piątek, 5 kwietnia 2019

#Bieszczady; #jesień w moich górach



Połowa października. Temperatura otoczenia, w cieniu, 21 stopni Celsjusza - w cieniu - w plusie! Nie! Nie czaruję! Chwilami nawet więcej. Bezwietrznie. Słońce niczym wiosenne. Ot, taka anomalia. Podarek od Matki Natury:

- Macie - mówi.
- Nacieszcie się. Zapamiętajcie. Za chwilę zostaną wam już tylko zimowe chłody; nic więcej.

No, cóż! Dobre i to. Wszak miła, przecie, ta niespodzianka.

Po wielokroć Odwiedzam Bieszczady, o różnych porach roku. Lubię je, to mało powiedziane. Działają na mnie, jak dobry eliksir, jak lek na wszelkie troski i zmęczenie.Bywałem też jesienią, ale nigdy nie trafiłem tak w dziesiątkę, jak tym razem. I jeszcze ta pogoda. Wzgórze, tulące Polańczyk od wiatru, powitało nas takim widokiem. Dech zaparło. Stać i podziwiać. Podziwiać, zachwycać się i rozkoszować. Ot, co! 
Wszelkie barwy złota i brązu plecione - jeszcze - zielenią!

...I gdzieś w oddali błękitne oczko zalewu. Solina tuz, tuż! Moja Solina! Lekką mgłą osnuta, niczym delikatną pajęczyną, bo pora już ku temu odpowiednia. Jesienny, wczesny wieczór się zbliża, choć niebo jeszcze jasne i bezchmurne.


 Czas odnaleźć kwaterę. Obejdzie się bez GPS-u. Niech nos "trapera" nawiguje. Ha!
 Miałem rację. Trafiony, zatopiony, a właściwie zakwaterowany, za pierwszym podejściem. Ha!
"Apertamencik" niezły, ale ważniejsze, że tuż nad zalewem. Hura!
"tobołki" do pokojów i szybko nad wodę!
Jest! Jest! Piękny widok; cisza, spokój...
...I puściutko, bezludnie, cały brzeg mój! Czy można chcieć czegoś więcej?!

W tym spokoju myśli znów krążą wokół dawnych czasów, gdy dolina Sanu tętniła pełnią życia, gdzie różne Nacje zrzucone tu przez wiatry i burze dziejów, egzystowały tu wspólnie tworząc swoisty folklor tej ziemi, uroczej ziemi.
   W oddali, na horyzoncie majaczy samotny biały żagiel. Biała plamka, na tle niebieskiej spokojnej toni, przyciąga wzrok i wzbudza zdrowe zainteresowanie. To ludzie z pasją korzystają z dobrej pogody i wciąż sycą zmysły pięknem bieszczadzkiej jesieni, solińskiej jesieni...


...gdzie brąz ze złotem i ciemną zielenią, ba, z rudawym fioletem się przeplata; żółtym odcieniem palety barw i strzelistą bielą golizny nielicznych brzóz porę roku podkreśla.

Piaszczysty brzeg wyspy niski stan wody zaznacza, o suchym lecie przypomina.

Na brzegu radosny, wczesny impresjonizm dominuje. Wystarczy przymknąć oczy i już wyobraźnia obrazy olejem natury malowane tworzy...

Żagiel się zbliża. Powoli, powolutku, powoluśku... Być może do wieczora zdąży...

O! To samotny "jeździec"! Zatopił się w tym spokoju i kolorach, zastygł w czynnościach sternika. Radość w wolnej, barwnej przestrzeni odnalazł. Kontemplacją chwilę uroczą nagrodził. Ciszę złocistą uszanował.

Błysnął raz jeszcze promień jesiennego słońca. Horyzont swą mocą osmalił, drzew korony doświetlił, złotem i rudzielcem polakierował. Lusterko na taflę wody nałożył.

Płyń żeglarzu, podziwiaj świat pięknej Soliny; niech Cię Szajka szczęśliwie do celu podróży "doniesie".
   Czas i mnie do wrót kwatery się udać. Chwilę podumać w zaciszu pokoju. W ośrodku cisza, tylko dwa samochody, w tym jeden administratora obiektu - ha. Przepraszam trzy, bo mój muszę doliczyć. Mało kto ufał prognozie, a tu takie urocze ciepło, niczym lato "pełną gębą".
Zmrok zapada. Siedzę sobie przed kwaterą, przy stoliku, herbatkę z cytrynką sączę i zmierzch nad taflą wody podziwiam. Rosnące cienie drzew groźne figury, na tle ledwie widocznego nieba, kreślą. Fantazyjnym obrazom sprzyjają. W lekkiej mgle chłodzącego się powietrza...
   Mieszkańcy Doliny Solinki i Sanu na wieczorne spotkanie się schodzą.
   Stary dziad wioskowy siadł pod ścianą kurnej chaty i gromadę obserwuje. Przechodzących o zdrowie pyta i szczęścia życzy. Młodsi do dużej chyży ze stromym dachem strzechą pokrytym zmierzają. Wiejską potańcówkę czynić będą, jak na potomków Bojków przystało. Okna otwierają, na grajków czekają. Dotarli już i skrzypek i harmonista. Grać będą. Ton podali i popłynęła między wzgórza, gęstym lasem pokryte, melodia tkliwa, na miłosną nutę. Pary się tworzą, tańczyć poczynają. Stopami kurz z klepiska podnoszą, ku powale oddechy kierują. Karczmarz ręce zaciera, samogonu poda, a i lymoniady, piwa nie pożałuje...
   Gdzieś w oddali, z drugiej strony Sanu, krzyk się niesie, to w przysiółku młoda żona dziecko rodzi. Wiejska babka jej pomaga.
- Krzyc dziecino, krzyc se, krzyc, lży ci bedzie, lży - powtarza.
Gar z gorącą wodą paruje. Przyda się, oj, przyda.
Dziad wioskowy drzemkę złapał. Broda mu na klatkę piersiową opadła. Oddech chrapliwy wargi mu wydyma.
- Śpij dziadu śpij. Niech ci się szczęśliwa Solina przyśni! Wieś szczęśliwa, wieś radosna!
A może tam, pod lustrem wody, czas się zatrzymał? Kto wie...
Dość tej zadumy! Czas i mnie na spoczynek się udać.

   Dzień drugi. Też pogodny. Też radosny.
   Płasza, moja Płasza! Kiedyś, przed laty, gdy rodziła się moja miłość do Bieszczadów, była prawie dzika. Kilka niezbyt przetartych ścieżek, cisza, spokój i kijek nad brzegiem wody, bardzo głębokiej wody, zamoczyć można było. Tylko od strony zapory wejścia też już nie było. Dziś słusznie z resztą wędkować w pobliżu zapory nie wolno, a Płasza jakaś trochę komercyjna, mimo wszystko się stała. Ruda dziś niesamowicie! Szczególnie od strony "pasażu". Oj! Pięknie ruda! Ku  Zatoce Drewnianej jakby zielenieje, różnymi odcieniami barw kusi. Piękny dzień urodę jej podkreśla. Lubię cię, mimo wszystko, ma "komerciuszko"! Lubię!


  
Jeszcze rzut oka z zapory na zalew.
   O! Nagromadziło się jeszcze sporo białych żagli! Suną spokojniusio po tafli czystej i prawie gładkiej. Gdzieś tam odrobinę bryzy odnajdują, dla siebie tylko znanym szlakiem wiedzione.
Ładny to widok, choć trochę zaskakujący o tej porze roku.

   Od Jaworu, po Fiord Nelsona, ku Wyspie Okresowej swe ślady wodne kreślą. Ostatnie promienie pięknej bieszczadzkiej jesieni swą urodą kraszą. Smutny byłby Zalew Soliński bez ich obecności.

Jeszcze rzut oka na stronę odpowietrzną zapory. Też kolorowo i pięknie. Czyż nie?


  San spokojny, San z "przybrzeżem" w barwach rudych i z niebem w wodzie utopionym. San uroczy, wolny, niegroźny tym razem, jakby zapraszał:
- Idź wraz z mym biegiem, obiecuję, odpoczniesz i oczy nacieszysz.
Czemu nie! Znam cię dobrze rzeko, ale i tak skorzystam z twego zaproszenia.

Molo Bóbrka do chwili odpoczynku zaprasza. Krajobraz podziwiać karze.

Berdo ciemne, prawie granatowe...

Rudy Żukowiec na horyzoncie swym wyglądem imponuje...





Koziniec uśmiech słoneczny posyła, na ścieżkę terenową zaprasza...


Topią się w wodnym lustrze bieszczadzkie góry Jezioro Myczkowskie otaczające...



Widok z tamy na początek bagnistego przełomu Sanu urodą swą kusi, barwy zmienia wraz z ruchem jesiennego słońca, wciąż nowy nastrój tworzy, z minuty na minutę bardziej tajemniczy...



   W promieniach zachodzącego słońca szczególnego uroku nabierają ruiny dawnego spichlerza dworskiego i charakterystyczna budowla Kościoła pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej - dawnej cerkiew greckokatolicka - Cerkiew św. Jerzego. W jej historię warto się "zagłębić", warto...



Podumałem sobie nad losem byłych mieszkańców Myczkowców, podumałem. Pomógł mi w tym starszy pan, bardzo miły, rozmowny, powojenny osiedleniec. Zagadaliśmy się - do zmroku, ale to już temat na osobną opowieść.

   Ostra czerwień wśród drzew i krzewów bieszczadzkich to rzadki przypadek, ale czemu nie, zdarzyć też się może i paletę barw o brakujący kolor uzupełnić.

Poranek dnia trzeciego. Świt właściwie. Warto było tak wcześnie się zerwać - warto! Powitał mnie piękny widok. Mgła dość wcześnie się podniosła i urok zakamarków zalewu odsłoniła. Tylko gdzieś w kierunku Jaworu piękne swe obłoki nisko nad lasem trzyma. Cisza, bezwietrznie. Liznęły ją pierwsze promienie słońca. Złotawy kolor nadały. Oświetliły w końcu lustro zalewu. Błysnęło wszystko urokliwie. Piękny, październikowy dzień obudził się nad Soliną.








   Ruszamy na naszą pętlę bieszczadzką. Taką trochę różną od standardowej. Mamy swoje wspomnienia i chcemy "pobiec" ich śladami. Rzut oka na odległą gór panoramę i...








...toczymy się wzdłuż biegu Solinki i przynależnych jej strumieni. Co chwilę piękne obrazy atakują nasze receptory. Szkoda, że tak mało mamy czasu, a tyle jeszcze miejsc do odwiedzenia. Tu jeszcze wciąż cicho i spokojnie, prawie sami jesteśmy, jak przed wielu, wielu laty. Tylko miejscowi, parę razy wymieniają z nami pozdrowienia, tak zwyczajnie, po ludzku.
















Im bliżej Wetliny, tym więcej ludzi. Parkingi pełne samochodów. Na szlaku tłok, niczym w środku wakacji. Setki turystów to mało powiedziane. W Bieszczadzkim Parku Narodowym jest ich dziś tysiące.










Ech! Są w końcu moje kochane Wołosate! Pamięć ma kreśli obrazy z okresu młodości, gdy całe tygodnie spędzałem tu, u stóp Tarnicy. Wołosate to była nasza baza wypadowa, przez kilka lat z rzędu. Tu czuję się znów jak u siebie, choć domy już nie te i ludzi maaaaaasa! Cóż, trzeba się z tym pogodzić i uśmiech na twarz przywołać. Pomogło.
- Ba, siostry zakonne, o drogę na Tarnicę pytają!
- He, he! Nieźle chyba wyglądam i zaufanie wzbudzam. A może to tylko ta moja siwa broda i resztka trochę za długich włosów na głowie doświadczonego bieszczadnika, w oczach innych, ze mnie czyni?
- He, he, he!
Nagle przypomniałem sobie piosenkę Wołosatek, choć już z nieco nowszego ich albumu:

https://www.youtube.com/watch?v=uX4elHQRC9g&list=FL2Eli-OdI_GCi819zpamDjQ&index=11











Bieszczadzkie "górki" w całej swej urodzie. Kilka planów, każdy w innym kolorze. Tylko tu możemy liczyć na taką frajdę dla oczu i duszy.












Przełom Sanu, który w tym miejscu "uczynił" skalne urwisko, pionową ścianę długości kilkudziesięciu metrów. Jaka to moc być musiała! I pomyśleć, że dziś tu prawie nie ma wody. Na upartego można by przejść suchą nogą, z kamienia na kamień, na drugi brzeg.
Wije się "nitka" wije.
Czas skrzętnie liczy, pewna swej wielkiej siły. Prośbę o szacunek swej czystości do nas zgłasza. Tylko tyle chce od nas. Z resztą "problemów" sama da sobie radę.

Ostatni rzut oka na panoramę moich Bieszczadów. Łza się w oku kręci. Czyż nie są piękne?
Do kolejnego spotkania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz