poniedziałek, 12 maja 2025

#Romowie w Starachowicach; glosów kilka...

 Może być zdjęciem przedstawiającym 6 osób
 
Glosa pierwsza. Rok 1889.
 
Leje jak z cebra. Wietrzysko szarpie polnymi gruszami, otrzepuje dopiero co zawiązane owocniki. Szkoda, wczesną jesienią byłby kosze ulęgałek, a tak... Szkoda.
Głęboki wąwóz między Pawłowem a Rzepinem spływa strumieniami tłustej, rudej gliny. Błoto wciska się do krętego koryta Świśliny. Woda szaleje, tworzy wiry i nienaturalne zlewiska. Gwałtownie przybiera. Staje się groźna i nieobliczalna. Niesie stosy ponadgryzanych gałęzi. Zapewne przerwała tamę w żeremiu, w okolicy Radkowic. Szkoda bobrów...
Nagle, z ubogich zabudowań Warszówka, wychyla się niezgrabny, podniszczony, drogą sterany wasąg. Burty i zatylniki, kiedyś szczelnie wikliną wypełnione, już czas i ciężka praca porządnie rozszczelniły, potrzaskały. Dziury szmatami gospodarz pozatykał. Nawet buda już się porwała. Tylko jeden pałąk ocalał. Wisi na nim resztka szmaty, wiatrem targana. Idzie teraz biedny wędrowiec po błocie, wałacha równie steranego za uzdę trzyma, lejce za chomąto przerzucił. Mówi coś do kobiety na wozie półleżącej, derkami okrytej, dziecko do piersi troskliwie tulącej. Resztę nędzy dalej wiatr szalony czyni. Nie ma litości. Szkoda ich. Szkoda...
W dziwnym języku dialog prowadzą, trochę melodyjnym, acz i trzaskającym trochę...
To Romowie z daleka, bo aż spod Podkarpacia za chlebem wędrujący.
- Daleko jeszcze? Pyta niewiasta.
- Tuż za tą górą, co przed nami się rysuje. Jeszcze tylko wiorst kilka. Tam dla nas praca i spoczynek. Tam przy rzece duża walcownia. Kowal im się przyda. Tylko jak te męty pokonać. No, jak?
Pokonali po dniach kilku. Do Michałowa dotarli, gdzie żywot spolegliwy wiedli, potomka kolejnego się doczekali, aż do roku 1903, roku wielkiej powodzi.
Pożegnajmy się z Janko Cyganowskim, szlachcicem z nadania królewskiego i jego rodziną, gdy znów uciekają przed wielką wodą, tylko już nie wozem, a wózkami dwoma, ciągnąc je ku Nietulisku, a może dalej, znów w poszukiwaniu pracy i chleba. Los złośliwy bywa, ale i nieobliczalny. W wędrówce naszej śladami romskiego plemienia spotkamy się po latach z ich potomstwem, w bardzo nieoczekiwanych okolicznościach. Są scenariusze, które tylko życie napisać potrafi.

Może być zdjęciem przedstawiającym 2 osoby

 Może być zdjęciem przedstawiającym stok narciarski
Fot. 1) Wasąg (źródło internet)
Fot. 2) Pozostałości murów walcowni w Michałowie, współczesna forma wielorodzinnego budynku mieszkalnego dla pracowników ówczesnego zakładu. Być może w takim mieszkał Janko z rodziną
 
 
Glosa druga. Rok 1963.
 
"Jadą wozy kolorowe...
Taborami...
Jadą..."
Jadą ze wszech stron, w kierunku Zgierza...
Jadą...
Strach plemiona cygańskie ogarnął.
Państwo do osiedlania ich zmusza.
Spotkać się chcą pod Łodzią, by ratunku szukać, rady królów swych wysłuchać.
W Szewnej do jednego z taborów dosiada się Bogdan, potomek Janko Cyganowskiego, tego z tytułem szlacheckim. Jedzie z kuzynami, przed siebie, ku nowej, nieznanej przyszłości. On, od kilku pokoleń osiadły Rom, mąż i ojciec, zostawia wszystko i biegnie przed siebie niesiony jakąś dziwną, genetyczną tęsknotą.
- "Nogi same mnie niosą na spotkanie dobrego losu"/.../
- Dobrego?
Młodym pobratymcom pokazuje Nietulisko, Michałów i Wierzbnik. Opowiada historię życia swojego dziadka. Noc spędzą na polanie, na Pasterniku. Zdobędą trochę drobiu. Sprzedadzą parę patelni. Wieczorem rozpalą ognisko, zasiądą w kręgu. Kalo zagra na akordeonie, Yanoro wyciągnie skrzypce, pomoże im Florika, rytm na tamburynie głosząc. Aish - być może - zanuci nową, smętną legendę o tym co było i jeszcze być może. O świcie napoją konie, podrzucą im owsa i ruszą ku Ratajom, ku Cygańskiej Kapie... Tam spotkają się z taborem z Podkarpacia. Sandor już w lutym uzgodnił termin i miejsce tej dobrej chwili.
- A dalej?
- Przed siebie, ku ludzkiej "wyroczni", co o ich przyszłości decydować będzie...
W glosie trzeciej pospacerujemy, przez chwilę, po Kielcach z lat siedemdziesiątych, gdzie los znów figle naszym bohaterom płatać zacznie...
Będzie trochę kryminalnie...
/Fotografia Franka Łącznego, ze zbioru "Kocham stare fotografie"/
 
Glosa trzecia. Rok 1974.
 
Kielecka "Sienkiewka". Ruch na niej ogromny. Bezmiar ludzi poruszających się w różnych kierunkach, szybko i spacerkiem. Wiele osób odwiedza sklepy, biura i banki. Inni biegną na pociąg lub wracają z dworca Pekaesu. Niektórzy meldują się w hotelach. Gwar i pełnia życia. W godzinach południowych odwiedzają bary mleczne i jadłodajnie, a wieczorem zasiadają w restauracjach i kawiarniach.
Ba, jest przy niej też pierwsze bistro, zwie się "Pod Strzechą". Grono wybrańców trafia do Teatru im. Stefana Żeromskiego, do "Dziurki", do "NOT-u". Kinomani spieszą do pobliskich kin "Moskwa" i "Romantica".
Życie miasta kręci się wokół Sienkiewki.
W jej pierwszej części, między dworcem PKP, a ówczesną ulicą Buczka, w jednej z kamienic, jest spora "brama przelotowa". Łączy ją z całą górną, bogatą, użytkową zabudową przy Alei IX Wieków Kielc. Mieszkańcy i przybysze często korzystają z tego skrótu.
Ten cenny element architektury miejskiej upatrzyli sobie miejscowi Cyganie. Kobiety nachalnie zachęcają przechodniów by dali sobie powróżyć, a towarzyszący im mężczyźni przygrywają na skrzypcach lub akordeonie, jednocześnie pilnując swoich dziewczyn, by nie stała im się krzywda. Prawie zawsze jest trzy Romki; jedna matrona i dwie młodsze, ba, jedna nawet wygląda na bardzo młodą, choć tak, jakby w pasie była trochę zbyt zaokrąglona, ale może to złudzenie.
- Te szerokie, wielobarwne, oryginalne, charakterystyczne spódnice!
Koniec października, a może początek listopada...
Na WSP, przy ulicy Leśnej, kolejny rocznik studentów oswaja uczelniane kąty, ale równie intensywnie ogarnia kieleckie atrakcje, odkrywa te bardziej i mniej potrzebne do życia miejsca. Część z nich biega na obiadki do baru mlecznego, obok Hotelu "Centralnego". Najwygodniej im przez cygańską bramę.
Jest wśród nich Marek, szczupły, sympatyczny chłopak, jeszcze niedawno Ostrowianin pełną gębą, trochę poeta, trochę humorysta, teraz przede wszystkim radosny student polonistyki. Ilekroć przez nią przemyka, zatrzymuje się przy grupie wróżbitek i ucina sobie z nimi krótki dyskurs. Po kilku dniach traktują go już jak swojego. Śmieją się, żartują...
Pod koniec października, a może na początku listopada Marek znika z uczelni. Nie ma go na wykładach, nie ma go na ćwiczeniach, nie ma go w akademiku. Z każdym dniem rośnie nasz niepokój.
- Gdzie jest nasz kolega?
Powiadamiamy Dziekanat, milicję i odnajdujemy jego mamę, w Ostrowcu - oczywiście.
Zaczynamy też prowadzić śledztwo na własną rękę.
Kielczanin Grzesiek, kolega z naszej studenckiej grupy, podrzuca myśl:
- Poszukajmy go wśród Cyganów, widziałem jak chodził z nimi po mieście.
Wieczorem, w kilka osób, z duszą na ramieniu, idziemy na teren baraków, za Kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża.
Wokół błotnistego placu rozrzuconych jest kilka przysadzistych, małych, starych domków. Przy dwóch kręcą się Romowie. Jeden z nich podchodzi do nas zdecydowanym krokiem.
- Czego tu?
Pyta groźnym tembrem głosu.
Szybko, z duszą na ramieniu, wyjaśniamy mu cel naszego przybycia.
O dziwo, uspokaja się, acz wciąż patrzy na nas palącym wzrokiem.
- To dobrze. Zaprowadzę was do tego g....a. Zabierajcie go stąd jak najprędzej, bo jak nie, to lada dzień wyląduje w kloace, z "dżingiem" w bebechach. Dobrze wam radzę - zabierajcie go.
Uf! Jest! Z jednej strony, to super, ale z drugiej...
- Dlaczego mu coś grozi?
Próbujemy podpytać muskularnego gościa.
Niechętnie, ale daje się wciągnąć w rozmowę.
Zaznacza, na wstępie, że opowie nam parę faktów, ale tylko po to, by uzmysłowić nam powagę sytuacji, by zmusić nas do szybkiego działania.
- Bo wy, tego, k...a, działajcie, byle już. Bo zachciało się temu waszemu ć....wi miziać z naszą Mirelką, a ona ma chłopa, ma męża i jest z nim w ciąży. Wasz dostał p......ca na jej punkcie, a i ona zgłupiała. Wasyl jest w więzieniu, ale gdy wyjdzie na przepustkę, to go za.....
Ciągle gadając, prowadzi nas do jednej z siermiężnych, bliźniaczych chałupek. Sam staje na symbolicznym progu, nas puszcza do środka...
Cdn.
Może być czarno-białym zdjęciem przedstawiającym 13 osób, Brama Brandenburska, ulica i tłum 
 Może być zdjęciem przedstawiającym ‎5 osób i ‎tekst „‎אוורן Narodowe Archiwum CyroHe. sygn. 1-P-2323-3 nOC‎”‎‎
Fot. 1) Stara "Sienkiewka", lata osiemdziesiąte XX wieku; Źródło: Fotopolska.eu//
Fot. 2) NAC
 
Glosa trzecia /ciąg dalszy/. Rok 1974. 
 
Izba jest mała. Właściwie to tylko kuchnia z niewielkim przepierzeniem. Największym meblem jest solidny stół. W pomieszczeniu przebywa trzy romskie kobiety i dwoje dzieci.
Najstarsza z nich przycupnęła na stołku, tuż przy otwartym palenisku kaflowej kuchni i obiera jabłka. Zakręcone "łupiny" spadają na podołek, uczyniony z pełnej falban spódnicy. Pozbawione skórek owoce podaje dzieciakom.
Zza przepierzenia wychyla się najmłodsza z nich. Przygląda nam się z zaciekawieniem i chyba odrobiną strachu w oczach.
Po powitaniu pytamy o Marka. Wszystkie jednocześnie zaprzeczają.
- Nie ma go i nigdy nie było!
Dalsza indagacja z naszej strony nie zmienia ich stanowiska, prawie krzyczą...
- Nie ma i już!
Tylko młoda jakby się skurczyła i jest wyraźnie przerażona; to chyba Mirela.
Sytuacja staje się patowa. Nie pozostaje nam nic innego tylko opuścić izbę.
W tym momencie mężczyzna, który pozostał na progu, z grymasem złości wpada do izby. Gwałtownie przesuwa ciężki stół i otwiera właz w podłodze.
Krzyczy do ciemnego otworu...
- Wyłaź dady! Wyłaź, bo cię za fraki wyciągnę!
Z czeluści wychyla się głowa, cała w kurzu i pajęczynach. To Marek! Powoli pojawia się cała postać, równie wybrudzona. Gdyby nie powaga sytuacji, gruchnęlibyśmy śmiechem. Z zakłopotaniem zaciskamy wargi.
Po chwili staramy się go nakłonić do powrotu, do akademika.
Mimo długich perswazji słyszymy tylko...
- Nie i nie!
- Dlaczego nie!
- Bo nie i już.
Po prawie godzinie wracamy sami. Nie pomogło nawet straszenie zbrodnią przez starszego Cygana.
Cóż, zawiedzeni meldujemy się w "Melodii".
Tu niespodzianka. Czeka na nas mama nieszczęśnika. Była na komendzie i nic się nie dowiedziała, prócz lakonicznego komunikatu:
- Pani syn jest dorosły. Szukamy go, ale ma prawo sam decydować o sobie. Na wszelki wypadek szukamy.
Opowiadamy jej naszą historię. Zaczyna płakać.
Nagle, przez łzy, z przerażeniem stwierdza:
- Boże, odezwały się geny.
Nie rozumiemy o co chodzi.
Łkając wyjaśnia. To jej jedyny syn. Od siódmego roku życia wychowywała go sama. Mąż i ojciec Marka pewnego dnia ich opuścił. Nie wrócił po pracy do domu. Na nic zdały się poszukiwania. Po kilku tygodniach dowiedziała się, że uciekł z taborem. To Rom...
- Bogdan Cyganowski się nazywa! Marek nie ma pojęcia o swym "połówkowym" pochodzeniu, a i tak go dotknęło.
Jedziemy, z matką, ponownie do kieleckich Cyganów.
Niestety, Marka i dziewczyny już nie ma.
- Zdążyli uciec!
Nikt już z nami nie chce rozmawiać. Życie ma się toczyć własnym torem. Ruszyli ku swemu szczęściu lub nieszczęściu; los zadecyduje...
Tylko biedna matka łzy roni, jedynaka opłakuje...
W glosie czwartej wracamy do Starachowic.
 
Brak dostępnego opisu zdjęcia.
 
 Może być czarno-białym zdjęciem przedstawiającym 8 osób i pociąg
Fot.1) Źródło "Stare Kielce", fb
Fot. 2) Feliks Pernal, fb
 
Glosa czwarta. Początek lat osiemdziesiątych. 
 
Upłynęło lat kilka. Początek ósmej dekady XX wieku. Znów Starachowice.
Na Bugaju mieszka kilkanaście rodzin cygańskich. Tam je ulokowano po rządowy zakazie wędrowania.
Władze oświatowe podnoszą kolejny alarm, że nie ma pozytywnych efektów w krzewieniu oświaty wśród dzieci romskich.
- Że nie chodzą na zajęcia.
- Że nie uczą się języka polskiego.
- Że nie są aktywne na lekcjach.
- Że...
Wiele tych że...
Żądają programu naprawczego. Żądania ogromne, a konstruktywnych propozycji...
- Brak!
- Wymyślcie sami. To wy znacie swoje mikrośrodowisko. To wy musicie wypracować trafne środki zaradcze.
Takie zwykłe ble, ble, ble...
Jest decyzja o spotkaniu nauczycieli z rodzicami tych dzieciaków.
Pojawia się kilkoro. Chyba wszyscy z "dziewiątki".
Nie ma na co czekać. Zaczynamy.
Nagle ktoś delikatnie puka w drzwi.
- Proszę, prosimy!
W drzwiach staje mężczyzna.
- Marek?!
Moje zdziwienie jest ogromne. Chyba szczęka mi opadła...
Zerka na mnie i uśmiech mu na twarzy się rysuje.
Już nie mam wątpliwości. To Marek!
W głowie mam mętlik i dziesiątki pytań:
- Skąd? Dlaczego? Jakim cudem? Jest w Starachowicach? Ma dziecko w naszej szkole? W której? Czy wciąż jest z Donką? Jak tu trafili? Jak się toczyły ich losy?
Jeszcze, jeszcze wiele innych...
Spotkanie mi się dłuży. Już bym chciał z nim porozmawiać, tak tête-à-tête. W cztery oczy.
Mówi parę mądrych zdań o kłopotach z asymilacją, o wielorakości językowej starachowickiej grupy, o różnicach kulturowych, o odmiennych zasadach wychowania ich młodego pokolenia, o obojętności starszych "klanu", o zakorzenionej tradycji wolnościowej - ponad wszystko, o....
Patrzę na niego i wciąż się zastanawiam:
- Jak on się odnajduje w romskiej grupie? Jaką rolę w niej pełni?
W końcu...
- Czy jest szczęśliwy i już bezpieczny?
PS Fotki budynków "na Bugaju" jeszcze przed ostatnimi pożarami.
 
Może być zdjęciem przedstawiającym tekst

Może być zdjęciem przedstawiającym silos

poniedziałek, 3 marca 2025

#Oko...

 


Smętna refleksja...
Od czasów starożytnych niewiele się zmienia.
Oko!
Oko za oko, ząb za ząb! Niby takie proste prawo talionu, ale proste tylko na oko, bo gdyby tak się bliżej przyjrzeć chłodnym okiem i mając szeroko otwarte oczy, to łatwo dostrzec, że to prawo o wrednych oczach, prawo z cechą przymrużonego oka.
Jeśli wróg ci zadrą w oku, a tyś równy mu pozycją, możesz śmiało, patrząc mu prosto w oczy, żądać z gniewnym okiem, by cudzym okiem sprawiedliwość ci się stała i oczy twe radosnymi były, ale...
- Nie daj Boże!
Jeśliś jest pozycją słabszy, możesz być pewien, że bez mrugnięcia okiem, człek niby sprawiedliwy, oko w oko z tobą stojąc, puści oko za twe plecy i na oko wredny wyrok wyda, z palcem w twoim oku cię zostawi.
Uczynisz wtedy wielkie oczy, strach w oczach poczujesz i twoje szczere oczy od tej chwili będą to...
- Mokre oczy...
- Łzawe oczy...
- Jeśli wciąż to będą twoje oczy!

środa, 11 grudnia 2024

??? Takie coś...

 


????
Siedzi sobie takie coś na sterowniku myjki samochodowej. Patrzy na mnie groźnym wzrokiem i zastraszyć mnie się stara.
Grzecznie proszę:
- Zmykaj stąd maluchu, wszak wielkością nie równasz się nawet z paznokciem na palcu mej ręki!
- Nie zimno ci czasem, przecież już spać powinieneś, gdzieś głęboko ukryty?!
Łebek tylko przekręca, jakby drugim okiem chciał mnie ogarnąć.
- Przesuń się choć trochę, bym mógł program uruchomić. Proszę.
Udaje, że nie słyszy. Skrzydłem tylko ruszył.
Gdy palec zbliżyłem, przesunął się trochę; kilka milimetrów.
- Czekaj łobuzie! Fotkę ci pstryknę.
Poczekał. Cierpliwie.
Zająłem się myciem. Miałem wrażenie, że mnie obserwuje.
Gdy wkładałem dywaniki, gdzieś zniknął...
- Do widzenia - nie powiedział.
Cóż, takie jego prawo.😂😂😃
Dobrze, że honorarium za pozowanie nie zażądał...😂😂😂

niedziela, 1 grudnia 2024

#Organy. Te z historii i z historią...

 Organy. Te z historii i z historią...



Pamiętam, gdy jako niekoniecznie piękny, ale na pewno jeszcze młody, spędzałem czas na "grzebaniu" w annałach biblioteki klasztornej, szukając związków Ignacego Krasickiego z siedzibą Cystersów, by błysnąć lokalnymi faktami przed swoimi jeszcze nieco młodszymi interlokutorami. Towarzyszył mi, a właściwie pilnował mnie, starszy wiekiem, milczący Braciszek, zadumany w swych myślach, acz bacznie mierzący wzrokiem me znęcanie się nad starodrukami. On był też trochę znudzony, a ja zmęczony...
Nagle wśród ciężkich murów dawnego skryptorium rozległy się dumne, spokojne, pełne dziwnego uroku dźwięki tegoż szacownego mega-instrumentu. Obaj, niczym wybudzeni, podnieśliśmy ku górze nasze głowy. Spojrzeliśmy sobie w oczy i...
Brat postukał palcem w podłogę i retorycznie zapytał:
- Czego ty tu szukasz, przecież co byś nie znalazł i tak nie odwrócisz rzeki czasu. Szkoda twojej młodości. Nim się obrócisz, ona zniknie i już nigdy nie wróci.
Stuknął tym razem w kamienną ścianę i kontynuował monolog...
- Uciekaj w pełnię życia, zadumę nam pozostaw. Otarłeś się o ten stary kamień, ale on cię nie zapamięta i nikomu o tobie nic nie powie. Idź do ludzi.
Milczałem. Chyba myślałem...
Tylko organy wciąż echem grały...
P.s. Potem, gdy już wśród starych woluminów nikt mnie nie pilnował, wołałem czasem Braciszka, by się ze mną trochę ponudził...
Dobrej nocy, snów miłych i cieplutkich...


wtorek, 18 czerwca 2024

Jadę do lasu...

 

Już wczoraj wieczorem zaczęło mnie kręcić.
- Pal sześć zaplanowane prace, wszak praca nie zając nie ucieknie. Jadę do lasu.
Piękny poranek. Trochę chłodno, ale przecież zaraz się ociepli.
Już na pierwszej miejscówce, tuż po paru krokach, jest pierwszy mały prawdziwy.
- Młodziutki. Nieco dalej trzy staruszki w stanie mocnego rozkładu. i kilka muchomorów czerwieniejących walczących z gęstością ściółki.
- Do boju maluchy!
Słońce przebija się przez gałęzie. Ślicznie naświetla runo leśne.
Ptaki głośno świergolą ( Nagrałem, podpinam w krótkim filmiku). Nawet słychać brzęczenie muchy. Jest uroczo.
- Super relaks!
Nieco dalej kolejne maluchy i dwa większe.
- Znów parę muchomorów.
- Za kilka dni będzie ciekawie.
- O! Jest kępka pięknych krasnoborowików ceglastoporych!
Gdzieś daleko słychać warczenie piły.
- Nawet w sobotę! Wrrrr....
- No, cóż; samo życie.
Kolejne maluchy. Młodziutkie. Trzy.
- I dwa ceglaste staruszki.
Już gorąco. Trochę duszno. Bezwietrznie.
Sezon grzybowy 2024 uważam za otwarty!




poniedziałek, 6 maja 2024

"Skałę kropla toczy"...

 



Wszystko ma swój kres...
- Tylko czas do tego kresu jest dziwnie niesprawiedliwy!
- Dla jednych tylko mikro-kropla, dla innych prawie nieskończoność...
- I tak zawsze...
- Za krótko!🧐
/fot.: skała z majowej wędrówki - kielecka Kadzielnia/

sobota, 6 stycznia 2024

# Prawdy moje...

 


Dziwne, zebrane, pokręcone Prawdy moje...
Z biegiem czasu „poprawiane”...
Głupio aktualne...
Prawdy potrzaskane...
Jedną, jedyną prawdą - "prawdziwą", świętą prawdą - zakończone.
"Są trzy prawdy: świento prawda, tys prawda i gówno prawda"/.../*
Jakoś tak mi znów po drodze z tą góralską filozofią ks. Tischnera.
"Minąłem" ją na kilka-ciut lat. Prawie o niej zapomniałem.
Może biegała gdzieś w mej podświadomości, ale jakaś taka kurzem innych prawd przytłumiona, aż tu prawie nagle znów taka oczywista, prawdziwa się stała!
Święta prawda nie zawsze znów taka święta!
Najprawdziwsza coraz częściej tylko pozornie prawdziwa; klajster na oczy i rozum.
Nie! Zwykle nieprawdziwa u podstawy!
Chyba najbliższa mi "na dziś"...
Tys "prowda"**, czyli słuchać, tylko słuchać, po góralsku "myśleć se po cichu" i tylko od casu do casu rzec se:
- Tys prowda! Czyli...
- G.... prowda! Ech!
Tak po świętokrzysku, hej ci po świętokrzysku! Przecie my tyz górole! Co nie!?**
A propos:
My górole, czy gorole?
Spod Warszawy, czy Krakowa?
Dokładnie po środecku, hej!
- Czyli i to prowda i tamto tyż prowda!
- Dwie prawdy, obie prawdziwe!
- A co se myślita! Obie prawdziwe i już!
- Bo...
- Obie formy nam się "należą" Ot, co!
Z jednej strony Łysej Góry, długie lata, chodzili do doktóra, a z drugiej do doktora. Ostatecznie bardziej nam się "chciało" do „prowdziwej” Stolicy, a nie, nie...
– Do „prawdziwej” Stolicy, tej z mapy, a nie z tradycji i kultury słynącej.
- Tyz prowda, czy aż prowda?
- Chyba prowda!
- Czyli jest i taka prawda! Chyba prawda! Wątpliwa prawda!
- Ale przecie też prawda!
No cóż:
- "Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór: czapkę wicher niesie, róg huka po lesie, ostał ci sie ino sznur, ostał ci sie ino sznur."***
- Prowda? Nieprowda?
- Stanowczo nie! Tak byłoby zbyt prosto, wszak...!
- Został ci się dylemat i inflacja, i "coś" jeszcze po "drodze"....
- Prawdy nowe o super zmiennej „amplitudzie” wartości prawdy:
- Dziś prowda! Jutro fałsz – to samo! Pojutrze znów prowda!
- Czyli fałsz, to też prawda!
- Do djaska! To omega prawda! Nowa, kolejna filozofia prawdy uczyniona! Wszem i wobec już akceptowalna!
- Fałsz i prawda to tylko najprawdziwsza prawda!
- Czyli prawda to fałsz, to też prawda!
- I w szczególe, i w ogóle! Nawet już apolitycznie!
- Tyż prowda!
Według kolegi jest jeszcze jedna prawda, bardzo ważna prawda - prawda w d...e - w d...e prawda. Przemyślałem, przetrawiłem, rozłożyłem na czynniki pierwsze i doszedłem do wniosku, że ma rację, że to bardzo obecnie popularna prawda, bardzo ważna, kwalifikowana i nagminnie stosowana, więc muszę ją przyjąć do swej prawd "kolekcji".
Jaka wygodna! Prawda?
Dotychczas używaliśmy wielu określeń, by zbliżać się do prawdy. Twierdziliśmy, że coś jest prawdopodobne, możliwe, bliskie prawdy, na pograniczu prawdy, tuż obok prawdy itp.. Plus prawdy ks. Tischnera, oczywiście.
A teraz? Przy tak prostej prawdzie, prawdzie Znajomego, prawdzie w d...e, wszystko stało się proste. Nie trzeba nic kombinować, zamydlać, zbliżać, przybliżać, oddalać, tłumaczyć, uprawdopodabniać (samo słowo jakie "skomplikowane"), mgłą otaczać. Wystarczy mieć jedną - super prawdę - prawdę w d...e! I wszystko staje się "jasne"!
Wszystko dobrze, tylko jak to się ma do filozofii Buddy, który przecież – przed wiekami - pięknie wyrokował:
- "Trzy rzeczy nie mogą długo pozostać w ukryciu: Słońce, Księżyc i prawda."
Co do dwóch pierwszych nie mam wątpliwości, ale co do trzeciej...
Nawet Budda nie przewidział takich czasów, naszych czasów!
"Płukam" myśli z politycznych pajęczyn i pleśni!
- Bo to co złe jeszcze wczoraj, nagle super dzisiaj się staje!
- Bo pięć jednym "obstaje"!
- Bo krzywa rośnie, a "pakiety" nagle rajem!
- Bo za chwilę pomyślę, że...
- Już w ogóle nie myślę!
- Nie myślę!
- I to też prawdą stać się może!
- Straszne, acz może!
Chyba...
- Może!
- A wtedy...
- Wszystkie prawdy między bajki włożę!
- Acz bajki, przecie, lubią happy end-y!
- Szczególnie - chyba - te niedokończone!
Może inaczej:
- Jeśli już, to raczej lubiły!
Prawdy bez prawdy!
Te mi dziś najbliższe!
- Nie mam wyjścia!
- Słońce, choć na chwilę, zaświeciło!
I...
- Woda w leśnym stawie...
- Prawdziwie czysta!
- Jedyna...
- Prawda najprawdziwsza!
- Przejrzysta!
- Hm, a może????
- Jutro może...
- I tę prawdę między bajki włożę?
"Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie.../.../****
- Prawdę oczywistą!
- Prawdę oczywistą?
Smutno mi...
- Prawdziwie smutno...
- Prawdziwie?
- Wszak o prawdzie już nie marzę...
- Guzik! Marzę!
- Marzę!
- Mimo to, promienia prawdy...
- W oku obcym nie dostrzegam...
Z daleka...
Nie dojrzę...
Prawdziwie...
Obojętnieję...
Zamknięty...
Najprawdziwiej...
Zamykam się też...
W sobie...
Od prawdziwego piękna uciekam...
(Chyba już może być piękno nieprawdziwe)
Zęby zaciskam...
Bo uśmiech niechcący...
Nie w czas...
W nasz niespójny czas...
Czas prawd wszelakich...
Może być...
Drwiną lub ironią...
Odczytany...
To co dla mnie prawdą...
Dla innych fraszką...
Się stać może...
Kpią...
I słuchać się każą...
Wartość nadrzędną, próżną...
Ide'e fixe tworząc!
Świat przedziwny...
Daleki od prawdy,
Choć przecie...
- Prawdziwy!
- Prawdziwy?
Świat z trochę tylko pożółkłych kartek, tylko...
Znany... Wrócił... Pozyskany...
Nowością się...
Staje...
Więc...
>Smutno mi... Panie...<
Starą prawdę między myśli włożę, tandetną współczesną prawdą otulę.
- A, nie nie! Jedną prawdę za świętą prawdę wciąż uznawać będę!
- Prawdę ze słów i myśli mojej żony!
- Dla świętego spokoju - oczywiście!😀🥰
P.s.: Przez całe me bytowanie, nawet w nerwach, nigdy, pod żadną postacią, nawet by nadać językowej sytuacji dynamiki lub kolorytu, nigdy, nigdy nie "używałem" obscen, powiedzmy - słów wyrazistych, ale dożyłem chyba chwili, kiedy by ujednoznacznić treść przekazu, nie da się ich pominąć, zastąpić. Jakie czasy, taki język... Jaki język, taka prawda - przecie...
- Prawda?
Starym, niemodnym zwyczajem:
- Pozdrawiam serdecznie... Prawdziwie serdecznie i szczerze... 🙂
/odstępstwa od norm językowych zamierzone/
*filozofia ks. Tischnera
**gwarowo - prawie po świętokrzysku...
*** wszak filozofia Poety wszem nam znana; "roztoczeń" dalszych nie wymaga. Prawda? Hej!
**** cyt. fragment z „Hymnu” J. Słowackiego (Smutno mi Boże).

poniedziałek, 18 września 2023

"Kolorowy" zawrót głowy...

 

"Kolorowy" zawrót głowy. Prawdziwe maluchy rosną jak grzyby po deszczu, tylko...





- Przecie deszczu nie było!
Wszędzie ich pełno. Jeden, dwa dorosłe osobniki, a wokół kilka, kilkanaście łebków, ledwie ze ściółki lub mchu wychylonych.
Duże borowiki w większości zaczerwione, Te mniejsze jeszcze wolne od lokatorów...

czwartek, 14 września 2023

#Kolor kapeluszy...

 Dziś postanowiłem zmienić kolor kapeluszy.



Zamarzył mi się odcień pomarańczowożółty i czerwony.
- Borowikom stop!
- Nie, niekoniecznie! A nóż się przytrafią szlachetne i co?
- Wtedy się zastanowię.😃
Jadę oglądać koźlarze, czyli kozaki, zerwonogłówki, czerwone łebce, kraśniaki, osaki, osowiaki, osiczaki, osiniaki, podosiniaki, podosinniki, podosowiki, trzepietaki, dębczaki, panki i coś tam jeszcze...
Rozum podpowiada:
- Poczekaj jeszcze dni kilka. Będą może "mokre" noce, las się parą i mgłą wzbogaci. Wszak kilometrów, w obie strony, grubo ponad setkę nakręcisz, a efekt dziś niepewny. Oj! Niepewny!
- Fakt! To rozsądne i logiczne, ale...
- Za nic mi rozsądek i logika! Chcę już teraz! Już teraz!
- Koźlaczki pomarańczowożółte i czerwone!
- Teraz i już!
Kaprys starszego faceta wyobraźnią budowany...
Trudno. Odpalam o świcie moje cztery kółka i gnam w okolicę Rakowa; raczej bliżej Staszowa.

Gdy docieram na miejsce, nasza "ciepła gwiazda" śmiga już nad horyzontem.
- To chyba dobrze, gdyż runo dość wysokie i dębinki gęstawe.
W przydrożnym rowie jeszcze trochę wody ocalało.
- Może, może...
Pierwsze kilkanaście minut na "zero".
Nagle...
- Jest pierwszy dorodny, wypasiony pomarańczowożółty!
Niestety, tylko jeden.
Po kilku minutach drugi i...
- Nic, nic, nic!
Schodzę nieco niżej - po południowym stoku.
Po drodze młodziutki, zdrowy prawdziwek.
- Jeszcze niżej...
Promienie słońca zmieniły kąt natarcia. Przy leciutko drżących liściach w koronach drzew "mrugają" po runie...
- Ślicznie lśniącym złotem wilgotne jagodziny malują i...
- Czerwone kapelusze odnajdują. Zdecydowanie pomocne mi się stają.
- I tu, i tam, i tam jeszcze, i nieco dalej...
- W tył zwrot i od drugiej strony...
- Tak samo!
- Super! Warto było! Nos grzybiarza mnie nie zawiódł!
- A może szczęście, zwyczajnie, miałem.
Jeszcze drugi borowik, czerwone bliźniaki, dostojny pomarańczowożółty i...
- Odwrót ogłaszam!
Po drodze o Kielecką okiem zaczepiam.
Puściusieńko. Ni ludzi, ni samochodów, ni handlarzy grzybami nie widzę. Czyli pusto w lesie - zapewne.
- Udanego, leśnego, radosnego weekendu życzę...
/zwyczajowo normy językowe świadomie naruszone/