Dospać nie mogę.
Nosi mnie już od trzeciej w nocy.
Wstaję; kładę się i znów wstaję...
- Chociaż do piątej trzeba wytrzymać!
- Chyba się nie uda.
Czwarta trzydzieści.
- Wstaję.
- Trudno. Trochę dłużej "po-prysznicuję". Zjem spokojnie śniadanie. Wypiję herbatkę. Rozejrzę się po domu. Ogarnę bagażnik w samochodzie.
- Może jeszcze poranne zakupy uczynię, przed "wjazdem" do lasu.
Dziś będzie spacerek wokół Starachowic.
- No, prawie wokół miasta.
Nie spodziewam się wielkich efektów, ale sam pobyt w moich ulubionych miejscach, to balsam dla "duszy i ciała". Zamierzam uczynić około szesnastu tysięcy kroków.
- Może się uzbiera.
- A i pastelowych wrażeń z jesiennego lasu wiele być powinno.
- W drogę!
Zimno. Przymrozek ściął kwiaty w ogrodzie. Całe pokryte grubym szronem. Większość tej nocy zakończyła swój "żywot".
- Zapewne w lesie będzie podobnie.
Wracam po rękawiczki.
- Przydadzą się.
Po nogach też "ciągnie".
- Trudno. Muszę wytrzymać. Już się nie cofam.
Na północ od Starachowic...
- Puściutko! Oj, puściutko! Tylko trzy mleczaje.
- Plus kolejne trzy zaczernione; brrr...
Nawet niejadalnych nie ma.
- Trujących też nie; he, he...
Na "wschodzie" kolejne trzy mleczaje.
- Umówiły się, czy co?
Nic więcej. Pusto i już.
Na - wysuniętej głęboko - północnej "flance" zupełne zero! Zero!
Jadę na zachód.
- Nic, nic, nic!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz