środa, 24 września 2014

Niski stan wody sprzyja…kłusownikom - kartki z kalendarza

2012-09-13
  Środa, 5 września 2012r.


Dzwoni mój sympatyczny kolega „Złota Rączka”. Złota rączka, w bardzo pozytywnym znaczeniu tego słowa, gdyż zawsze pomoże w razie poważniejszej awarii sprzętu wędkarskiego i to tak pomoże, że „mucha nie siada”. Dobrze mieć takiego kolegę „w zasięgu ręki”; oj, dobrze!
Dość dygresji!
Kolega zadzwonił, bo właśnie wrócił z tygodniowej wyprawy wędkarskiej i chce się pochwalić swoimi sukcesami, a ma się czym chwalić. „Zaliczył” Wisłę i to w moim miejscu.


O rybach, które złowił, nie wspomnę, a było tego trochę….

Zbliża się sobota. Może by tak…
- A gdzie?
- No wiadomo...

Sobota – niedziela, 8 - 9 września …

Pogoda się „wyklarowała”. Jadę. Właściwie – jedziemy. W radiu mówili, że wody w Wiśle prawie nie ma. Stan najniższy „od dwustukilkunastu lat”. Czy to możliwe?
Możliwe.
Moje miejsce „pokazało” nam resztki starych tam, piaskowe łachy i ledwie zarysowane strugi niby nurtu – czy nurtu?
Jeszcze gorzej na pobliskim starorzeczu i przywiślanych dołach. Tam już wody wcale nie ma. Strach patrzeć.
Wszędzie, natomiast, wyraźne ślady pobytu kłusowników. Od resztek „dźwigni” po „podrywkach”, poprzez ślady zaciągów i resztki sznurów.
- Ech, szkoda słów. Co tu się działo!
Dla tych łobuzów stan wody jest idealny. Im natura sprawiła znakomitą niespodziankę. Zadowoleni raczyli się piwem. Zabrali ryby, zostawili puszki. Totalne draństwo!

Worek w „łapę”, rękawiczki-jednorazówki na dłonie i „do sprzątania”!
- Sporo tego, pfu, sporo…

Zbliża się zmrok. Czas zacząć.
Pierwsze rzuty. Dalekie rzuty. Koszyki natychmiast „siadają” na dnie. Drgająca szczytówka równie szybko „łapie” łuk. Płytko.
Rzucam machem. Daleko, na styk czegoś na kształt nurtu; około 45 – 50 metrów. Grunt, jak w radiu, 60 – 70 tylko, że centymetrów! Płytko.

Po kilkudziesięciu minutach jest branie. U kolegi. Jest ładna płotka; 29 cm.
Zdjęcie…


i do wody.
- Pływaj sobie, pływaj, choćby w tej płyciźnie.
Kilka minut i mam branie na matcha. Coś ładnie „pracuje”. Leszczyk – 37 cm.
- „Biegnij” za płotką.
- Może coś z tego będzie…

Noc przywitała nas czyściutkim niebem, pełnym gwiazd i super jasnym, czerwonym, wyrośniętym rogalem. Rogalem, który szybko dostroił się do piękna swoich koleżanek i „strzelił” tym swoim kolorem po lustrze wiślanej wody.


Efekt był znakomity. Przejrzystość powietrza idealna, wilgotność niewielka, temperatura prawie jak późnym popołudniem. Szkoda, że nie miałem z sobą mojego „Nikonka”. Od czasu do czasu tylko leciuteńki, bardzo leciuteńki, ledwie odczuwalny ruch powietrza, który trudno nazwać wiatrem, przypominał mi o tym, że jestem nad wodą. Niestety ryby „milczały”. Tak „po prawdzie”, zbytnio się tym nie przejmowałem, gdyż to, co działo się wokół mnie, czyniło, iż czułem się wyjątkowo spokojny, a mój karpiowy „fotelik” układał się idealnie do pewnych części mojego ciała. Mało brakowało, a rozłożyłbym go do pozycji „leżąc”. W wodzie też panował idealny spokój. Nawet „nocni piraci” nie ruszyli na łowy. Stopniowo ciemniejące lustro, bez fal i szybkiego prądu, zastygło w bezwzględnej ciszy. Nocne zwierzaki też nie szeleściły w okolicznych krzakach.
Kolega zasadził się na sandacza. Po dwóch godzinach…
- Kupię „nawet” suma – skomentował.
Przemilczałem. Sklep był zamknięty.

Tylko kiełbaska „z kijka” była super! Ach, super!

O świcie pomaszerowałem „parę metrów” na głęboczek, przy samej tamie.


Grunt ponad trzy metry. Kilka pięknych, smacznych kul do wody i czekam.
- Na co czekam? Sklep zamknięty.
Tylko na przybrzeżnych, zanurzonych w wodzie, kamieniach… tysiące, tysiące młodych ślimaków. Siedzą przytulone, jeden przy drugim; tysiące.
Oby „dostały” większą wodę… Oby.

 

Jeszcze tylko worek z „aluminium” pod przepełniony, gminny kontener i śmigamy na niedzielny rosołek.

Zaczęło padać. Kropić.
Nie lubię deszczu, ale…

Środa, 5 września 2012r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz