środa, 1 października 2014

#Wędkarska nostalgia

  Za oknem deszcz chlapie, deszcz późnojesienny, taki coraz chłodniejszy, coraz bardziej nieprzyjemny.
 Na portalu wędkarskim konkurs goni konkurs. 

I dobrze*. W jednym z nich ciekawy temat. Uogólniając - pierwsze kroki wędkarza. Do konkursu nie zgłaszam, ale…skreślę parę słów „na blogu”.

Swoje przedszkole wędkarskie spędziłem „na rzece”.
#Wędkowanie „na rzece” było wtedy w modzie. Tuż za drogą był piękny zbiornik zwany stawem; dziś, choć zaniedbany, tytułowany zalewem,

ale duża grupa wędkarzy preferowała rzekę, z jej prądem, dołkami, warkoczami i przez nas wykonanymi tamkami. Różnorodność ryb w niej pływających niemałe też miała znaczenie przy tym wyborze.
W owym czasie ludzie z sobą rozmawiali. Na osiedlu prywatnych domków żyło się jak w wielkiej rodzinie. Bywały prawdziwe przyjaźnie. Mieszkańcy razem wracali z pracy, spotykali się przy studni z dobrą wodą pitną, grupą szli do lasu na grzyby; pomagali sobie na co dzień. Starali się nie naruszać strefy prywatności, ale zawsze ktoś był gotowy podać rękę, gdy tylko zaistniała taka potrzeba. Nie nazywano tego po imieniu dobroczynnością, wręcz odwrotnie, unikano rozgłosu. Pomoc traktowano jako zwyczajową powinność, na miarę własnych możliwości.
Niestety, także w tej społeczności, zdarzały się zwykłe, ludzkie, godne napiętnowania czyny. Ktoś często nadużywał alkoholu, ktoś coś, gdzieś, komuś ukradł, ktoś zapomniał oddać szklankę cukru, ktoś oczernił sąsiadkę z piątego domu po lewej. Ktoś, bez konkretnego powodu, żył lekko na uboczu tej grupy.
Nikt nie wiedział dlaczego. Kiedy to się stało; czy z winy, czy też na życzenie „delikwenta”. Stało się i już tak zostało, na całe lata, na całe jego życie.

Do tych ostatnich należał Pan P.
Prawie z nikim nie rozmawiał. Rzadko kiedy odwiedzał sąsiadów. Często stał z brodą wciśniętą między dłonie, które spoczywały na narożach sztachet wysokiego płotu, okalającego podwórze Jego domostwa. Nigdy się nie uśmiechał. Najczęściej, zaś, siedział na rybach, nad brzegiem naszej rzeki. Dosłownie – siedział. Nawet gdy wyciągał rybę, gdy zmieniał przynętę to siedział. Siedział na pudełku po farbie; żeby choć po marmoladzie (informacja dla młodych-większa średnica), nie – po farbie, całe swoje wędkarskie życie na pudełku po farbie!
W moich dziecięcych (wtedy) oczach była to postać tajemnicza, a nawet trochę straszna, tym samym godna zainteresowania.

Pan P. nie znosił „towarzystwa”. Każda próba bliższego kontaktu kończyła się fiaskiem. Nawet jego syn (wtedy już mężczyzna „w sile wieku”) – też wędkarz – omijał Go z daleka.

Starsi chłopcy z naszego osiedla zaczęli mu systematycznie dokuczać. Zaczajeni za przydrożnymi drzewami lub za zabudowaniami gospodarczymi, „walili równo” kamieniami średniej wielkości w zakole, w którym czynił swe wędkarskie zabiegi. On siedział. Nie reagował. Nie chodził na skargę do ich rodziców, choć doskonale wiedział komu zawdzięcza swe kłopoty. Czekał, czekał, czekał… Ze stoickim spokojem…
Tak na marginesie:
- Kamienie „leciały” nad jego głową, rzucane z odległości kilkudziesięciu metrów. Strach pomyśleć, co mogło się stać, gdyby parabola lotu któregoś z nich była choć trochę bardziej płaska. Brr…W swej głupocie, nikt o tym wtedy nie myślał.

Ja też nie myślałem o zagrożeniach. Było mi Go zwyczajnie, po dziecięcemu, żal; po prostu żal…
Zaprzestanie tego niecnego procederu kosztowało mnie kilka ołowianych „szajb” do gry monetami, kilka „dociążonych” pudełek po paście do obuwia i gumową oponkę od dziecięcego wózka, wraz z pogrzebaczem. Młodsi Koledzy, z pokolenia „komputerów” (z pełnym szacunkiem do Waszych umiejętności), zapytajcie dziadków, wytłumaczą o co chodzi. Przekupiłem kolegów. Dali mu spokój.


Stawałem za jego plecami, w bezpiecznej odległości lub kucałem na wale,
obserwując co robi i jakie ryby wędkuje. On mruczał coś pod nosem. Miałem wrażenie, że równo „sypie” pod moim adresem, że są to super niewybredne przekleństwa i może coś jeszcze. Co? Wolałem nie wiedzieć.
Nigdy się nie odwracał. Tak, jakby mnie nie dostrzegał. Każdego, kolejnego dnia odległość między nami powolutku się zmniejszała, bardzo „powolutku”.
Coś mnie do Niego ciągnęło; „pomalutku, po cichutku, … aż do skutku”.

Aż któregoś, pogodnego dnia stanąłem tuż za Nim.
Cisza. Brak reakcji. Może dobrze?
- Piękne płocie.
- O! Okonik!
Zaczepiam. Nic. Cisza.
Po dłuższym czasie:
- No, co tak du.cysz. Idź po „kija”.
Moja radość nie miała granic. Bieg do domu. Leszczynowa, ciemnoniebieska (malowana, z mosiężnymi tulejkami, spławikiem z kory sosnowej; ha!) wędka brata w rękę, kromka chleba do kieszeni i już jestem.
Utoczyłem kulkę z ośródki. Zakładam na haczyk (prawdziwy haczyk, nie ze szpilki; ha!) i chcę rzucać, a tu bum „po łapach”.
Bez słowa sięgnął do pudełka po farbie. Wyjął pudełko po wojskowej konserwie, a z niego pięknego, kompostowego, wijącego się, czerwonego robaka.
- To zakładaj, fuj!
Zostawił ślinę na kamieniach.
Założyłem.

Od tego dnia czekałem, by tylko uchyliła się wysoka furtka w ogrodzeniu Pana P., by wysunęła się Jego postać z wędką        i pudełkiem po farbie w dłoniach, by zszedł na przybrzeżne kamienie i już biegłem gotowy do wspólnego wędkowania.
A on, w zamian za asystę, powoli, prawie bez słów, zdradzał mi kolejne tajemnice swojego, wędkarskiego kunsztu.

Nauczył mnie jak szukać dużych linów, jak przechytrzyć w nurcie dużego leszcza, ba, jak odnaleźć kryjówki grubych węgorzy i jak je skutecznie „wyjąć”       z podwodnych warowni.
Po roku, może trochę później,      z dumą, pokazałem mu moją, moją własną, z moim zdjęciem, pierwszą, w sztywnych okładkach, Kartę Wędkarską.
Nic nie powiedział, tylko po raz pierwszy uścisnął moją dłoń.

- Gdzie jesteś Panie P.?

Według historyków i filozofów symbole pozwalają nam czytać przeszłość.
Myślę, że również „kształtują” naszą przyszłość.

 
Wędkuję „więc jestem”. Jestem, gdy wędkuję.
Dlaczego wędkuję? Równie dobrze można zapytać:
- Dlaczego oddycham, śnię, kocham, marzę?
Wędkuję, bo żyję; żyję, bo wędkuję.
To mój świat;
Świat wszelkiego piękna i harmonii;
Świat „czysty”, spokojny, radosny,
PRAWDZIWY
Zanurzam myśli w głębinie wody
I niech moja nocna cisza „głośno krzyczy”
Hymn szczęśliwego wędkarza,
Hymn o urodzie Natury.


Błękit w stawie, staw w błękicie.

 
* „I” i „A” na początku zdań zamierzone.

1 komentarz:


  1. Zibi60

    Szkoda, że to konkursy napędzają kolegów do przelewania swych poetyckich tekstów na forum - ukazało się ich kilka ostatnio. Ciebie to nie dotyczy Krzysztofie, Twoje pióro jest zawsze mistrzowskie i z wielką przyjemnością go "kosztuję". Od dłuższego czasu planuję opisać swe początki, może w przyszłym - jubileuszowym dla mnie - roku. 5*


    marek-debicki

    Wędkarska proza lub poezja, niejednokrotnie opisująca pięknymi słowami nasze pierwsze kroki stawiane z wędka w ręku nad wodą, opisująca piękno przyrody i środowiska wodnego. Ileż w praktycznie każdym słowie szacunku dla innych wędkarzy o otaczającego nas środowiska. W naszej szarej rzeczywistości dnia codziennego, w ciągłej pogoni i pośpiechu, kiedy ciężko nam zauważyć drugiego człowieka, kiedy górę bierze niejednokrotnie zwykłe wyrachowanie i niekiedy wręcz chęć pozyskania ryby za wszelką cenę, treści takie pozwalają wierzyć, że może być lepiej, normalniej. Pozdrawiam i *****pozostawiam.


    Rogeros

    Jak zawsze tekst piękny, a takich tu mało. Pisz znacznie więcej, bo dar masz do tego. Pozdrawiam serdecznie i dnia życzę miłego :)


    1998ad1998

    Naprawdę bardzo miło się to czytało *****


    adamus1818

    Tekst przeczytałem z największym zaciekawieniem. Miałeś naprawdę bardzo fajną historię z początkami wędkowania. Za artukuł oczywiście piąteczka. Pozdrawiam ;)


    rysiek38

    Takie opowiadanie to jest właśnie to co pozwala lepiej znieść brak kontaktu z wodą- człowiek poczyta i czuje się znacznie lepiej i tak wciąż myśląć o niedzieli że może się uda gdzieś wyrwać. Pozdrawiam !


    JKarp

    http://www.youtube.com/watch?v=D1Uip8KbReU - podłóż to do artykułu i będzie majstersztyk :-)


    piotras1237

    Ciekawy artykuł fajnie się czytało i fotki bardzo ładne *****


    Wpis ciekawy,fajnie się czytało 5***** :)))


    camelot

    Gdyby płotki z mojego jeziora czytały ten wpis, zwłaszcza fragment o gnojaczkach z puszki po wojskowej konserwie - dostały by ślinotoku ...... Pozdrawiam serdecznie !


    feroza

    Kolego Januszu! Super trafione! Mam dwie płyty z utworami Tego Wykonawcy, ale ten uszedł mojej uwadze. Dzięki za trafną sugestię! Ciepło pozdrawiam Kolegów komentujących mój wpis.


    niutek40

    Krzysiu kolejny wysokiej klasy wpis, widać, że masz rękę stworzoną do "pióra" więc pisz. Tym bardziej, że sprawia Ci to przyjemność, bynajmniej mam takowe wrażenie. Dobry wpis wcale nie jest tak prosto napisać, by był ciekawy, a zarazem zawierać nutkę poezji *****


    Thunder II

    Kolego mam nowe postanowienie! Koniecznie muszę przeczytać Twojego Bloga. Pojechałeś po bandzie. Czytając żałowałem razem z Tobą tego kółka gumowego od wózka i pogrzebacza. Ale cel szczytny i chyba zrobił bym to samo. Może nie po to by pomóc ale z ciekawości. Piona*****


    Tomekoo

    Piękny wpis , to chyba za mało powiedziane ....Ten tekst mnie pożarł ... *****


    marciin 2424

    Krzysztofie twój dar opisywania wszelkiego rodzaju przeżyć jest jak balsam dla duszy. Mogę takie arcydzieła czytać bez końca. Pozdrawiam cię serdecznie i czekam na nowości w twoim wykonaniu. *****:)

    OdpowiedzUsuń