, potraja, upoczwórnia, niesie daleko. Hen! Przed siebie!
Inny biskup uposaża wsiami, dziesięcinami.
Papież Honoriusz III śle bullę protekcyjną. Opactwo
rozkwita.
Ma własną mennicę. Bije swój pieniądz.
Rośnie, na wzór włoski, klasztor murowany, budynki
folwarczne i przemysłowe – nad rzeką, nad Kamienną.
Uf! Buch!
Buch! Uf!
Słychać stukot młotów o metalowe „oscypki”.
To siłacze z nadwodnych kuźni uzdatniają skrawki żelaza.
Co chwilę będą ją parzyć rozgrzaną do czerwoności
odkuwką.
Posyczy z bólu, ale nie będzie się obrażać. To dla kowala
ważne, by prędko metal schłodzić. Ona wie! Ona nie krzyczy!
Przyzwyczaiła się już, przez wieki całe!
Braciszkowie, w zgrzebnych habitach, czerpią z niej
kubłami wodę. Podlewają warzywa.
Inni sieciami „orają” koryto. Stawiają więcierze.
Odławiają rybę!
Jeszcze inni kopią kanał. Będą mieć własne stawy. Rzeka
je zasili. W zdrowiu rośliny i ichtiofaunę utrzyma.
Rzeka śledzi ich losy. Pisze swój psalm, ku chwale i
pamięci.
Meandruje, rozlewa się, tworzy strumyki, cieki. Przy
dużym stanie wody bardziej
"bałwani". W lecie cieszy ogniskami grążeli i nenufarów. Jak na dość wartko
płynącą i zimną rzekę, to dziwnym trafem i pałka wodna nie jest rarytasem. O!
O! Starczy tego dobrego! Piękna, zdrowa rzeko!
Piękna rzeko!
Nagle…
Silny bór trzynastowieczny z niepokojem konary swe unosi
i dziwnym dźwiękom się przysłuchuje. Biegną gdzieś z daleka, lecz są coraz
bliższe i bliższe. Jedne niby znajome. To dźwięki głuche, stłumione, rytmiczne,
dobrze im znane. To stuk kopyt końskich, ale jakiś taki delikatniejszy, trochę
szybszy, jakby radośniejszy, bardziej bałaganiarski, niż ten swojski, ciężki,
powolniejszy. Towarzyszą mu obce świsty, obce krzyki, obca melodia. Niepokojem
i troską szumią liście. Najeżyły się zielone igły sosen. Idzie nieznane, idzie
złe.
Małe, silne w pęcinie, koniki wpadły między dorodne, ręką
ludzką nietknięte, drzewa, niosąc na grzbiecie dziwaczne postacie; takie inne,
jakby mniejsze, dziwnie obco odziane.
To nie swoi, to obcy!
Przedarli się nad brzeg rzeki. Konie i jeźdźcy, pospołu,
zanurzyli swe pyski i gęby w czystym, źródlanym nurcie. Smakują, łyk po łyku,
zdrową świętokrzyską wodę. Konie chrapią nozdrzami:
- Dobra! Oj! Dobra!
Konni ludkowie napełniają bukłaki. Do pełna! Do pełna!
Las szumi! Złą wieść nieść próbuje!
- Bójcie się mieszkańcy siedzib nadrzecznych! Bójcie się!
Wróg się zbliża!
Wróg nieznany, wróg nieobliczalny, wróg straszny!
To Tatar!
Najeżdża okolicę raz pierwszy, drugi i trzeci!
Morduje, gwałci, grabi i pali. Wszystko, co mu w ręce
wpadnie.
Smutna leśna „melodia” dociera do mnichów roku Pańskiego
1239. Nie uratują siebie, nie uratują mieszkańców osady. Nie uchronią klasztoru
z pięknym, ołowianym – tak, tak, ołowianym – dachem, z ołowiu własnego wytopu
(to tu wykonano także ołowiany dach katedry krakowskiej). Ukryją tylko jedyny
skarb – pieniądze, w tym te, bite we własnej mennicy.
Zginą świadkowie, skarb przetrwa. Odnajdzie się,
przypadkowo, dopiero w 1974 roku. Przetrwa, schowany, tyle zawieruch
dziejowych; aż tyle.
Zbyt cenne to miejsce. Zbyt cenna ta rzeka.
Odrodzi się klasztor. Zasiedli mnichami. Zyska na sile.
Praw znakomitszych jeszcze nabędzie.
Rzeka moc swą mu raz jeszcze odda. Wyzwolić się spod
władzy możnych tego świata pomoże. Osadę odbudować pozwoli.
Znów kwitnie nad nią życie; to ludzkie; z radościami i
troskami, z miłością, żalem i rozpaczą – to ludzkie, zwyczajne…
Muskularny kawał
chłopa, cały ubielony, zaporę podnosi.
Będzie zmieniał jej bieg i strumienia trochę upuści.
To młynarz. Przywieźli doń ziarno. Będzie je mielił na
mąkę, na chleb powszedni.
Musi dać mu swą moc; poruszyć ciężkie, ogromne, drewniane
koło u ściany młyna, by żarna, wewnątrz zawarte, starły na pył owoce pól
najbliższych.
Nie buntuje się! Ona wie! Ona nie krzyczy!
Użycza swej siły!
Znów „trzęsie” się ziemia nad brzegiem rzeki. Toczą się
koła. Idą wojenne tabory. Idą konne i piesze oddziały. Obcy sztandar na wietrze
łopoce. Brodu szukają. Mącą wodę, czystą wodę tej rzeki – „kamiennej” rzeki.
To książę siedmiogrodzki Rakoczy, z potopem szwedzkim
pospołu, idzie niszczyć i palić….
Ucierpiało opactwo, ucierpiały osady…
Śmierć i ruiny, miast życia, obraz w lustrze wody odbity
syciły…
Zapłakała raz kolejny rzeka Kamienna nad losem ludzkim,
nad tragedią i bezsensem ludzkich poczynań…
Zapłakała…
Nie dała za wygraną.
Kolejny raz o powstanie z gruzów – nicości przyjaciół
swych, ludzi przywiązanych do jej urody, poprosiła.
Zasiadł nad jej brzegiem zadumany mężczyzna.
Coś szepce pod nosem.
Słucha rzeka i się dziwi.
Słowa w płynną, miłą dla ucha melodię mu się układają.
Toż to opat koadiutor, Ignacy Krasicki, swe strofy
układa.
A może swych braci zakonnych ocenia; ku pamięci potomnych
ich życie rysuje?
Pochylił się nad nią i Stanisław Staszic. Docenił,
uszanował, ale i wykorzystał jej nurt wartki, od krystalicznego źródła
począwszy, na pół biegu prawie kończąc! Huty, wielkie piece, tartaki i
walcownie ciężkie na jej barki włożył. Poradziła i temu. Wiele lat życie tym
huczącym molochom dając i nie jedno upocone w nich pracą, ludzkie czoło
chłodząc.
Lubianka, jej mała siostrzyca, kręci się i wierci. Korzenie
bukom i jodłom podmywa. Dziurawą glebę, co życie im daje, czyniąc. Spieszno jej
do Kamiennej.
Wodny zeszyt opowieści jej niesie. A w nim legendę
śpiewaną przez ptaki wśród łąk leśnych, bagien, moczarów i kniei przepastnej, o
roku 1863 i latach czterdziestych wieku XX-ego.
Kamienna ramiona otwiera i sztambuch w swój nurt
przyjmuje.
Zna Langiewicza. Zna zapach ust jego, gdy drogą znużony,
wody jej dłonią zaczerpnął. Wie o powstaniu i roli w nim Generała. Ona wie. Ona
szanuje. Nie pyta o sens. Nie gani za klęskę. Ona wie. Ona zna i pamięta słodki
smak krwi powstańczej.
Pluszcze swą falą melodię kujawiaka:
„Snują się po lesie…
Jakieś dziwne cienie.
Trzask gałęzi słychać.
Słychać koni rżenie.
Ludzie to, czy mary?
Prawda to, czy czary?
Pyta się las stary.
Sosny dąb, brzoza buka,
Pyta kto to, czego szuka.
Czy zaczarowanych kroci,
Czy może kwiatu paproci?
I tylko stare, dostojne modrzewie,
Wiedzą, czego żadne, inne drzewo nie wie.
Pamiętają bowiem rok krwawej zamieci,
Sześćdziesiąty trzeci.
Mówią im, słowa pieśni,
Że to my, żołnierze leśni,
Że to swoi, że nie obcy
Że to świętokrzyscy chłopcy.”
Pamięta, jak myła swym nurtem ich zmęczone nogi. Otulała,
jak mogła, by sprawić im odrobinę ulgi. Nie zawsze zdążyła porządnie je ukoić, „umasować”,
gdyż znikali równie szybko, jak się pojawiali. Ech! Pamięta!
Jej nurt zakręcony jeszcze niesie trzask wystrzałów, a
echo leśne je podwaja.
Tych powstańczych i tych z karabinów oddziałów
„Ponurego”, partyzantów walczących z niemieckim najeźdźcą.
„Jeszcze słychać śpiew i rżenie koni”….
…”Idą, idą pochody, dokąd idą, |
…”Idą, idą pochody, dokąd idą,
których
prowadzi jak wygnańców laski
ląd
krążący po niebie. A może
niebo
po lądzie dmące piaskiem
tak
kształt ich zasypuje. Jak noże
giną
w chleb pogrążone - tak oni
z
wolna spływają. Piach ich pokrywa.
Jeszcze
słychać śpiew i rżenie koni.” /Historia, K. K.
Baczyński/
Nie ma Tatarów!
Nie ma kowali!
Nie ma młynarzy!
Nie ma Szwedów!
Nie ma powstańców!
Nie ma partyzantów!
Nie ma okupantów!
Nawet kajakarze i żeglarze zniknęli!
Tych ostatnich – szkoda!
Tylko wędkarze są jej wierni. Choć jakby też ich ubyło.
Pokochali komercję.
Gdzieś się życie zaczyna.
Gdzieś kończy.
Nad mą rzeką!
Nad Kamienną! :-)
Kamienna wciąż płynie. Pamiętnik dziejów Ziemi naszej
spisuje.
Niech trwa!
Wszystkie odstępstwa od norm językowych celowe i
zamierzone.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz