poniedziałek, 28 grudnia 2020

Święta, święta i już po...

 


Święta, święta i już po...

Zostawiam sobie odrobinę ich atmosfery i uroku,
w szklanej "bańce" szczelnie korkiem "zamknięte".
"Bańka" - miły prezent świąteczny od Przyjaciół, z serca podarowany...
Czar zachowa...💛
- Może odrobinę w Sylwestra go "utoczę"... 😄👋👋👋
A swoją "drogą"...
- Przydałaby się taka "puszka anty-Pandory". Niezła byłaby na dzisiejsze czasy... 😅🙃🙁

środa, 23 grudnia 2020

#Wigilia...

 Świąteczne życzenia ślę...

Wigilia...

/lata sześćdziesiąte XX wieku/
W Wigilię od rana czekaliśmy na powrót Taty z pracy. Baczne oko Pani Domu sprawdzało, po raz kolejny, czy wszystko jest w należytym porządku, czy niczego nie brakuje, czy talerze i sztućce należycie "błyszczą", czy pierogi nadal dostatecznie miękkie, czy wypieki dobrze się przetrzymały, a wędliny odpowiednią wilgoć utrzymały, śledzie w zalewie nie za twarde, groch z kapustą dobrze związał, barszcz czerwony nie stracił koloru, karp zachował lekko opieczoną, złotawą skórkę, kompot z suszu miło pachnie, jasiek nie za suchy, szczupak...
I tak dalej, itp...
- Jeszcze sprawdźmy, czy gdzieś nie ma jakiejś plamki, odrobiny kurzu...
- Rozprasujmy biały obrus, żeby żadnej "zmarszczki" nie było...
- Przygotujmy odrobinę sianka pod opłatek.
- Dodajmy ze dwie drobniutkie, "kruchutkie" gałązki jedliny...
- A! Prezenty "zapakować" i opisać. Przygotować, niech ukryte czekają na swój czas.
- Dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Koniecznie...
- Najważniejsze!
- Czy dwanaście postnych potraw jest w "komplecie"!
Ten wigilijny obyczaj, nie zwyczaj, był w naszym "świecie" wielce istotny dla wszystkich domowników i ich gości.
W mym domu trwa do dziś i już, a co! 🙂
- No, cóż! Nie ma na co czekać! Nakryjemy stół, tylko go lekko przesuniemy w róg pokoju, by swobodnie i szybko wstawić choinkę, gdy mąż wróci z pracy.
Tata - wyjątkowo tego dnia - "stawał na głowie", by być w domu jak najwcześniej. Tym razem już żadne nadliczbówki nie wchodziły w rachubę.
Już z korytarza krzyczał:
- Synu, podaj klucze! Idziemy po choinkę!
Przyznaję, nie szedłem a biegłem z kluczami "na schody".
Po chwili drzewko już było w domu, na swoim miejscu.
Tylko jeszcze konsultacja z Mamą, która zadecyduje, która część jodły będzie en face do pokoju, a która znajdzie się "w oknie" i...
Zaczyna się najciekawsza część; dla mnie najprzyjemniejsza...
- Ubieramy, stroimy świąteczny symbol! 🎄
Zaczynamy od przycięcia, po skosie, najwyższego pionowego przyrostu, by nasunąć nań, wspomniany wcześniej, szklany czub, czasem szpicem też zwany.
- O! Drzewko już błyszczy!
Teraz orzechy...
- Ponakłuwać gałązki i powciskać je na szpilki!
- Czas na szklane świecidełka!
Zaczynamy od maleńkich kulek białego koloru, z drobnymi niebieskimi kwiatuszkami, nasączonych chyba fosforem. Jest ich sztuk...
- Aż dwanaście!
- Świecą w nocy, po zgaszeniu światła!
Rozmieszczamy je w miarę regularnie na koronie całego drzewka.
- Bardzo je lubię. Nie wyobrażam sobie świąt bez tych ozdóbek.
/Kilka sztuk zachowałem do dnia dzisiejszego. Znów je umieszczę na honorowym miejscu, choć świecąca powłoka już się trochę starła.
- Nic to!/ 💕🕯
- Teraz sople - dwa rodzaje...
Potem muchomorki, narciarze, srebrne i czerwone duże kule, wielokolorowe "grubaski", z wcięciem gwiaździstym w środkowej części (też niektóre pamiętają czasy niemieckiej okupacji - ileż już lat wtedy miały!) i inne, inne...
- Kolejno dwa pudełka nowych!
- Fajne, ale jakieś takie delikatniejsze, choć "malunki" mają śliczne. "Pachną" zimą! 🙂
Czas na cukierki...
- Na kilkunastu brakuje "pętelek" z nitki. Trzeba dowiązać.
- O! Sporo jest "bajecznych"; będzie co zrywać!
- "Bajeczne" to jest to!
- Teraz świeczki w małe "lichtarzyki- zapinki". Jest ich kilka kolorów. Trzeba tak je "rozrzucić" po całej koronie drzewka, by dobrze je przemieszać barwami...
Wbrew pozorom nie było to takie proste. Jak by nie kombinować, ostatecznie żółta lądowała przy żółtej; po przekładce nagle różowa "nakładała" się na różową lub zielona na zieloną... 🤓😅🎄🕯
Jeszcze łańcuchy i trochę lamety...
Wchodzi Mama...
- Zdjąć mi te "dokładki". Jest tego zbyt dużo! Lepiej powieś szyszki, które pięknie ozdobiłeś "potłuczonymi" bombkami.
- To twoje i dla nas ważne. Jasne?
Jasne, jasne! Zdjąłem. Powiesiłem. Miała rację. Tylko z tyłu, na dole, trochę łańcucha zostawiłem. Udała, że nie widzi.
- Tylko dlaczego, wychodząc, tak dziwnie się uśmiechała?
- Dlaczego? Ech! Ta Mama!💕
Jeszcze kilka lukrowanych pierników!
- Naprawdę kilka...
- Parę długich wielobarwnych, niezjadliwych soplowych cukierków...
- Stół na środek pokoju i...
- Możemy czekać na zmierzch...
Obaj z Tatą zakładamy białe koszule; Rodzic garnitur, ja pulower, Mama już w "odświętnej" sukience.
Pod choinką pojawiły się prezenty!
- Co tam jest dla mnie?!
- No, co?!
Trochę się domyślam, ale jedno pudełko budzi moją wątpliwość.
Nareszcie się ściemnia. Niebo - niestety - tym razem mocno zachmurzone. Pierwsza gwiazdka będzie trochę umowna...
- To nic! Ważne, że Święta nadeszły...
Zapalamy świeczki na choince. Czyni się miło, nastrojowo trochę podniośle...
Opłatek. Życzenia; takie ciepłe, rodzinne, serdeczne.
Smakowanie kilku postnych potraw i...
- Nareszcie można sięgnąć po prezenty!
Szybki szus na kolanach pod choinkę. Wybieramy, otwieramy, radośnie oceniamy...
- O! Czekolada, pomarańcze, mandarynki, cukierki i najważniejsze pudełko, pięknie zapakowane...
- Są! Są! Są! Pastelowe kredki w metalowym pięknym "etui"! Wymarzone, wyczekane, ponad pół roku myślami "gonione". Dwadzieścia pięć sztuk, a wśród nich srebrna, złota i biała...
- Biała! Wiecie, rozumiecie! 🙂 Biała!
- I ołówki w małym pudełeczku! Różnej twardości, od 3H, po 2B; piękne, połyskujące, z czarnym zakończeniem i srebrną obwódką. Nie jakieś tam z gumką.
- Pełna profeska!
Tak dziś byśmy rzekli.
- Już bym siadał do szkicowania, ale Wigilia to Wigilia, ma inne prawa, które wszyscy szanujemy.
Jeszcze parę "smaków" i Mama zaczyna pakowanie potraw "na wynos", na wielkie i długie wieczorne spotkanie u Dziadków - tych "na górze" - na Majówce.
Zabieramy też "nasz" opłatek - taka rodzinna tradycja.
"Odpalamy" kilka zimnych ogni...
Gasimy świeczki na choince; czekamy by przestały dymić - to ważne - musimy czuć się bezpiecznie... Czeka nas długi spacer w zimowy wieczór. Spacer "pod górę" 🙂 ; przez kawałek lasu w środku miasta lub wzdłuż "wąskotorówki", wiodącej bocznicą na górę "szlaki", a dalej, głównym torem - "pokręconym" torem - aż do czeluści Kopalni "Majówka".
Dzielnica, do której zmierzamy też tę ładną nazwę nosi. Obok kolejnych pozostałości drzew iglastych stoi bliźniak moich Dziadków, dom rodzinny mojej mamy.
Tu będzie ta najważniejsza Wigilijna Wieczerza...
Po serdecznych przywitaniach, czas na podziwianie świątecznego drzewka i "uroczystego" stołu...
Choinka tu świerkowa, o połowę mniejsza, w rogu dużego pokoju ustawiona. Bombki na niej jeszcze czas międzywojnia i okupacji pamiętają. Świece tu, w lichtarzach, stoją na stole, dużym, solidnym, dębowym, z "grubymi", toczonymi nogami. To główny mebel dzisiejszego spotkania, pięknym bielutkim obrusem przykryty. Za chwilę zasiądzie przy nim kilkadziesiąt osób - trzy pokolenia naszej rodziny. Dla nas, najmłodszych, zabraknie tu miejsca. Posiłki spożywać będziemy w kuchni, przy dużym, wysokim taborecie - dziś byśmy go ławą nazwali. 🙂
Póki co gromadzimy się wszyscy wokół stołu. "Najstarszy" rodu zapala świeczki w lichtarzach. Po krótkiej modlitwie, bierze, z talerzyka z siankiem, do rąk opłatek. Obdziela nim wszystkich gości.
"Płyną" życzenia. Takie ogólne i te intymne - tête-à-tête - każdy z każdym...
Nadchodzi czas kolędy.
Tradycją rodzinną było, by pierwszą z nich śpiewać na stojąco i zawsze intonowano...
"Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony!
Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice Nieskończony.
Wzgardzony, okryty chwałą, Śmiertelny Król nad wiekami!
A Słowo Ciałem się stało.
I mieszkało między nami."
...na pamiątkę czasów okupacji niemieckiej, kiedy to największy pokój w naszym domku zajmowali oficerowie Wermahtu i - tym samym - warunki były dyskomfortowe dla prawowitych domowników. W święta dawało się to szczególnie we znaki.
Wieczerza wigilijna w kuchni, a w pokoju, tylko za drzwiami okupant...
W tej sytuacji słowa „Podnieś rękę, Boże Dziecię, błogosław (Ojczyznę) krainę miłą” nabierały dodatkowego znaczenia - prócz typowo religijnego - podniosłego, patriotycznego, wręcz wzniosłego, narodowego.
Wojna minęła, tradycja rodzinna pozostała.
Stół i taboret, pod batutą Babci, zapełnia się pierwszymi wigilijnymi potrawami.
Potem się okaże, że dwanaście będzie "na plusie...
Toczą się rodzinne rozmowy, "plecione" kolejnymi kolędami...
Czas płynie spokojnie, ale jakoś tak inaczej...
- Inaczej!
- Dostojniej? Cieplej? Serdeczniej?...
- A może tak tylko mi się wydawało?
Zbliża się godzina dwudziesta i trzecia...
- Czas na Pasterkę...
'Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem
Wesoła nowina
Że Panna czysta, że Panna czysta
Porodziła Syna''...


- Serdecznych, życzliwych i zdrowych od "mocy", "ciepłych" i serdecznych od rodziny, w dobrym nastroju od własnego "serca";
trochę smacznych, trochę refleksyjnych i leniwych...
- Szczęśliwych...
- Świąt Bożego Narodzenia...
- Życzę...✍️👋
/odstępstwa od norm językowych celowe, świadome i zamierzone/

sobota, 19 grudnia 2020

#Moja świąteczna "legenda". Cz. I. W oczekiwaniu na święta...



 Moja świąteczna "legenda" pocztówkami z "lamusika" obudzona...

Część I.
W oczekiwaniu na Święta.
Masz chwilę, zerknij... Zapraszam...
W tych smętnych dniach warto sięgnąć w głębiny naszej pamięci i powspominać czas, gdy nastrój mieliśmy świąteczny i serca na radość gotowe...
Może "odnajdziesz" i swoje miłe wspomnienia...
Może, choć na chwilę...
Wrócą tamte dobre dni...
Dni szczęśliwe...
Dni bez masek - w realu i przenośni...
Dni świąteczne...
Lata sześćdziesiąte XX wieku. Przygotowań czas.
Przed laty, wielu laty, w mym rodzinnym domu, za jedną tylko górą i jedną tylko rzeką, przygotowania do świąt Bożego Narodzenia rozpoczynały się już z początkiem grudnia, a nawet wcześniej...
Już pod koniec października Babcia, mieszkająca za rzeką,
układała na "dachu" drewnianej, dużej szafy ogromne, zgrabne, szare gruszki, których zadaniem było ślicznie "zmięknąć" tuż przed Świętami, tak by mogła nimi obdzielić wszystkich wnuczków w Wigilię, a było ich trochę...
- Wnuczków - oczywiście!
Owoce pochodziły z pięknego, smukłego, jak dorodny świerk, wysokiego drzewa, rosnącego tuż przy domu, obok studni, z której woda była "najsmaczniejsza" "w całym osiedlu", ale to już inna bajka na inny "czas". Powiem tylko, że "kran" był w domu, ale wodę na herbatę brało się z "cembrowiny". Sąsiedzi czynili toż samo...
- Pyszne to były gruchy! Ich sok czuję do dziś na podstarzałych wargach.
W tym samym czasie Babcia "za górą", a właściwie na szczycie góry, czyniła toż samo, tyle że z wielkimi złoto-różowymi jabłkami i pomidorami zebranymi we własnym ogrodzie. Jabłuszka pochodziły ze szczepu uczynionego przez Dziadka na drzewie antonówki. Była to raptem jedna gałąź, ale rodziła znakomicie znakomite owoce. Pomidory, wcześniej zebrane, wyjmowała z kartonowego pudła, owinięte w pergamin i wciąż otulone "lokowała" na dębowej szafie, na podkładzie z kolejnego pergaminu, uważając, by wszystkie leżały "szypułkami" do dołu.
Z jabłkami czyniła odwrotnie - "ogonkami" do góry. 🙂
Około połowy grudnia ściągała papier z pomidorów, by spokojnie dojrzały do świąt.
Pamiętam, że zawsze uważnie śledziliśmy ich dojrzewanie.
- Babcia wiedziała co robi. Czerwone stawały się tuż, tuż przed ważnym czasem!
- A jak smakowały w dzień Szczepana, choć czasem dzieci już w pierwszy dzień Świąt dostępowały zaszczytu ich spożycia. Dorośli dopiero dnia drugiego.
Jabłuszka miały cudowny smak i zapach, acz dobrze trzeba było się napracować zębami, by je "naskrobać". Ślinka do dziś mi "cieknie" na ich wspomnienie.
Na parapetach, w pięknych woreczkach, suszyły się orzechy włoskie.
Posłużą potem, zmielone, do placków świątecznych, ale i do dekoracji choinki.
- Jak? Do dekoracji?
- Tak, tak. Końcówki gałązek przebite będą od dołu szpilkami i na wystające ostrze nasadzone zostaną orzechy. Wyglądać będą niczym małe szyszki. zjadliwe szyszki. 🙂
Z początkiem grudnia Mama rozpoczynała wędrówki po sklepach, by zgromadzić odpowiednio ciekawy zestaw świątecznych smakołyków.
- A nie było to takie proste! Dziś czekolady, jutro lub pojutrze pomarańcze ("rzucali" przed Świętami), a to cytryny...
- O zapasie mąki, cukru i masła trzeba pamiętać!
- A! A! Panią z Siekierna trzeba poprosić, by więcej jajek kurzych przyniosła!
- A może by i ćwiarteczkę cielęciny załatwiła; najlepiej tylną! Byłoby super! Oj! Super!
- Resztę mięsa - schab, polędwicę i wędliny przygotuje pan Staś, znakomity masarz. Zakład ma na naszym osiedlu. Będzie łatwiej. Wyda wszystko od zaplecza; nie trzeba będzie stać w kolejce.
- Szynkę trzeba jeszcze zamarynować, zdążyć na czas. Potem się ją upiecze, albo obgotuje.
- Schab zdecydowanie upieczemy, a polędwicę? Jeszcze się zastanowię...
- O! Czy jest saletra w domu? Chyba została z ostatniej marynaty. Henio sporo mi jej wtedy załatwił.
- Ach! Śledzie! Musi postarać się o nie Krysia z rybnego. Mają być z środkowej strefy beczki, nie z wierzchu i nie z dna. Koniecznie z środka. Trzeba je wymoczyć przez kilka dni i zalać zalewą octową. Nie mogą się "rozłazić". Muszą trafić smakiem i koegzystencją dokładnie w Wigilię
- Dobrze by było, jakby gdzieś jeszcze znalazł ze cztery główki słodkiej cebuli. Jeśli nie, trzeba będzie dobrze sparzyć zwyczajną przed włożeniem do słoików ze śledziami.
- Och! Pierogi! Grzyby są, ale moja kapusta kiszona jest trochę za słodka; przesadziłam z marchewką.
- Muszę poprosić Filomenkę, by mi podrzuciła swojej; ma pyszną w tym roku.
- Cukierki czekoladowe! Najlepiej mieszankę z "22 lipca", dawny E. Wedel musi zostawić Marysia, kierowniczka sklepu na Majówce, koleżanka od czasów podstawówki. Też ozdobią choinkę!
- Cytrusy! Najszybciej przywiozą do PSS-u. Muszę przypomnieć się Tadeuszowi. Tylko ile ich wziąć - dwa, trzy kilo?
- Trzy! Zdecydowanie. Jeszcze trochę mandarynek, jeśli będą.
- Muszę je gdzieś dobrze schować, by chłopcy za wcześnie ich nie "odkryli". Będą pod choinkę.
- A! Z dziesięć cytryn. Mogą się przydać, nie tylko do herbaty.
- Właśnie! Herbata! I kawa, najlepiej "Marago"; koniecznie też do mielenia!
- Nowe świeczki na "jodłę"! Starych trochę zostało, ale będzie zbyt mało, lepiej niech znów zostanie.
- Jeszcze zimne ognie! Dwie paczki...
- Właśnie! Muszę uprzedzić mojego, by nie ważył się przynieść innego drzewka - tylko jodłę! Jodłę i już; zgrabną i najlepiej srebrną. Niech się postara.
- Placki to drobiazg, tylko brytfannę jedną muszę nową kupić, bo ta co jest, przypaliła się przy ostatnim pieczeniu. Muszę ją wywalić! Za pamięci.
- Trzeba też pamiętać, by sprawdzić, co z bombkami. Czy całe, jeśli nie to zamówić ze dwa opakowania w "Pedecie". Emilka odłoży.
- A i artykuły papiernicze; klej, papier kolorowy, itp.. Będzie przecież lepienie.
- A może zrezygnować w tym roku?
- Nie, niech się młodszy uczy. Święta, to święta i już!
- Chwila! Chwila! Co z karpiem tego roku?
- Może by tak Henia poprosić, żeby przywiózł z hodowli...
- Tylko żeby nie było czuć ich mułem! Takie ryzyko jest zawsze. Włożę "dzwonki" do mleka, choć na parę chwil, chwil parę; he, he he 🙂 🎼🎼🎼
- Sąsiedzi jeszcze na pewno podrzucą szczupaka. Albo dwa! Wystarczy.
- Pocztówki! Już, koniecznie! Piętnaście sztuk! Jak co roku. I znaczki...
- Prezenty! Oczywiście, prezenty...
- Wszystko na mojej głowie! Wrrr. Wszystko! Jak zwykle, niezmiennie.
- Chyba już ostatni raz, raz ostatni; hi, hi, hi 🎼🎼🎼
- Pogadałaś sobie, to bierz się do roboty! Czas nagli!
- Ech! Jeszcze telefon do starszego, do wojska...
- Ciekawe, czy dostanie przepustkę, a może urlop?
- Wieczorem muszę iść na pocztę. Wtedy najszybciej łączą.
Zabiorę ze sobą małego, niech się przewietrzy. 🙂
- Przy okazji wyślemy pocztówki z życzeniami.
Tylko z opłatkiem nie było problemu.
Przynosił go do domu organista z parafii. Był to jego dodatkowy grosz za pracę w kościele, a dla nas pewność, że będzie na czas. Bywał nawet mały, kolorowy - jasno zielony i różowy - niby dla zwierząt, ale smakował tak samo. 🙂
- Wiem, bo "sprawdzałem"! 😉
W "okolicach" połowy grudnia nasilały się prace "przygotowawcze", związane ze świątecznym drzewkiem.
Po przeglądzie opakowań z bombkami, oddzieleniu potłuczonych, zapadała ostateczna decyzja ile nowych dokupić.
Potłuczone - zaś - podlegały dalszej degradacji. Zmieniały się w błyszczący pył brokatowy, którym nieco później ozdabialiśmy wysuszone szyszki sosnowe. Tak "rodziły" się kolejne, prawie naturalne, ozdoby choinkowe.
Powstawały różne łańcuch, które niekoniecznie trafiały tam, gdzie były przeznaczone, gdyż Mama bardzo dbała o to, by nie przesadzać z "dekoracjami", bo jak twierdziła:
- Jodełka straci swój naturalny urok. Nie wolno jej tak "przykrywać".
Zbliżała się wigilia. W domu roznosił się zapach pieczonych mięs, gotowanej, marynowanej szynki, na przemian z zapachem zalewy octowej i świeżo przyniesionych od masarza, naturalnie wędzonych wędlin.
Ślinka ciekła, że aż "strach". Niestety, Pani Domu była nieugięta. Czasem, w drodze wyjątku, niby pytała o opinię na temat smaku i dawała, na próbę, jeden jedyny plasterek. Uśmiechała się przy tym pod nosem, udając, że bardzo liczy na życzliwą ocenę.
Z tą choinką to była coroczna "zapiataja". Zapiataja - wyrażenie bardzo wieloznaczne i nie o przecinek tu - oczywiście - chodzi. 😂
Już w drugim tygodniu grudnia Mama zaczynała "wiercić dziurę w brzuchu" Tacie, że...
- Już czas!
- Dobrze by było gdyby już czekała w "drywalce"* na swój wielki dzień; dzień wędrówki do mieszkania.
Tata się bronił...
- Jeszcze trochę!
- Nie ma co się spieszyć! Dłużej będzie świeża! Dłużej postoi w pokoju!
Riposta mamy zawsze była ta sama:
- No, tak! Potem weźmiesz pierwszą z brzegu, albo to co najgorsze, to co zostanie! Kawałek niezgrabnego kołka!
Biedny tata starał się nie podgrzewać atmosfery:
- Zobaczysz, wszystko będzie dobrze...
I tak dzień po dniu, aż do fantastycznej chwili, gdy późnym wieczorem Tata pukał do drzwi, lekko je uchylał i półgłosem wołał:
- Chodź synu. Pomożesz mi schować choinkę.
Tylko czekał na reakcję Mamy, która natychmiast ruszała do akcji...
- Idę z wami. Muszę ją obejrzeć.
Ojciec doskonale wiedział, co go czeka i dlatego tak zwlekał z jej "dostawą", aż...
... dostanie polecenie od swych przełożonych, by zadysponować samochody A 66, terenowe, z napędem na 6 kół, do nadleśnictwa, po świąteczne drzewka dla biur wszelakich, biur bardzo ważnych w owych czasach, urzędów, domów kultury i - przy okazji jakoby - pewnej grupy "wyróżnionych" miejscowych notabli.
Zima - wtedy - była okresem wzmożonego wyrębu drzew w okolicznych lasach. Dosłownie pod siekierę (siekierę!) i piłę ręczną "szły" dorodne jodły, sosny, buki i wszelakie inne drzewa (dziś sezon wyrębu trwa - oczywiście - rok cały i siekiera to minimalistyczny dodatek). Najczęściej działo się to w głębi kniei, w starym, zdrowym mateczniku. W okolicach łąk ratajskich, nieco bliżej Wykusu, padały potężne "srebrne", kilkudziesięciometrowe jodły, a ich przepiękne, w pełni stożkowe, z młodymi przyrostami "czuby", stawały się tą bardzo pożądaną świąteczną zdobyczą. Trzeba było jeszcze je tylko i aż tylko wywieźć z środka gęstego, nieźle już zasypanego śniegiem, lasu. Na wóz konny, który być może, jakimś cudem, dotarłby do tego "przepastnego" miejsca, można by włożyć dwie, góra trzy sztuki, a tyle to zbyt mało do samego tylko jednego domu kultury. Wojskowe "Stary" A 66 załatwiały temat bezproblemowo, a jeszcze miały zaliczoną obowiązkową próbę terenową. Tata sam siadał za kierownicę jednego z nich i tym sposobem "kombinował" - w nagrodę za przysługę 😂 - jedną najśliczniejszą, nieco "krótszą", regularną "srebrulkę" dla siebie - drzewko wzniosłe, dumne, o klasycznej urodzie, symbolizujące potęgę, długowieczność, cierpliwość, odrodzenie, czystość, młodość, trwałe uczucie - ba, wierność... Tylko taka jodełka mogła usatysfakcjonować jego żonę. Mama miała swoje "zasady". 🙂
Od tego wieczoru, dzień w dzień zaglądałem do drewutni, by choć przez chwilę, podelektować się wspaniałym zapachem. Oczywiście, nie mogłem się doczekać...
- Kiedy, w końcu, pozwolą wnieść to cudo do mieszkania?!
- No, kiedy?!
Wcześniej Tata przycinał ją jeszcze na odpowiednią wysokość, tak, by "weszła" do mieszkania i była z "czubem"** prawie do sufitu.
Oglądał ją uważnie; obracał wokół osi i przy pomocy specjalnego ręcznego, stożkowego wiertła i ostrego noża umieszczał kilka uzupełniających gałązek, z odciętego kawałka, w poziomych "lukach" korony drzewka. Tak "zweryfikowana" jodła stanowiła już niepowtarzalne "piękno", którego nikt nie miał prawa kwestionować - nawet Mama. 🙂
Zbliżały się święta. Powietrze w mieszkaniu nabierało intensywnych zapachów. Pomieszczenia "przepełniał" zapach pieczonych placków, mieszanej z "mokrymi" grzybami kwaszonej kapusty i osobno z "łuskanym" grochem, gotującego się kompotu z suszonych owoców, parującego "jaśka"***, "chudego" czerwonego barszczu i... "prasowanego krochmalu"****.
Stolnica i jej okolice zapełniały się gotowymi pierogami i uszkami, czekającymi na swój czas, by znaleźć się we wrzątku.
Krzątaninę Mamy w kuchni było słychać czasem nawet po północy.
W przeddzień Wigilii, późnym wieczorem, Tata "oprawiał" jodełkę w ciężki, mosiężny stojak. Miał on jeszcze dodatkowe dwie zalety - regulowany rozstaw czteroelementowej stopy i możliwość ustawiania drzewka w idealnym pionie, przy pomocy sześciu śrub, zakończonych ozdobnymi "motylkami", by czynić to bez dodatkowych narzędzi. Stojak ten, na owe czasy, stanowił "osiedlową rewelację". 😄
Lubiłem tę chwilę. Pomagałem ojcu z poczuciem, że Święta tuż, tuż... 🌲🌲🌲
* pomieszczenie gospodarcze, komórka, drewutnia
** szklana, szpiczasta ozdoba umieszczana na wierzchołku choinki zamiast gwiazdy, bądź figurki anioła
*** odmiana słodkiej fasoli
**** wykrochmalona, uprasowana pościel, obrusy, itp.