wtorek, 2 marca 2021

100 lat szkolnictwa zawodowego w Starachowicach; cz.II... Tarcza!

 Tarcza! 



Modne, znów modne słowo, ale... 

🙂
Ja o tej dawnej tradycyjnej, szkolnej chciałem, słów kilka, a może kilkanaście...
"Grzebiąc" w starych zdjęciach, nagle "odkryłem" wiklinowy kuferek z ciekawymi , szacownymi "skarbami" z minionej "rodzinnej" epoki. A w nim...
Tarcza zielona! Nie czerwona! Zielona! Właściwie ciemnozielona. Znoszona. Haftowana, czy dziergana? Nie znam się na tym. "Nie-uplastykowiona", tylko taka ciepła w dotyku - tarcza z klasą!
Później była już czerwona, z białymi napisami, napisami właśnie z plastiku.
Z tą młodszą wiążą się moje osobiste wspomnienia.

Cz.I. Tarcza kontra Agrafka!

Był to czas, gdy tarcza była obowiązkowym elementem stroju ucznia Technikum Mechanicznego i nie tylko. W innych szkołach ponadpodstawowych też była "przymusowa", ale nigdzie nie pilnowano tego obowiązku tak, jak u nas. Nauczyciele, w godzinach porannych, pełnili dyżury przy wejściu do budynku szkoły i sprawdzali, czy wszyscy wchodzący uczniowie posiadają, przytwierdzoną na rękawie okrycia zewnętrznego, tarczę. Przytwierdzoną, czyli przyszytą! Druga musiała być - również przyszyta - na rękawie marynarki lub swetra, w lecie - koszulki! Przyszyta! Porządnie "przycerowana"! Jasne? Tarcza "obowiązywała" cały dzień, przez siedem dni w tygodniu. Ech!
Swetra? Koszulki? U wszystkich uczniów TM, lecz nie u "wychowanków" Pana W., znakomitego nauczyciela fizyki, zawsze perfekcyjnie przygotowanego do zajęć, ale i perfekcjonisty w każdym calu, czasem aż do przesady - mojego wychowawcy przez cztery lata. My, "silnikowcy" (klasa o specjalności budowa silników spalinowych), zawsze musieliśmy chodzić w marynarkach, pod krawatem, z dwiema chusteczkami w kieszeniach - w tym jedna idealnie zaprasowana, czyściutka, do dyspozycji innej osoby, czytaj - może dziewczyny. Przypominam, że chusteczek higienicznych wtedy nie było! Chusteczki "do nosa" podlegały kontroli co najmniej raz w tygodniu, podczas lekcji wychowawczej; bywało, że i podczas lekcji fizyki.
Mało tego! Miast się cieszyć przerwami, musieliśmy stać w dwuszeregu, pod drzwiami klasy, gdzie będzie następna lekcja, z nosem zatopionym w - należnym jednostce - zeszycie przedmiotowym. Nie książce! W zeszycie przedmiotowym!
Dlaczego tak? Bo tak! I już! Profesor nigdy nie zmieniał zdania. Żadne argumenty doń nie docierały.
I zdarzyło się!
W czerwcową niedzielę jeździłem po mieście WSK-ą, w białej koszuli z krótkimi rękawami, bez tarczy - oczywiście. "Gdzieś" mnie wypatrzył wychowawca. W poniedziałek:
- Won ze szkoły! Przyjdziesz z rodzicem. Koniec rozmowy. Kropka.
Cóż miałem robić?
Do domu. "Sprawozdanie" mamie i oczekiwanie na "gorzkie słowa".
Tym czasem... Cisza?????
Za chwilę krótki komunikat:
- Idziemy.
- Gdzie?
- Jak to gdzie? Do szkoły!
W budynku, w trakcie przerwy, zostawiła mnie na korytarzu i szybkim krokiem weszła do pokoju nauczycielskiego.
Po chwili wyszła i "rzuciła" mi przez ramię:
- Proszę na lekcję!
I tyle ją widziałem. Raźnym krokiem opuściła mury Technikum.
Bardzo byłem ciekaw co wydarzyło się w pokoju nauczycielskim. W domu nie było tematu. W szkole też nikt do sprawy nie wracał. Tylko wychowawca nie dostrzegał mnie do końca roku, ale oceny "ze sprawowania" i z fizyki miałem OK.
Dopiero po kilku latach, po studiach, gdy wróciłem do Technikum, przepraszam - już do Zespołu Szkół Zawodowych Nr 2, do pracy, Koledzy opowiedzieli mi ze szczegółami historię nie dialogu, lecz raczej monologu mojej Mamy z Wychowawcą.
Okazało się, że Mama postanowiła "zaskoczyć" swego interlokutora "ostrym atakiem":
- Kto to widział, by do koszuli z "krótkim rękawem" przyszywać tarczę? Gdyby, to ile ich trzeba by kupić, by... przytwierdzić do każdej? Jeśli nawet, to gdzie je kupić? Niech pan miejsce wskaże!
Adwersarz postanowił ratować się ripostą:
- Wystarczy przypiąć na agrafkę!
I tu już poległ z kretesem!
- Że co, że jak! Pan chce mego syna uczyć, by tarczę na "agrawę" nosił! Czy pan się słyszy?
I po wygłoszeniu jeszcze kilku zdań "umoralniających", przy pełnym szoku "u przeciwnika", obróciła się "na pięcie", mówiąc wszystkim:
- Do widzenia!
Opuściła zgrabnie, szybciutko pokój nauczycielski.
Gwar i śmiech, jak twierdzili Koledzy, pojawiły się dopiero po kilkudziesięciu sekundach. Chciałem tylko dodać, że był to rok 1972 i działo się to w szkole z ogromnym "autorytetem" społecznym, w Kuźni Kadr" dla FSC!
Muszę przyznać, że mama była kobietą stanowczą, zaprawioną w walce o życie, ale o taką "akcję" bym jej nie podejrzewał.
Co to jest FSC, a raczej co to było?
Sprawdźcie w Wikipedii, może coś jeszcze "piszą"...
Następnej wiosny i lata nikt już nie ścigał nas o tarcze u koszul z "krótkim rękawem" 🙂

Cz.II. Tarcza kontra Eliminacje Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej... Rok 1973!

Jesień 1973 roku. Świat się kręci wokół eliminacji do Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Polski świat szczególnie. Świat ludzi młodych "prze-szczególnie"!
Mecze odbywają się w godzinach wczesnowieczornych.
Nasza pracownia silników spalinowych też! O rety! Też!
Inne grupy jakoś sobie radzą. Nauczyciele podjęli jedynie słuszną decyzję:
- Skracamy zajęcia. Idziemy wcześniej do domu i tak żadnego pożytku z was nie będzie.
- Hurrrraaa! Słychać w kilku miejscach w szkole.
Tym samym mamy odwagę i prosimy naszego pana inżyniera, by nam też skrócił zajęcia:
- My to odrobimy! W dwójnasób odrobimy!
- No wiecie co! Nie ma takiej potrzeby.
- Ależ bardzo prosimy!
- Powiedziałem nie i już! Ja zdążę. Samochodem dojadę. Mogę nawet zabrać trzech najbliżej mnie mieszkających. Będziemy na czas.
Żadne prośby i protesty nie pomogły. Uczymy się dalej.
Na przerwie...
W rogu placu, przed wejściem do budynku, obok parkingu, rosły młode brzozy (chyba rosną; muszę sprawdzić), a "rozstaw" ich był taki, że idealnie pasował do długości samochodu naszego, skądinąd lubianego, inżyniera.
Szybka wymiana zdań. Decyzja i działamy. Co to taki samochodzik dla ekipy kilkunastu młodych, "silnych", podemocjonowanych gości!
Kilku wystarczyło! Samochód pięknie otuliły brzozy. Tu centymetr, tu dwa luzu zostało!
Żeby było bardziej elegancko, ktoś ściągnął z gazetki szkolnej, z korytarza, dużą tarczę - symbol szkoły.
Z dumą "przymocowaliśmy" ją do maski wehikułu.
Już tylko szybciutko druga część zajęć i...
Biegiem do domu!
Nim Inżynier wyszedł z pokoju nauczycielskiego, nikogo już nie było w szkole. Tylko Panie Woźne, które "uczciwie" niczego i nikogo nie widziały bo... Były zajęte swoimi obowiązkami.
Ech! Czasem i w kłopotach bywa radośnie, a Fortuna kołem się toczy! Czyż nie? 🙂

A wszystko to pisze facet, który belfrem został...

A tak swoją drogą:
- Jakaż to była Kadra! Wspaniali Pedagodzy! "Spece" w swej dziedzinie! Nie sposób wymienić Wszystkich, choć...
Nie. To już inna opowieść być musi...

/Odstępstwa od norm językowych celowe, zamierzone; liczba pojedyncza, miast mnogiej, też! Szyk wyrazów w zdaniu - też! "I" na początku zdania i wszystkie inne - też!/ 😉 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz