wtorek, 11 listopada 2014

Ech, te stare #fotografie! Mają swój czar i urok ( cz.I ).





Rok 1932. Przygotowania do przysięgi; na tle Pomnika ku czci poległych żołnierzy 38 Pułku Piechoty Strzelców Lwowskich, na terenie koszar.






Pamiętam tę starą fotografię, która gdzieś zaginęła, ale dobrze utkwiła w mojej pamięci.     



Na rozległej bezdrzewnej przestrzeni, spolegliwie, tuż przy ziemi, sterczy prawie stożkowy dach. Niby strzecha, lecz nie strzecha. Chyba coś na wzór strzechy, tyle, że materiał jakby inny. Jakieś łozy krzaczaste, jakby grubsze trawy, może coś jeszcze. Wszystko nieregularne, trochę wystające, grubawe, puszyste. Nie przypomina naszych polskich strzech, które pamiętam z dzieciństwa, gdy podróżowałem z ojcem po naszym kraju. A to wszystko zawieszone tuż nad ziemią, ciemną ziemią, tak nisko, że maleńkie otwory, niby okienka, tulą się wręcz do tej płodnej matki. Spajają się z nią. Prawie toną. Z późniejszych opowieści ojca, dowiedziałem się, że zimą rzeczywiście tonęły, tyle, że w śniegu. Fakt ten, z jednej strony był przykry dla mieszkańców chaty, bo panował w niej jakby stały mrok, ale z drugiej strony, pomagał utrzymać jakie takie ciepło; przynajmniej jego namiastkę.


   Przed chatą stoi dwoje ludzi – mąż i żona. Jacyś tacy ciemni, mocno opaleni. Nawet uśmiechnięci. Chyba na swój sposób szczęśliwi, choć ubiór na nich dziwaczny, jakby z zaprzeszłej epoki. Jest to początek lat trzydziestych, a oni w butach ze słomy; naprawdę ze słomy. I znów mój tata, któregoś dnia, mi tłumaczył:  - Synu, toż dla nich to było szczęście. Mogli mieć prawie zawsze nowe buty, chyba, że zabrakło słomy. A zimą, już wyższe, z „cholewą”, oblewali wodą, wystawiali na mróz  i mieli cieplutko w takim bucie, jak w najlepszym futrzaku. Nawet my, żołnierze, robiliśmy to samo, za ich przykładem, bo nasze wojskowe sapogi nie wytrzymywały tego siarczystego mrozu, a te „luksusowe” buty z lodu dawały trochę komfortu.  
                                                           
– Dobre sobie! Komfortu!
- A może?                                                                                 

Po wielu latach, już jako dojrzały facet, będąc na początku grudnia na Ukrainie, w wojewódzkim mieście, w centrum tego miasta (sic!), przechadzając się po pięknym moście, zobaczyłem mężczyznę stojącego na środku rzeki, w dość głębokiej wodzie i łowiącego spokojnie, najspokojniej w świecie, ryby. Gdy wyszedł na chwilę z wody, zauważyłem, że jego „wodery” to opasłe zwoje słomy, pokryte cienką warstwą lodu. Powiem szczerze, wcale mnie to nie zdziwiło. Przywołałem w pamięci opowieści mojego ojca.
 
                                          Rok 1932. Batalion tuż przed przysięgą
         
Tuż przed uroczystym wręczeniem broni
          

Ot, a wszystko przez te lata trzydzieste:).                                                                 
         
Batalion łączności, prawie tuż po przysiędze, „wydelegowano” w okolice Dawidgródka, na bagna, daleko od linii kolejowej, daleko od miasta, ba miasteczka, na bagna, na bagna, na rozległe bagna. To tam wojsko otrzymało rozkaz:    
- Wybudować linię elektryczną. 

Niby proste, jasne, klarowne; tylko jak to zrobić na bagnach. No, jak? Wojsko wszystko potrafi! A może tylko potrafiło? Prawie rok ją budowali. Nie wiem ile kilometrów, ale wiem, że więcej w zimie, niż w lecie; gdyż zimą lód ścinał wszystko i mimo ostrego mrozu, raźniej im było „budować”. Raźniej, dobre sobie. W lecie skręcali trzy słupy do siebie, a i tak bagno je prawie chłonęło. 
 Chodzili po specjalnych kładkach, a ile koni natonęło! 


Za to ci ludzie z „lepianek” dobrzy byli. Oj, dobrzy byli. Tak twierdził mój Tato.
 
P.s. Zdjęcia z rodzinnego albumu
Pogrzeb Marszałka Józefa Piłsudskiego
                                                                           



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz