piątek, 24 grudnia 2021

#Wigilii moich kilka... Druga połowa lat siedemdziesiątych XX w.

 Wigilii moich kilka...



W porządku całkiem...
Niechronologicznym.
Tym razem...
Druga połowa lat siedemdziesiątych XX w.
Podczas czynienia potraw wigilijnych...
Przypomniałem sobie "scenę" sprzed lat czterdziestu i kilku.
- Ilu?!
- Boże! Tak! Sprzed lat czterdziestu z "nawiązką"!
Wracałem ze studiów w przed-przeddzień Wigilii Świąt Bożego Narodzenia.
Wjechaliśmy w granice mego rodzinnego miasta.
Przez okno słynnego niebieskiego "ogórka", na skrzyżowaniu ulic, przy zbiorniku Pasternik, dostrzegam postawnego mężczyznę, przyjaciela moich Rodziców, pana Mariana. Ubrany w drelichowy, podgumowany płaszcz, dźwiga dwa ogromne wiadra, a właściwie pudła, przykryte od góry, charakterystycznie uniesionym brezentem.
Zaiskrzyło w mej łepetynie.
Te kilkunastolitrowe zbiorniki po farbie do malowania kabin naszych Starów miało wtedy pół miasta. Służyły do różnych celów, ale szczególnie cenione były jako "kosze" na grzyby. Jadąc na grzybobranie do Rakowa, za punkt honoru stawiano sobie, by te właśnie pudła zabierać ze sobą, a nie żadne inne torby, czy koszyki.
Dlaczego?
- Ano dlatego, że były bardzo pojemne, a grzybów tam wtedy było dostatek; oj, dostatek. Miały powlekane, antykorozyjne wnętrze. Były dość cienkościenne, czyli lekkie. Uzbrojone w sztywny pałąk- rączkę i to na centralnej części "powleczony" jeszcze kawałkiem plastikowej rurki. W drodze "na grzyby" służyły jako pojemniki na kanapki, termos, kawałek kiełbasy (bardzo ważne) i coś tam jeszcze...
Wysiadłem z autobusu na przystanku "na żądanie" - był wtedy taki, jeszcze przed mostem, na wprost kamienicy mojej koleżanki Julity - i biegnę za panem Marianem.
Dopadłem go prawie przed jego domem.
- Był pan w Rakowie, prawda?
- Tak, oczywiście...
Zdejmuje brezent i pokazuje mi dwa pełne "wiadra" zielonek i szarych - przepraszam - niekształtnych.
Zapada zmrok 22.12... Czterdzieści trzy lata temu...
Idę do domu i główkuję...
- Jak tu przekonać Mamę, że Wigilia dopiero pojutrze, więc jutro można by jeszcze skoczyć na gąski - do Rakowa.
- A jakie pierogi byłyby super, ze świeżych grzybków. Czyż nie?
Wiem, że chce się nacieszyć moim pobytem w domu, ale przecież dopiero idą święta, przed nami kilka dni wspólnego "kolędowania". - Na razie nic nie powiem, że zaraz po świętach "zmykam" z domu. Wiadomo dlaczego, prawda?
Miałem szczęście, u Rodziców zastałem Brata. Szybciutko opowiedziałem mu o spotkaniu z panem Marianem.
Natychmiast "zaskoczył".
- Jeśli tak to jutro jedziemy!
Znakomicie! Brat ma "podwodę", więc koniec problemów z transportem. Nie będziemy gonić na fabryczną "stonkę".
Mama tylko groźnie zmierzyła nas wzrokiem, ale wiedziała, że z duetem synowskim nie wygra.
Poranny przymrozek wcale nam nie przeszkadza.
Zielonki "zmrożone", niczym kamyki, stukają o dno wiaderka.
- Niech sobie stukają, byle były kolejne i kolejne...
O dziwo, szybciutko "nacięliśmy" po wiaderku.
Szybciutko do domu...
- Niech rozmarzną, bo trzeba je jeszcze "oporządzić", by...
- Barszczykiem i pierożkami wigilijnymi się stały!
Jeden, jedyny raz, w Dzień Wigilijny, zajadaliśmy się potrawami ze świeżych grzybów. Przepyszne były...
Radosnemu kolędowaniu zacnie służyły...
"Wśród nocnej ciszy głos się rozchodzi:
wstańcie, pasterze – Bóg się wam rodzi!
Czem prędzej się wybierajcie,...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz