piątek, 30 lipca 2021

Ech, te stare fotografie... Jedziemy na obóz!

 Jedziemy na obóz!


- Ech!
- " Młodości! dodaj mi skrzydła!"
Harcerski - oczywiście!
Dawno, dawno temu...
Bo w połowie lat siedemdziesiątych...
Dwudziestego wieku - oczywiście...
Za piątą górą i za ósmą rzeką...
Nad brzegiem zimnego, rwącego strumienia...
Gdzie woda czysta, perlista...
W miejscowości Złockie Jasieńczyk...
Tuż za uzdrowiskiem, Muszyną zwanym...
Obóz harcerski będzie...
Obóz Hufca Starachowice...
Gospodarz obozu to I Drużyna Starszoharcerska im. Księdza Stanisława Brzózki, działająca w Technikum Mechanicznym, w Starachowicach. Jedyna wówczas drużyna, której, rozkazem Komendanta Kieleckiej Chorągwi, zezwolono na noszenie czarnych chust, miast krajek – ówczesnego „symbolu” w umundurowaniu harcerzy starszych.
- A! Chusty, zaciskały pod szyją, wysuszone, rozwinięte, piękne szyszki sosnowe; tak jak przed laty, u skautów z Drużyny Księdza Stanisława.
Dzień wyjazdu poprzedzały kilkumiesięczne przygotowania. Gromadzenie własnego sprzętu i układanie programu obozu, z pełnym grafikiem na każdy dzień i jego alternatywną wersją na niepogodę. Dh Jerzy Krukowski prowadził „pertraktacje” w celu wypożyczenia przez Zakład Doświadczalny FSC wojskowej terenówki, na czas trwania obozu. Czyniliśmy też starania o sprezentowanie drużynie czaszy dużego jedwabnego spadochronu. Miesiąc przed terminem wyjazdu wszystko było gotowe.
- Uf! Można pakować plecaki i ruszać w drogę.
Grupa kwatermistrzowska dwukrotnie musiała pokonać, z kilkudniowym wyprzedzeniem, trasę Starachowice – Muszyna, by przewieźć cały zgromadzony sprzęt. „Star” plusował już od pierwszych godzin „stawiania” obozu, a druhowie z „kwaterki” mieli o tydzień dłuższy wypoczynek w Złocku Jasieńczyku, acz trochę popracować też musieli. Stawiali namioty, przygotowywali kuchnię, instalowali parniki, naciągali spadochron – zadaszenie stołówko-świetlicy, montowali ławo-stoły i metalowe wieszaki do namiotów (tak, tak, „mieli” my takowe; też rarytasik, jak na owe czasy); ba, przygotowywali nawet latryny – kabin nie było (he, hi, ha).
Uczestnikom obozu pozostało tylko rozłożenie w namiotach, kanadyjek* i „obleczenie” pościeli.
- Niewiele, prawda?
Po tygodniu fabryczny autobusik dostarczył resztę koedukacyjnej ferajny – roześmianej, oczekującej na nowe wrażenia, nowe życiowe doświadczenia – od wędrówek po górach, zwiedzaniu „historii”, od ćwiczenia obozowej dyscypliny począwszy, a na przygotowaniu zbiorowych posiłków skończywszy.
Tak, tak, kucharzy nie było. W kuchni gospodarzyliśmy sami. Każdego dnia dyżur pełnił inny zastęp. Prócz tego, dbał o porządek w całym obozie.
Kwatermistrz – Maciek Bachurski - zwijał się, jak w ukropie, fachowy nadzór czyniąc.
Bardzo wcześnie rano gnał z kierowcą, dobrym duchem obozu, panem Stefanem Brodawką, „Staruniem A66” po wikt mięsno-warzywny i chlebuś, a potem dozorował przygotowanie śniadania, obiadu i kolacji. Po wydaniu każdego posiłku pilnował obowiązkowego mycia naczyń.
A! W parnikach woda wciąż musiała być gorąca!
Poranny apel, śniadanie pod ogromnym białym parasolem (wszyscy w okolicy nam go zazdrościli) i...
W drogę, w góry nasze górki i doliny też...
Wojtek Strzelecki swoją grupę i ja swoją „pod pachę”...
Marszrutę czas zacząć.
- A, a! Buty sprawdzone?
- Ok!
- Nakrycia głowy?
- Też!
- Apteczka?
- Jest!
- Napoje i suchy prowiant? Wszyscy mają?
- Tak jest!
- Śpiew od czoła!
Kierunek, azymut, Jaworzyna, Ruszamy...
Dwie wędrówki szczególnie utkwiły w mej pamięci.
Większość tych „średnio-górskich spacerków” działa się "na kompas", acz czasem zdarzało nam się korzystać z wydeptanych, oznakowanych ścieżek, ale w tych emocji i adrenaliny znacznie mniej bywało.
Dreptanie z kompasem w ręku zawsze poprzedzaliśmy własnym, instruktorskim „przetarciem” - rozpoznaniem – dzikiego szlaku, sporządzeniem dokładnej mapy i zgłoszeniu trasy i terminu do służb odpowiednich – tak na wszelki wypadek, ale...
- Życie zaskakiwać bardzo lubi. Oj! Lubi!
- W życiu nic nie jest proste, ani oczywiste.
- Zawsze Ale pozostaje.
W piękny słoneczny dzień, ruszamy wczesnym porankiem, po szybkim śniadaniu i z suchym prowiantem w chlebakach, w górę strumienia, w coraz to większe ostępy leśne, ku szczytowi Jaworzyny, z założeniem:
Dotrzeć popołudniem, przez Krynicę, do Tylicza.
Tam ma czekać na nas nasz kochany Star, Staruś, Starunio - wierny super „sprzęt” terenowy.
W górę, w górę, po mchu i kamieniach, prawym brzegiem Jasieńczyka.
Potem wyżej, jego prawym „dopływem”, ku Jaworzynie.
W pewnej chwili gruchnęło, gdzieś w oddali. Zaniepokoiło mnie to, wszak jesteśmy w głębokim, wysokim lesie, a do schronisko jeszcze daleko.
Szybko zaczęło się ściemniać. Kompas? Niekoniecznie!
- Na nosa! Szybko!
- W górę, w górę!
Gdzieś w oddali, jakby delikatny prześwit w wierzchołkach drzew.
- To chyba „przecinka” szlak czyniąca.
- Super! Jest stary, ogromny świerk przepołowiony.
Pamiętam go z „obchodu”.
Trochę mnie to uspokoiło.
Równocześnie myśl mi przyszła:
- Być może kiedyś piorun go uszkodził. Być może...
- Uf, jest szlak!
Zaczyna solidnie kropić. Szybko do schroniska.
Całkiem ciemno.
Przecież to dopiero przedpołudnie!
Na szczęście majaczy już zarys budynku na Jaworzynie.
Lunęło przed drzwiami schroniska.
Herbata. Śmiech szczęśliwych pod przytulnym dachem.
Teraz niech grzmi, niech leje,
Byle nie za długo!
Przeszło. Ruszamy dalej, ale...
Jaworzyna dziś, a ta w latach siedemdziesiątych, to dwie różne góry.
Tamta była dzika, nieujarzmiona. Schodziło się wąskimi ścieżkami, o ostrym spadku i wielu uskokach. Glinka po burzy była bardzo śliska i zjeżdżała pod stopami.
Decyzja:
- Pałatki pod pupy!
- Pierwszy ubezpiecza kolejnego.
I tak po kolei, po kolei, kawałek, po kawałku, aż do podnóża góry.
Tu kontrola stanu; szybkie pranie pałatek; ręce, nogi do strumyka; chwila odpoczynku i...
- Dalej do Krynicy!
Humory dopisują, żarty, śmichy, chichy i do przodu...
W kurorcie trochę wolnego i...
Zmierzamy do Tylicza.
Trochę ciężko...
Trochę leniwie...
Wolniutko; przed siebie...
Do przodu; krok za krokiem...
Nareszcie widać naszego „Starusia”! Dzielnie czeka!
Tak szybkiego zajmowania ławek na „pace” w życiu nie widziałem!
Zamykamy tylną burtę, zapinamy brezentowy pas i...
- Odjazd!
- Do obozu!
- Panie Stefanie, dzielnie prowadź.
PS O szlaku w pokrzywach, czyli kierunek Żegiestów; o harcerskiej watrze i ziołach w surówce, miast pietruszki i koperku; o leśniku Panu Władysławie i jego sercu, serze, swojskim chlebie i czymś jeszcze – innym razem, jeszcze w wakacje!
* łóżka składane, zbudowane z bukowych kantówek i brezentu; wbrew pozorom – bardzo wygodne.
/odstępstwa od norm językowych świadome i celowe/











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz