niedziela, 23 maja 2021

Bez...

 


Bez...

Ten "historyczny", drobny...
W głuszy leśnej znaleziony...
W miejscu, które ma swe wojenne,
smutne "doświadczenie"...
Dziś sosnami, dębami i krzewami porośnięte...
Gdzieniegdzie zdrobniałej jabłonce i dzikiej gruszy, dwóm krzakom bzu żyć też pozwala...
Po spalonych przez hitlerowców zagrodzie i domostwie już żadnego śladu nie ma. Tylko te kilka drzew zdziczałych i dwa krzewy, w głębi lasu zatopione, o bogatej przeszłości miejsca świadczą.
Widok ten sentymentalnym czuciem trąci. Lubię to miejsce; ciche, spokojne, bezludne, a jednak wciąż duchem byłych mieszkańców, ich pracą, nagle przerwaną, żywe; umysł współczesny karmiące...

sobota, 15 maja 2021

"Kosmiczny" konkurs, czyli... "Dialogi dziadka z Wnuczką"...

 


"Kosmiczny" konkurs, czyli...
"Dialogi dziadka z Wnuczką"...
- Dziadziusiu! Mianuję cię do konkursu o planetach.
Samo w sobie groźnie zabrzmiało, a co dopiero ciąg dalszy...
Poczułem się niepewnie, ale odwrotu nie było.
- Dziej się dramacie dziadka; dziej... 🙃😉
Tak po cichu liczę, że pytania nie będą zbyt trudne, może nawet proste i będę musiał dobrze udawać niewiedzę.
- A może się mylę?
- Nie daj Boże! ☺️
Prowadząca ogłasza:
- Zaczynamy.
- Wymień, Dziadziu, planety Układu Słonecznego.
- Tylko pamiętaj! zacznij od najbliższej Słońcu.
Nie przemyślało dziecko taktyki...
- Wystrzela się zaraz na starcie.
Pomyślałem.
- No, cóż; trzeba trochę poudawać. Niech się mała cieszy.
- Ymmmm... Merkury, Wenus, Ziemia.... Ymmm... Saturn...
- Stop! Nie! Merkury, Wenus, Ziemia - trzecia od Słońca, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun i niby Pluton. Tak być musi.
- ??????????????
Szczęka mi opadła. Ciekawie się zaczęło. Mam wciąż nadzieję, że i skończyło.
Zbyt prosto by było; pada drugie pytanie.
- Dziadzia! jak się nazywa główny satelita Plutona?
- Główny satelita Plutona???????? Aaaaa....
- Główny satelita Plutona???????? Hmm...
- Nie wiesz? To Ci powiem...
- Charon.
Zostało mi tylko "ogłosić"...
- Ojejku! Ojejku! Aha! Aha!
"Biegniemy" dalej! Ojejku!
- Na co często jest narażona powierzchnia Marsa?
- Wiem! Na duże wiatry!
- Nie, Dziadzia, na burze pyłowe. Na silne wiatry "narażony" jest Neptun. Coś ponad trzystaaaa... Nieważne.
Przyznacie, że byłem blisko.
- A wiesz, na Plutonie nic nie ma, on jest karłem.
- Co to znaczy - Kochanie?
- Że jest bardzo mały i właściwie, to nie jest planetą.
- A co o nim jeszcze możesz mi powiedzieć?
Drugi raz "odwracam kota ogonem". Może się uda.
- A nic. Tylko to, że ma wyniesienie w kształcie serca, a pod nim roztopiony lód. Wiesz, a Mars ma krater, też w takim kształcie i sondę.
- Czy ja dobrze usłyszałem - sondę?
Chyba się udało. Trzeba kuć żelazo, póki "zatrybiło". 🙃😉
- Co to takiego?
- Tak sondę. To taka maszyna, która krąży wokół i robi mu zdjęcia.
- Jest tam też łazik i jeszcze ciekawy wulkan, który się nazywa Olympus Mons!
- Jak?
- Olympus Mons. Największy wulkan w Układzie Słonecznym, a najwyższa góra na Ziemi nazywa się Mount Everest.
- Co ma tu Mount Everest do rzeczy - pomyślałem.
Na szczęście nie zapytałem, a szybko w myślach "zreasumowałem":
- No, tak! Przecież Ziemia też planeta! 🙃🧐😅
- Teraz ja Cię, Kochanie, zapytam.
Zaryzykowałem całkowite odwrócenie ról.
- Które planety chwalą się księżycami?
Bez namysłu...
- Ziemia, Mars, Jowisz, Saturn, Uran, Neptun.
- Najwięcej ma Jowisz. Wiesz?
Ups! Muszę uważać, grozi mi powtórka ze "startu". Nie mogę sobie na to pozwolić. Atakuję:
- To znaczy - kilka?
- Coś ty! Bardzo dużo! Kilkadziesiąt!
- Niunia, a wiemy coś o samym Słońcu?
- Ja to wiem, że powierzchnia Słońca, to fotosfera i jeszcze trochę, ale to nic...
Pozytywnie "zrezygnowany", gram dalej...
- Która planeta, tego układu, jest największa?
Krótko, bez zastanowienia:
- Jowisz.
- Jeszcze większa jest Zuzulandia. Ona jest większa nawet od Słońca.
- Na Zuzulandii jest krater w kształcie ciasteczka i tęczy, i normalnie, jak na planecie Ziemia, trawa rośnie. Nie ma kwiatków, nie ma rzek i nie ma - w ogóle - wody...
-Tam ludzie żyć nie mogą tylko specjalne zwierzaczki...
Tu Niunia zaczyna snuć opowieść o swej bajkowej planecie, której słucham z dużym rozrzewnieniem, skrzętnie ukrywanym - oczywiście, ale to już temat na kolejne "spotkanie".
Powiem krótko:
- Opowieść była długa i piękna.
Nawet nie zauważyłem, że znów zostałem umiejętnie "wkręcony".
Wnuczka umiejętnie "wycofała" mnie z zadawania pytań. Grzecznie, bez emocji, a jakże skutecznie.
- I kto tu znów górą w tym duecie?
- Proszę! Nie odpowiadajcie na to pytanie. Niech retorycznym pozostanie.
"Telefon do przyjaciela"...
- Dzieciaki! Co Wy tam wyczyniacie!
- Mała z planet mnie "zagina".
Śmiech z drugiej strony "słuchawki".
- Nic. Kupiliśmy jej ruchomy model Układu Słonecznego i gadamy sobie o tym i o owym.
- Hm, dobre sobie, o tym i o owym, a dziadek cierpi.
- Poczekajcie! Ja Wam pokażę! 😂🤣😂
- Jeszcze się z Wami policzę! 😁🙃🧐


wtorek, 11 maja 2021

Udka żabie i...

 


Udka...
Tyle, że żabie...
Płytki...
Tyle, że selenowe...
Układ...
Tyle, że rozrządu...
Tłumik...
Tyle, że drgań skrętnych...
Napinacz...
Tyle, że łańcuszka rozrządu i...
Odrobina inteligentnej...
Złośliwości!
Co mają ze sobą wspólnego?
Postaram się uzasadnić.
Zainspirowany przez Beata Sławińska-Kopyś fotką z kroniki nt. prac dyplomowych, sięgnąłem głęboko w swoje ślady pamięciowe i "otworzyłem" czas mych zmagań z tym zagadnieniem.
Oczywiście prawie połówka lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.
- Jejku! Jak to już strasznie "daleko"! Daleeeeko!
Rzec można, w lekkiej przenośni:
- Za siedmioma...
- "Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma rzekami, za siedmioma morzami..."
- I to bliskie bajki będzie, bo już i fabryki nie ma, i silniki niepotrzebne, i samochodów nie produkujemy, czyli...
- Czy to bajka, czy nie bajka, rzecz wspomnieniowo "nawijać" się poczyna. 🙂
- I już!
Pracownia silników spalinowych.
Kolejne popołudniowo-wieczorne zajęcia, pod "dowództwem" inżyniera Tadeusza Gądka.
Dziś bardzo ważny dzień - losowanie tematów prac dyplomowych, obu części - teoretycznej i praktycznej.
Już od paru dni "chodzą słuchy" po szkole, że dla naszej grupy zestaw będzie szczególny.
- Czym, my biedni, zasłużyliśmy sobie na tak "wielkie" wyróżnienie?
(Wspominałem o "przyczynie" we wcześniejszych postach)
Słuchy sprawdziły się z niespodziewaną "nadwyżką".
Inżynier, po rozpoczęciu zajęć, oświadczył:
- Nie będzie losowania. Tematy ja wam przydzieliłem. Przemyślałem to dokładnie i decyzji już nie zmienię.
Szok, to zbyt delikatnie powiedziane. "Zatkało" nas nieodwracalnie.
Nawet pan Tadeusz zamilkł, po ogłoszeniu przykrego komunikatu.
Miast awantury, jaką potrafiliśmy czynić ze znacznie błahszych powodów, tym razem milczenie, milczenie, milczenie...
Prowadzący odczekał, zdziwiony, jeszcze chwilę i zaczął wręczać przygotowane kartki, formatu A4, z tematami prac, prezentując je - równocześnie - stanowczym głosem, podkreślając tonacją, że sprzeciwu być nie może.
Zaskoczeni, po raz drugi, dyktowaną tematyką, "odpuściliśmy" jakiekolwiek protesty.
- Staniszewski!
- Twoja praca to: "Układ rozrządu silnika czterosuwowego, górnozaworowego, z łańcuchem, napinaczem i tłumikiem drgań skrętnych...
- Część praktyczna - trójzakresowy prostownik prądu zmiennego, przeznaczony do ładowania akumulatorów samochodowych.
- Masz "babo placek"!
- Nie dość, że diabelnie trudne w kreśleniu (masę zębów, łańcuch tylko po krzywce - jedno ogniwo to kilkanaście przyłożeń tejże), to jeszcze jakieś dźiwolągi - napinacz i tłumik drgań skrętnych!
- Co to takiego?
Pytam inżyniera:
- Na tym będzie polegał Twój kłopot. Musisz ustalić w jakim silniku i gdzie je już zastosowano. He, he...
- Chyba, że sam coś wymyślisz!
- A część praktyczna? Przecież ja silnikowiec, nie elektrotechnik!
- Co w tym trudnego? To tylko prostownik. Hi, hi...
Natychmiast przyszło mi do głowy, że musi to mieć związek z pracą zawodową interlokutora, czyli Zakładem Doświadczalnym FSC. Toż właśnie oni mieli wtedy najświeższe informacje, na temat nowinek w motoryzacji.
Przez kolejnych kilka dni "szperaliśmy", wraz z bratem i tatą, wśród dobrze poinformowanych pracowników tego zakładu, szukając jakiegokolwiek "śladu" napinacza i tłumika.
Na niewiele się to zdało. Nawet Jerzy Krukowski, mój drużynowy, lubiący być zawsze na bieżąco z tym, co "w trawie piszczy", nie mógł mi pomóc. Na kolejnym spotkaniu I Drużyny Starszoharcerskiej im. Księdza Stanisława Brzóski (taka działała i to bardzo mocno w naszym TM) miał mi do przekazania tylko jedną informację:
- Krzysiek, stawałem "na głowie"; nikt nic nie wie...
- Trudno. Schody, schody, schody...
Dni tak jeszcze kilka, aż tu przypadkowo...
Wieczór brydżowy u Brata. Brakuje czwartego. Mam zaproszenie.
Muszę odmówić. Nie mam humoru.
Ogólne zdziwienie:
- Co się dzieje? Zawsze się "napraszałeś", a jak możesz, to odmawiasz?
Brat krótko streścił towarzystwu moje kłopoty i tu - nagle...
Energicznie zagibotał się na krześle Pan Henryk Gąsiorowski - najstarszy z Towarzystwa. Zawsze cichy, prawie milczący, ale o bardzo ciepłym charakterze, powszechnie lubiany pracownik biurowy FSC, fotograf i najważniejsze - znakomicie władający językiem francuskim (do 14 roku życia mieszkał, z rodzicami, w metropolii "trójkolorowego" państwa). Często był dodatkowo angażowany - jako tłumacz - na spotkania z delegacjami z kraju Ludwików XIII i XV.
- Tak, tak! W latach siedemdziesiątych fabryka utrzymywała oficjalne kontakty z kapitalistami z "żabiego" Zachodu.
Były nawet plany przyjaznej wymiany myśli technicznej.
Niestety pewnego dnia, na żądanie "władz baaardzo wyyyysoookich", współpracę przerwano.
/Na marginesie:
- Lada chwila "ściany" naszego Grodu i Szkoły wzbogaci swoją osobą i osobowością Pan Józef Lićwinko - nauczyciel języka francuskiego./
Pan Henryk ustabilizował krzesło i oznajmił wszem i wobec:
- Panowie, mamy czwartego do brydża. "Dziadek" musi odejść.
- Krzyś siadaj do stołu.
- Twoje problemy uważam za rozwiązane. Przestań się martwić.
Buźkę otworzyłem ze zdziwienia, niedowierzając, czy dobrze słyszę.
- Ale co; ale jak? - Dukałem.
- Wszystkiego dowiesz się jutro.
- A teraz gramy. Szkoda czasu.
Panu Heniowi - wszak - nie wypadało nie wierzyć - więc...
- Gramy!
Okazało się, że Pan Gąsiorowski uczestniczył w rozmowach z Francuzami, z firmy Renault, którzy wstępnie omawiali zmiany w silniku nowego modelu swojej "piątki". Wspominali o łańcuszku, napinaczu i tłumiku drgań skrętnych.
Skojarzył fakty i natychmiast urodził mu się w głowie plan:
- Piszemy, w Twoim imieniu, oczywiście po francusku, do Zakładów Renault, nakreślając zaistniałą sytuację i prosząc o dokumentację techniczną silnika z "piątki, z naciskiem na rozrząd.
- Jestem prawie pewien, że zareagują pozytywnie.
Upłynęło około dwa i pół tygodnia.
Mam, na poczcie, do odbioru paczkę z zagranicy!
Nie idę, nie biegnę, lecę na PP.
Tam trochę kłopotów, bo to "przecie" paczka z zachodu i to jeszcze jaka paczka - ogromna!
Musiałem wrócić do domu i poprosić brata o pomoc.
Dobrze, że był w domu, bo moja niezaspokojona ciekawość była na "tragicznym" poziomie.
W przesyłce, prócz potrzebnej mi dokumentacji technicznej i instrukcji obsługi oraz napraw mojej "piątki" (w dwóch językach - oczywiście - francuskim i angielskim), było masę firmowych breloczków, proporczyków, pocztówek, katalogów Renault, toreb reklamowych i czegoś tam jeszcze!
Tego nikt z nas się nie spodziewał.
Oczywiście, następnego dnia, wysłałem Pocztą Lotniczą elaborat z podziękowaniem. Po trzech tygodniach dostałem kolejną paczkę. 🙂
Pan Henio przetłumaczył co należało, a rysunki techniczne były znakomite- fotki też. Mogłem przystąpić do obliczeń i przygotowania własnej dokumentacji.
Niestety, Panowie stwierdzili, że stawiają mi jeden warunek:
- Jeśli chcesz dogłębnie pojąć istotę francuskiego silnika, musisz zjeść kilka winniczków lub żabich udek.
- Wybieraj, co wolisz...
Potraktowałem tę dygresję jako fajny żart, jednak adwersarze upierali się przy swoim.
Cóż było robić - dokonałem wyboru, kierując się logiką:
- Ślimaki znajdą w ogrodzie, a za żabami nie będą ganiać.
- Niech będą żabie udka! 😕☹️
- Ok, próba jutro wieczorem. Tylko nie stchórz!
Zaczynałem czuć grozę sytuacji; wychodziło na to, że to nie żart, że to czas przekraczania barier; wrrrrrrrrr.
Stawiłem się punktualnie, choć zduszą na ramieniu.
Duży solidny stół dębowy, stojący na środku pokoju, przykryty był pięknym, białym obrusem, a na jego środku stała na talerzyku jedna, jedyna, "jedyniusieńka", okrągła, otwarta, niska konserwa, wypełniona po brzegi czymś podobnym do wędzonych szprotek.
Przez chwilę miałem nadzieję, że to tylko rybki.
Niestety, jak przyjrzałem się bliżej, już nie miałem żadnych wątpliwości...
- To wędzone, ale...
- Żabie udka! Brrrr...
Obok talerzyka leżał jeden, tylko jeden, widelec. Czyli tylko ja zostanę poddany tej "małpiszonowatej" próbie.
Oceniać mnie miała wysoka, czteroosobowa komisja, złożona z miłośników brydża, żądna mojej klęski.
- Czy muszę? Zapytałem jeszcze z odrobiną nadziei w głosie.
- Słowo się rzekło, kobyłka u płota - odrzekł Pan Henio i zachęcił mnie gestem dłoni do konsumpcji - ...umpcji, ...pcjjjji... 🙁☹️😞
Cóż było czynić!
- Słowo się rzekło...
Sprawdziłem tylko, czy mam chusteczkę w kieszeni, gdyby...
Zmilczę.
Przystawiłem widelec do udka, a tu szok - cała puszka...
Hop do góry!
Jeszcze raz...
Znów - hop! Hopaj-siup! Hop!
Kilka razy, nim się zorientowałem, że talerzyk też skacze.
Wtedy już byłem "w domu".
- Eureka! Poducha pod obrusem i pompka!
Ileż mieli radości, boki ze mnie "zrywali". Chichom i chachom nie było końca.
W tym zapale do śmiechu nie zauważyli, że udko schowałem.
- Che, che, che, Panowie!
Po żabko-braniu, a może udko-braniu, nie pozostało już nic innego tylko wzory, wzory, wzory, podstawianie danych, wyliczenia, szkice i opisówka.
Trzy żmudne tygodnie, jak nic! W tym pare nocy - oczywiście.
Wyliczenia "na piechotę"; trochę przy pomocy suwaka logarytmicznego - o kalkuratorach nikt jeszcze nie słyszał, wszak to początek lat siedemdziesiątych. 🙃😕😕
Szkice ołówkiem HB (już w skali) na kalce technicznej i papierze milimetrowym - przymiarka do rysunków technicznych tuszem czynionych.
Formaty A4, A3, A2 dały się uczynić w warunkach domowych, przy pomocy podstawowych przyrządów marki "Skala" (z żyletką do skrobania nadmiaru zaschniętego tuszu - koniecznie) /fot. nr 2 (poglądowa)/ i szczęśliwie zdobytych z Akademii Górniczej pierwszych grafosów i rapidografów

o trzech grubościach kreski, ale formaty A0 (841 x 1189 mm) wymagały już profesjonalnej deski kreślarskiej, a takowe były tylko w fabryce.
Kolejny problem pokonany dzięki życzliwości dyrekcji fabryki i gronu przyjaciół z pionu Głównego Technologa - kolejne trzy tygodnie spędzone przy użyczonej desce w tym dziale. Brat donosił jedzenie. Panowie parzyli kawę i herbatę; ba, czasem coś podpowiedzieli... Tak powstawała "część techniczna".
Duma mnie rozpierała po jej ukończeniu.
W czasie, gdy ja kreśliłem, Tata gromadził podzespoły do budowy prostownika - wielowarstwowe płytki selenowe (półprzewodniki) ,

kontrolki, przełączniki, wskaźniki, przewodziki w odpowiedniej osłonie, transformatorki, zaciski i wreszczie...
- Ebonit na obudowę!
Prostownik miał być w pełni profesjonalny, wielozakresowy i trwały.
Mój zaradny i wszech-potrafiący, wszystko-umiejący Rodziciel przewidział nawet to, że będzie mi żal oddać taki znakomity "sprzęt" i przygotował dwa kompletne zestawy części.
Z montażem poczekał, aż łaskawie kreślić przestanę.
Tym sposobem w składaniu części praktycznej egzaminu(x2) miałem swój udział. Mój mądry Ojciec zawsze stosował zasadę:
- Ucz się synu ucz; w życiu wszysto przydać się może... 🧐
Po tak "mozolnych" doświadczeniach, sam egzamin był już tylko miłą "pogawędką". Tak mi się przynajmniej wydaje po czterdziestu latach "nie-pamięci".
'A propos....
- Mój prostownik służy mi - bezawaryjnie - do chwili obecnej i niejednokrotnie ratował mnie (nie tylko) z samochodowych opresji:
- Ja mu wrrrr, a on bzzzzzzzzzz....
- Prostowniczek smyk i już cyk, cyk, cykkkkkkkk...😂
- W drogę czas, więc zmykam.
Jeszcze tylko dygresyjka:
- Ależ to były czasy. Dziś komputer wszysto upraszcza...
- Upraszcza?
Retorycznym niech to pytanie zostanie, bym o zaściankowość poglądów i starcze marudzenie posądzonym nie był...😂👋👋👋
Sto lat Szkolnictwa Zawodowego w Starachowicach tuż, tuż...
PS Moje drogie Koleżanki Polonistki (w szczególności), Przyjaciół miłe grono, Koledzy, moi byli Uczniowie, jeśli tekst czytacie, darujcie mi wszelkie "zaprzeczenia" normom językowym, a i uzusowi nawet, uczynione, gwałt na języku "literackim" popełniony.
"Rzeczy" celowo czyniłem; szyk zmieniałem; potocznie się "śmiałem" i nie tylko; nawet czas wypowiedzi mieszałem, by "formę" wspomnień "ujędrnić" i "fasonu" nie tracić. Wszystkie je (normy i zasady - jak kto woli) pamiętam i zwykle stosuję, choć, wraz z wiekiem mym, czyli coraz szybszym czasu biegiem, zasadność niektórych swobodniej traktuję, niż jeszcze nawet przed laty kilku, wszak i Autorytety językowe najczęściej, pytane o zasadę, mówią:
- Obie formy są poprawne/.../
Taka moda...
O politykach i niektórych dziennikarzach-redaktorach nie wspomnę. 🤓😕🙁
/fotografie mają charakter poglądowy, z internetu "pożyczone/