Podjechał wóz z Prokuratury Rejonowej. 
Kierowca szybko wyskoczył zza kierownicy i zamaszystym zwrotem pochylił 
się by otworzyć tylne drzwi auta. 
Zander zdębiał. Znał tego smyka od
 kilku lat i doskonale pamiętał, że nawet jak woził samego szefa 
Prokuratury, to nie zdarzały mu się takie gesty.
- O co chodzi?! Zdążył zadać sobie pytanie.
Z otwartego wnętrza pojazdu wyłoniła się kobieca postać.
- Bardzo proszę Pani Prokurator. Zakomunikował kierowca.
- Kurcze! Taka sikorka i już tak wysoko?! Wykrzyczał sobie w duchu pytanie.
Teraz pojął, skąd u tego opieszałego na co dzień „ciapka”, taki gwałtowny przypływ energii.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głowy. Szybko ocenił. 
- Super. Ma klasę, a i rozmiary owszem, owszem. Trochę za wysoka, ale to drobiazg. 
- A te włosy? Fiu, fiu, fiu! Odlotowe!
Faktycznie.
 Kobieta miała na głowie bujną czuprynę, gęstych blond włosów, które 
jeszcze dodatkowo ślicznie rozwiewał delikatny wiaterek, ciągnący od 
strony zalewu. To je podnosił, to zakręcał, to znów zaplatał wokół 
gładkiej, jasnej, smukłej, prawie dziewczęcej szyi. 
Ocenił jej wiek na około trzydzieści lat.
- No, może ciut więcej.
Już
 dawno nie myślał tak szybko i tak sprawnie nie wyciągał wniosków. Gdyby
 tak w pracy potrafił, to zapewne już byłby w Komendzie Głównej na 
etacie, a nie włóczył się po „dzikich” polach i ślepych, brudnych 
zaułkach.
- Witam Pani Prokurator. Nadkomisarz Marek Zander, Komenda Powiatowa Policji w Rybołówkach. 
Zgrabnie się przedstawił.
- Miło mi Panią poznać. Dodał poza „protokołem”.
-
 Choć w tych okolicznościach zabrzmi to chyba dwuznacznie. Mam nadzieję,
 że to dla Pani Prokurator chleb powszedni. Dodał, uważając, by w głosie
 nie było nawet odrobiny ironii.
- Katarzyna Dendrobena, Prokuratura Rejonowa w Rybołówkach – odrzekła.
Imię jak imię – pomyślał, ale nazwisko, ot ciekawe, ciekawe. Niby brzydkie, ale ładne. Niby „robaczywe”, ale jakże praktyczne.
- A ile skojarzeń ze sobą niesie; ech!
- Do pracy, Panie Komisarzu! Głos kobiety wyrwał go z miłego zamyślenia.
- Rozpocznijmy postępowanie przygotowawcze, póki co „w sprawie”.
-
 Dokonajmy wstępnych oględzin denata, miejsca zdarzenia, zebrania i 
zabezpieczenia dowodów czynu. Oficjalne postanowienie o wszczęciu 
dochodzenia lub śledztwa otrzyma pan jutro.
- Pani Prokurator, nie musi być tak oficjalnie. Zaripostował, z nadzieją w głosie.
- Może kiedyś. Odparła.
W
 tym momencie, po raz pierwszy od dwóch tygodni, poczuł nagle, że bardzo
 brakuje mu Szpuleczki. Byłaby super przeciwwagą do tej, też ładnej, ale
 strasznie nadętej, jak na razie, Pani Prokurator. Zabrali mu dziewczynę
 na kolejne szkolenie, tym razem do Katowic, na całe sześć miesięcy, a 
tak ją polubił. 
Polubił? To zbyt mało powiedziane. Z dnia na dzień 
czuł, że staje się jego prawą ręką w pracy i  - co najgorsze – chyba nie
 tylko w pracy.
Łapał się na tym, że czekał na jej trafne uwagi, 
niespodziewane dygresje, czasem szalone, ale świeże i – o dziwo – celne 
decyzje, w trakcie dochodzenia.
- A do tego jeszcze ten figlarny uśmieszek, jak wyszło na to, że to ona miała rację.
- Do diabła, chyba się…? Nie dokończył natrętnej myśli.
- Czy Pan wreszcie wróci do nas?
- Ależ jestem Pani Prokurator!
- Mam zupełnie inne odczucia. Odrzekła, idąc w kierunku kępy wysokiej, podeschniętej trawy.
W
 najbardziej odległym od zbiornika miejscu tej kępy, z jej wnętrza, 
wyrastało jedno, jedyne, marne, pokrzywione, jakby skręcone, z 
pomarszczoną, łuszczącą się korą, drzewo; smętna, karłowata, kłaniająca 
się wędkarzom brzoza; prosząca tym swoim pokłonem, by dać jej wreszcie 
spokój, by pozwolić jej żyć; prosząca by smętne resztki karłowatych 
witek-niby gałęzi przestały być już materiałem na jednorazowe podpórki, a
 te parę ostałych jeszcze niby konarów, polanami na nocną watrę. Jedyną 
jej winą była jej samotność, samotność w tym miejscu. Wiecznie 
poraniona, oszpecona, trwała na straży sama nie wiedzieć czego. W swej 
bezsilności stała się w końcu niemym świadkiem zbrodni. Od 
kilkudziesięciu minut nawet otoczono całą kępę kolorową, pasiastą taśmą.
 Teraz to jej się wszyscy kłaniali. Ba, chodzili wokół niej wpół zgięci,
 pełni szacunku, niemal uwielbienia. Gładzili ziemię dłońmi w 
lateksowych rękawiczkach. Dziwna ta odmiana. Tylko ten jeden, co był tu 
pierwszy, przed innymi, leżał bez ruchu od kilku godzin, wsparty plecami
 o jej pień. Nawet go polubiła. Przyzwyczaiła się chyba do niego. Chyba.
Prokurator pochyliła się nad ciałem mężczyzny w średnim wieku. Zlustrowała je dokładnie ze wszystkich stron.
- Nie mam pewności, czy to nieszczęśliwy wypadek, czy zabójstwo. Stwierdziła.
- Jedno jest pewne. Nie można wykluczyć udziału osób trzecich. Dodała.
Ręką, w gumowej rękawiczce, wskazała na wystający z klatki piersiowej ofiary metalowy pręt.
- To zapewne narzędzie zdarzenia lub zbrodni. Podkreśliła.
-
 Zdecydowanie zarządzam śledztwo. Pan je poprowadzi. Oczywiście pod moim
 nadzorem. Proszę o codzienne meldunki o jego postępach. Mówiąc to, 
spojrzała chłodnym wzrokiem w kierunku Zandera. 
- Czy ma Pan już coś konkretnego do zakomunikowania; jakieś sensowne przemyślenia. Proszę.
- Pani Prokurator – zaczął oficjalnie.
-
 Lekarz, stwierdzając zgon, zaznaczył, że rana w klatce piersiowej 
ofiary powstała co najmniej na kilkadziesiąt minut, a może nawet ponad 
godzinę przed czasem zejścia ofiary. Pręt sterczący z ciała denata, to 
wędkarska, aluminiowa podpórka, długości około 60cm. Bezrękawnik na jego
 torsie to kamizelka służbowa Społecznej Straży Rybackiej naszego Koła. 
Świadczy o tym również plakietka na górnej kieszeni. Moim zdaniem 
sprawców czynu było dwóch. Dowodzi tego fakt zadania ciosu od tyłu, w 
plecy denata.
- Skąd pan to wie, Komisarzu? Przerwała mu wywód.
- 
Podpórka, proszę Pani, jest tak zbudowana, że z jednej strony ma ostrze 
do wbijania w ziemię, a z drugiej strony plastikowe lub inne, miękkie 
zakończenie służące wędkarzowi do ulokowania wędki. Z przodu klatki 
ofiary czynu zabronionego sterczy ostrze, tym samym cios został zadany z
 tyłu. Denat winien upaść do przodu, a spoczywa oparty plecami o pień 
brzozy, a więc osunął się do tyłu, gdyż nie ma żadnych śladów by go 
przesuwano lub układano. Tym samym od przodu walczył z drugim 
napastnikiem. Proszę spojrzeć, w zranionej, zaciśniętej dłoni mężczyzny,
 widać sterczące, drobne elementy włókna „szklanego” lub z domieszką 
węgla. To fragmenty wędziska, sprzętu, moim zdaniem, niezłej klasy. 
Strażnik starał się odebrać swój kij złodziejowi lub bronił się przed 
drugim napastnikiem, który go tym wędziskiem atakował. Śmiem twierdzić, 
że kij ten to fedder lub match. Ten wniosek jest wynikiem analizy 
resztek sprzętu, który został nad brzegiem zalewu, na stanowisku 
wędkarskim. Są tam trzy podpórki i dołek po czwartej, narzędziu – śmiem 
twierdzić – zbrodni lub nieszczęśliwego zdarzenia, ustawione blisko 
siebie, w charakterystyczny prostokątny, płaski sposób. Te elementy, 
plus kilka przygotowanych kul zanętowych, reszta nieco innej zanęty w 
wiaderku, świadczą o metodzie wędkowania stosowanej przez ofiarę. To on 
wędkował, nie napastnicy. Tak lokuje swe dwa, używane kije jedna 
wędkująca osoba. Tym samym musimy również wykluczyć fakt prowadzenia 
przez denata czynności kontrolnych, do których był upoważniony. 
Napastnicy zaatakowali ofiarę w celu kradzieży jego sprzętu, którego nie
 ma nigdzie w pobliżu miejsca zdarzenia lub z zupełnie innego powodu. 
Reasumując wykluczyłbym nieszczęśliwy wypadek i wstępnie zdarzenie to 
potraktowałbym jako noszące znamiona zbrodni. Zakończył dumnie swój 
przydługi monolog.
- Skąd Pan tyle wie? Zapytała lekko zagubiona.
- Sam jestem wędkarzem. Odrzekł z dumą w głosie.
- Dobrze, niech zespół techników należycie wykona swoje czynności.
- To jest oczywiste, moi ludzie są profesjonalistami, Pani Prokurator.
-
 Dobrze, już dobrze, Panie Komisarzu; zwłoki do Zakładu Medycyny 
Sądowej, w wiadomym celu; wszystkie dowody do szczegółowej analizy 
laboratoryjnej. Proszę o regularne informacje o postępach w śledztwie. 
Życzę Państwu powodzenia w czynnościach zawodowych.
- Do zobaczenia.
Obróciła się na pięcie i szybkim krokiem „smyknęła” do służbowego samochodu.
Zander
 postał jeszcze chwilę. Przypomniał technikom – z przekąsem - co rzekła 
Pani Prokurator i doszedł do wniosku, że dla niego też już nadszedł czas
 powrotu. Popatrzył jeszcze po okolicy. Lubił ten zalew i rzekę, na 
której był zlokalizowany. Późna jesień zaznaczyła swój ślad w otoczeniu 
wody. Wypatrzył „krzak gorejący”. 
Przypomniał sobie pewien bardzo celny tytuł utworu literackiego:
„Drzewa umierają stojąc”
Mimo przykrych służbowych obowiązków, ucieszył oko pięknem otoczenia
Z lekkim ociąganiem wsiadł za kierownicę wyeksploatowanego opla.
Jeszcze
 tego samego dnia, wieczorem, „smerfując” na www.wędkuje.pl, skojarzył, 
że dzisiejsza ofiara, to znany bloger należący do klubu SSR.
Jakby na
 potwierdzenie jego wstępnych ustaleń znad zalewu, rzucił mu się w oczy 
artykuł na tym blogu, dokonujący oceny wędziska znanej marki. Był już 
prawie pewien, że „trafił w kolor”. 
Po dwóch dniach, rano miał 
już na biurku wyniki sekcji i protokół z badań laboratoryjnych. Pierwszy
 dokument nie wniósł nic nowego. Drugi potwierdził jego tok myślenia. 
Niestety nie znaleziono śladów DNA oprawców. Na szczęście, udało się 
technikom zabezpieczyć niepełne ślady kilku linii papilarnych. Ślady 
były bardzo ubogie, ale na bezrybiu i rak ryba; dobre i to.
Raport 
potwierdzał także, że fragmenty wbite w dłoń denata, to włókna wędziska.
 Kierunek „lokowania” tychże pod skórą wskazywał na fakt szarpania się 
jednego z napastników z ofiarą, przy udziale lub o wędzisko. Sugerował 
dwie marki producenckie, w tym tą wspomnianą na blogu.
Przez 
następne dwa tygodnie odszukali i przesłuchali kilkudziesięciu mężczyzn,
 którzy - w ciągu ostatnich dwóch lat - mieli niemiły dla siebie kontakt
 z SSR.
Przed tym faktem nie zdawał sobie sprawy, jak wielu wędkarzy 
(nie licząc kłusowników) wchodzi w konflikt z RAPR i prawem. Kryminalni 
pełnili dyżury nad zalewem. Rozmawiali z bywalcami tych okolic. Szukali 
świadków zdarzenia lub choć drobnych śladów, które mogłyby naprowadzić 
na trop podejrzanych. 
Wszystko bez sensu. Żadnych efektów. Nic. 
Po prostu nic. Śledztwo utknęło w martwym punkcie. Tylko Dendrobena 
zaczęła reagować coraz bardziej nerwowo i nieprzyjemnie. Zołza i już.
 
Nareszcie
 dwa dni wolnego. Zander postanowił spędzić je w domu. Zauważył, że na 
jego ulubionym portalu wędkarskim, ścigają się blogerzy w konkursie 
kulinarnym. Zerknął jeszcze raz na stronę. Wybrał przepis Marka 
Dębickiego o pstrągu w bukiecie z warzyw. Lubił pstrąga. Niestety, a 
może stety, tego w lodówce miał z supermarketu. Kupił go wczoraj 
wieczorem. Zakasał rękawy od koszuli, umył ręce, wyjął potrzebne 
wiktuały i przystąpił do przygotowywania potrawy. Szło mu dość zgrabnie,
 choć od czasu do czasu zerkał na ekran monitora. 
Czas płynął 
powoli. Unoszący się zapach, zaświadczał o postępach pracy kucharza.    
                                                                        
                            
 Nagle zadzwonił dzwonek domofonu. 
Dźwięk ostro wibrował w jego uszach. Już dawno miał go wymienić na inny,
 ale jakoś tak schodziło; dzień za dniem, dzień za dniem, a dzwonek 
wciąż był ten sam. Tak po prawdzie, to przecież odkąd rozstał się z 
Alką, prawie nikt go nie odwiedzał. Nie był samotnikiem, ale też nie 
miał szerokiego grona przyjaciół i kolegów. Nawet w pracy trzymał się 
zależności służbowych. No, może z jednym wyjątkiem.                     
              
– Kogo tam diabli niosą? Pomyślał niegrzecznie. Tak mu
 zależało na tych paru chwilach samotności. Musiał przemyśleć kilka 
problemów ze śledztwa, które już prawie trzy tygodnie tkwiło w martwym 
punkcie, a ta zołza Prokurator co drugi dzień skrzeczy i skrzeczy: 
-
 Kiedy będą wyniki. Chcę zamykać postępowanie przygotowawcze.           
                                                                        
                 
 I drze się:                                                                                                    
- Pan się nie stara!
- Pan nie ma nawet ostatecznej koncepcji!
- Pan stoi w miejscu!
Ostatnio już miał na końcu języka:
- A co? Może mam leżeć? Z chęcią się położę. Tylko bez ciebie. Jędzo! 
Ugryzł się w język. I tak nie byłaby to prawda. He, He!
Nacisnął guzik domofonu. Kurcze, nawet nie zapytał, kto tam idzie. 
Po chwili odezwał się gong dzwonka przy drzwiach wejściowych. Otworzył je; bez szczególnego animuszu.
- O rany! Jęknął.
Za progiem stała Szpuleczka.
- Co Ty tu robisz? Zapytał, a oczy miał już maślane!
- Przyszłam Cię odwiedzić, Szefie, a właściwie, to Cię pocieszyć.
- O czym Ty mówisz? Powinnaś być w Katowicach.
- Mam kilka dni wolnego. Będziemy tak rozmawiać; przez próg?
- Ojej! Przepraszam Cię bardzo! Wchodź!
Obudził się, na chwilę, z radosnego otępienia.
Zdjęła
 płaszcz. Powiesiła na wieszak i zatrzymała się w przedpokoju. Zander 
dalej stał jak skamieniały; tylko przyglądał się jej wciąż tym 
rozmarzonym, prawie „płaczliwym” z radości, wzrokiem.
- Jednak jest śliczna. Podsumował w myślach. Śliczna!
- Wejdź do pokoju. Poprosił.
- Wolę do kuchni. Odrzekła.
 - Toż tam takie zapachy. Co kombinujesz?
- Pstrąga w warzywach. Stwierdził już rezolutnie.
- Zaprosisz mnie na to danie?
- Ależ, oczywiście. Z wielką przyjemnością.
Na
 szczęście ryba jeszcze nadawała się do spożycia. Ba, była pyszna. 
Częściowa w tym zasługa Marka Dębickiego, toż to jego przepis.
Przy stole wrócił do powodu jej wizyty:
- Powiedz, wreszcie, co Cię do mnie przygnało?
-
 Byłam w pracy. Wpadłam na kawę, a tam wszyscy mają tylko jeden temat na
 językach. Stosuneczki między nową Panią Prokurator, a moim szefem. 
Oczywiście, komentują też trwającego pata w obecnym śledztwie. 
Pomyślałam, że może Ci się na coś przydam, albo chociaż Cię rozchmurzę. 
Przecież wiem jaki jesteś, jak się teraz męczysz, jak nie idzie po Twej 
myśli.
- Opowiedz, Marku, wszystko, po kolei, od początku. Ja mam czas. Ty chyba też?
Oczywiście, że miał czas. Dla niej zawsze miałby czas. Ważne, że jest obok niego. Już może być tylko lepiej. Ze wszystkim.
Opowiedział
 jej wszystkie szczegóły dotychczasowego śledztwa; punkt po punkcie, 
ustalenie po ustaleniu, detal po detalu. Sam się zdziwił, z jaką 
radością to czynił. Znów wróciła ta natrętna myśl:
- Do diabła, chyba się…?
Skończył. 
Siedziała
 w zamyśleniu; w takiej ciepłej, trochę dziecinnej pozie; ze stopami pod
 siedzeniem. Szczupła. Z tym rozpiętym pod szyją kołnierzykiem 
koszulowej bluzki, z tymi dłońmi o długich i zgrabnych palcach, z tymi 
włosami w zamierzonym nieładzie i z tym leciutkim, leciuteńkim, 
niezmiennym uśmiechem na drobnych, acz kształtnych wargach. Patrzył na 
nią, patrzył, patrzył. Ciepło czyniło mu się coraz bardziej wokół serca.
- Do diabła, chyba się…? Wciąż nie miał odwagi dokończyć tej myśli. 
Bał się. Bał się. On, Zander, bał się!
-
 Wiesz, tak sobie pomyślałam, że jest jeszcze jedna, bardzo mała, ale 
jest szansa zidentyfikowania zabójcy; sprawcy czynu zabronionego; hm. 
Staram się dostosować język do nowej, zaistniałej sytuacji. Będzie 
ciężko. Dobrze, do rzeczy.                                              
                                                             
– 
Pamiętasz, jak pokazywałeś mi swój sprzęt wędkarski i tłumaczyłeś, który
 kij do czego służy; opisywałeś mi metody wędkowania? Wtedy zadałam Ci 
pytanie:
- Dlaczego na jednej wędce, na czubku – poprawiłeś mnie, że to szczytówka – jest takie dziwne zgrubienie?
-
 Odpowiedziałeś, że to po naprawie. Mówiłeś, że masz kolegę, który tobie
 i innym wędkarzom, profesjonalnie serwisuje, konserwuje sprzęt 
wędkarski, a przy okazji czyni również jego nietypowe naprawy. Mówiłeś 
również, że w środowisku wędkarskim jest bardzo popularny.
- Co byś 
zrobił, jak miałbyś sprzęt, na którym Ci zależy, a wymagałby on dość 
skomplikowanej naprawy? Myślę, że jest nadzieja, że łobuz nie wyrzucił 
tak fajnego kijka, że będzie chciał go naprawić. A może już to uczynił. 
Warto sprawdzić.
Patrzył na nią zachwycony.                                                                                          
-
 Brawo! Brawo, brawo. Moja Szpulka, moja kochana Szpulka! Wymyśliła na 
poczekaniu. Warto sprawdzić. Jutro z rana pojadę do Jurka Deloro, 
porozmawiam. Nie, zaraz zadzwonię i się z nim umówię. Zaraz, zaraz, co 
ja pomyślałem na temat Szpulki? Jaka Szpulka? Moja kochana Szpulka?
Następnego dnia, teoretycznie wolnego od pracy zawodowej, z samego rana, wylądował w pracowni Deloro.
Pracownia
 to dużo powiedziane, gdyby oceniać jej powierzchnię, ale patrząc z 
pozycji majstersztyków wędkarskiego sprzętu, które wychodziły spod ręki 
jej właściciela, można nazwać ją pracownią, gdyż Mistrz tu pracował.
Przywitali
 się serdecznie. Znali się obaj już wiele lat. Niejednokrotnie omawiali 
wszystkie okoliczne miejscówki, informowali się wzajemnie o dobrych 
braniach, sporo godzin spędzili razem na Jurka łajbie, w pogoni za 
szczupłym i „imiennikiem” (właśnie – chyba nazewnikiem) Komisarza. 
Zawsze, jak się spotkali, mieli o czym gadać. 
Niestety, tym razem 
Marek skrócił do minimum dialog o wędkarskich wyczynach i szybciutko 
przeszedł do tematu, będącego zasadniczym celem jego dzisiejszej wizyty u
 kolegi. Bardzo go nosiło. Miał nadzieję, że to będzie przełomowa chwila
 dla „martwego” śledztwa. 
No, przecież to, w końcu, Szpuleczka 
wymyśliła. Liczył też na Jurka, który wszelkie marki sprzętu miał w swym
 małym paluszku. Oby tylko dopisało im szczęście i sprawca czynu 
zabronionego złożył tu wizytę.
„ Odpalił” tableta - nową pomoc 
służbową - i pokazał Deloro kilka przykładów wędzisk, jakie, zgodnie z 
jego wędkarską intuicją i wynikami prac laborantów, mogły wchodzić w 
rachubę, jako „czynnik sprawczy”. W tym, oczywiście, kijka, którego tak 
elegancko opisywała ofiara na swoim blogu. Oko mistrza tylko musnęło 
fotki. Rzekł z lekką dozą sarkazmu:
- Przecież wiesz, że sama nazwa, byle pełna, by wystarczyła. Nie doceniasz mnie, Marku. 
-
 Tak, był gość z takim kijkiem. Likwidowałem w nim ubytek włókien w 
części szczytowej matcha i - na specjalne życzenie właściciela – 
lakierowałem cały blank, choć jego stan tego nie wymagał. Odebrał go 
przedwczoraj. Nawet się nie targował. Próbowałem z nim pogadać o 
sprawności, wadach i zaletach tej wędeczki, ale zbył mnie jednym 
zdaniem: 
- Jeśli miałby pan klienta, mogę go sprzedać.
 Szybko zapłacił za naprawę i wyszedł. Tyle go widziałem.
-
 Mimo wszystko, mam nadzieję, że potrafisz go opisać; chociaż podstawowe
 cechy i może coś charakterystycznego? Może czegoś dotykał, czegoś, 
czego nie używałeś, nie czyściłeś od przedwczoraj? Pytał Zander, z 
nadzieją w głosie.
- Pewnie, że Ci go opiszę, a w koszu na śmieci 
masz paczkę po gumie do żucia, którą tam wyrzucił. Choć raz ktoś doceni 
to, że nie opróżniam go codziennie. Zażartował.
- Może mi jeszcze powiesz, że masz jego numer telefonu? Pół żartem, ale z nadzieją zapytał.
- Oczywiście, przecież to naturalne, że muszę mieć kontakt z klientem.
Wyciągnął notes i wskazał mu palcem właściwy numer; numer, póki co, podejrzanego. Hura, w końcu podejrzanego.
Nagle skojarzył:
- Czy ja dobrze usłyszałem? Delikwent chce sprzedać to wędzisko?
- Przecież Ci mówiłem. 
Już wiedział co ma czynić. Jeszcze tylko formułka do Mistrza:
-
 Przykro mi Jureczku, będziesz do mojej dyspozycji. Od tej chwili, 
obowiązuje Cię zachowanie pełnej tajemnicy w tej sprawie. Rozumiesz, 
chodzi o dobro śledztwa. Musisz złożyć formalne zeznanie, jako świadek.
Usprawiedliwiał się przed kolegą.
-Dobra, dobra, niech Ci będzie. A gdzie kasa za usługę? Taką usługę? Grzmiał Jurek.
Pojechali
 na Komendę. Zander sporządził protokół z przesłuchania świadka. 
Plastyk, przy pomocy Mistrza Deloro, wykonał portret pamięciowy 
poszukiwanego, a technicy zdjęli odciski palców z dostarczonego 
opakowania po gumie do żucia i porównali je z zabezpieczonymi na 
dowodach rzeczowych zdarzenia.
Dwa pasowały idealnie do siebie. 
Komisarz triumfował. Natychmiast zadzwonił do Pani Prokurator. 
Poinformował ją o możliwym przełomie w śledztwie, o kolejnych 
przewidywanych czynnościach i poprosił o wyrażenie zgody, na piśmie, na 
ich podjęcie.
Mając ustną akceptację, nie czekał, nerwowo sięgnął
 po notes. Odnalazł numer, który przepisał z notatnika Jurka i wystukał 
go na klawiaturze służbowej komórki. Niecierpliwie nasłuchiwał ludzkiego
 głosu z drugiej strony. Te kilka, może kilkanaście, sekund strasznie mu
 się wlokły, nieobliczalnie rozciągały w czasie. W końcu usłyszał:
- Czego? E, e, słucham?
- Ja w sprawie wędziska (wymienił znaną markę). Słyszałem, że chce je pan sprzedać. Czy dobrze trafiłem? Zaczął bezładnie.
- Ta, mam.
Usłyszał odpowiedź.
-
 Czy moglibyśmy się jakoś umówić, by je obejrzeć? Zagadnął i czekał w 
napięciu na reakcję. Byle tylko była po jego myśli. Po chwili usłyszał:
- Skąd jesteś?
- Szybko przeszliśmy na ty – pomyślał, a głośno rzekł:
- Z Rybołówek.
- Ja tyż. To spotkamy się w rynku, pod pomnikiem Szczupaka. Kiedy?
- Spieszy mu się. To dobrze – przebiegło Markowi przez głowę, a w słuchawkę odpalił:
 - Za godzinę.
- Dobra. Poznasz mnie. Kija będę miał w łapie.
- Do zobaczenia, za godzinę – podsumował.
Łatwo poszło; bardzo łatwo. Czy nie za łatwo?
Szybko
 zorganizował swoją ekipę. Po pół godzinie jego ludzie kontrolowali 
płytę rynku i okoliczne zaułki o super nazwach: Płotki, Kiełbia, Karpia i
 Okonia. Teraz pozostało uzbroić się w cierpliwość i czekać.
Przyszedł
 punktualnie. Sam. Wędzisko trzymał pod pachą; bez pokrowca. Lśniło w 
promieniach popołudniowego słońca. Przez chwilę przykuło wzrok Zandera. 
-
 Ładne; ślicznie go Deloro „wybłyszczył” – stwierdził w myślach. Szybko 
otrzepał się z tych dywagacji – czas przystąpić do akcji. Podszedł do 
gościa i wyciągnął policyjną „blachę”.
- Policja… – rozpoczął regułkę.
Na
 Komendzie facet zaczął wić się jak czerwony robak, wyjęty z pudełka i 
ukłuty haczykiem. Kombinował, jak węgorz z jamy wyciągany, jak sum z 
głębiny ku brzegowi proszony. Twierdził, że kupił wędzisko na bazarze, u
 Miętusa, za grosze. Naprawił i postanowił sprzedać, z zarobkiem. 
Pobrano odciski linii papilarnych z czubków jego palców. Znów „bingo”. 
Postawiony pod ścianą, w obliczu prostych dowodów, zaczął pękać, jak 
leszcz wyciągnięty na powierzchnię wody, gdy złapie pyskiem kilka łyków 
powietrza. Zaczął „śpiewać” syrenim głosem. Podał dane „wspólnika”, 
obciążając go, na ile to było możliwe. Próbował opisać zdarzenie jako 
wypadek, czyn niezamierzony, nieszczęśliwy przypadek. Gdzieś w tym 
wszystkim, jeden tylko fakt nie pasował do reszty zeznań: delikwenci po 
czynie zabronionym, z zejściem śmiertelnym, ze spokojem ducha, 
podzielili się wędziskami ofiary. A przecież lekarz twierdził, że ofiara
 żyła jeszcze kilkadziesiąt minut po zadaniu ciosu… Brrrr…
Po 
kolejnej godzinie na biurku Zandera leżały dwa imienne nakazy 
tymczasowego aresztowania, a jego „kryminalni” zmierzali pod wskazany 
adres z nakazem rewizji i poleceniem zatrzymania drugiego z 
podejrzanych.
Zander rozparł się wygodnie w starym, przetartym 
fotelu. Przymknął powieki i oczyma wyobraźni powędrował nad brzeg swojej
 ulubionej rzeki.
O piątej wieczorem przesłuchał drugiego 
kolesia. Sporządził protokół rozbieżności zeznań. Opieczętował, podpisał
 i odetchnął z ulgą:
- O resztę i ostateczną kwalifikację czynu niech
 się martwi Dendrobena. Gdyby była milsza, mniej służbowa, pocisnąłby 
trochę mocniej smyków i uprościł jej decyzję. Ma na to swoje sposoby. 
Lata praktyki robią swoje. A tak doszedł do wniosku, że wystarczy 
wykonać tylko tyle, ile wymagają od niego przepisy. Chciała formalnie, 
ma formalnie. Choć zwykła, ludzka ciekawość nie dawała mu spokoju: - Jak
 tam to przebiegało? Czy to zbrodnia, czy czyn niezamierzony, a jeśli 
zbrodnia, to czym spowodowana? 
Skonstatował, że będzie uważnie śledził proces sądowy.
O,
 nie! Jeszcze jedną rzecz musiał załatwić. Wziął do ręki telefon. 
Odszukał numer do Szpulki. Napisał sms-a: „Dziękuję; już po sprawie. 
Jesteś kochana!”.
Poszło.
Po chwili telefon „zapukał”. Otworzył wiadomość: „Nie ma za co. Znakomicie. Ty też.” 
Uśmiechnął
 się ”pod wąsem”: - Ja też? Żartuje ze mnie, czy prawdę pisze? W tej 
kwestii, niestety, żadne dochodzenie ni śledztwo nie pomoże. A szkoda.
Kobieta tajemniczą jest; kobieta nieodgadnioną jest i basta.
Zbieżność, podobieństwo nazwisk, imion i „ksywek” przypadkowa.
#wędkarskie wyprawy, refleksje, "miejscówki" porady
- refleksje (153)
 - "bajanie" (117)
 - humor (83)
 - ziemia świętokrzyska (70)
 - wspomnienia (50)
 - "miejscówki" (43)
 - hobby (41)
 - filozofia (40)
 - dziadek (38)
 - Starachowice (37)
 - grzyby (36)
 - las (35)
 - Kamienna (33)
 - Wnuczka (33)
 - jesień (31)
 - wędkarskie wyprawy (30)
 - krajobraz (25)
 - zabawa (18)
 - #zabawa "bajanie" (15)
 - stare fotografie (15)
 - #grzyby (12)
 - #las (12)
 - #hobby (11)
 - Pasternik (9)
 - ZSZ Nr 2 (8)
 - bajanie" (8)
 - 100 lat szkolnictwa zawodowego (7)
 - Technikum Mechaniczne (7)
 - leszcze (7)
 - porady (6)
 - "Star" (5)
 - Solina (5)
 - samochód (5)
 - Wisła (4)
 - komisarz Zander (4)
 - samochód ciężarowy (4)
 - świętokrzyska wspomnienia (4)
 - karasie (3)
 - recenzja (3)
 - świętokrzyska (3)
 - poezja (2)
 - smutno (2)
 - Romowie (1)
 - Wąchock (1)
 - balony (1)
 - dwie prawdy (1)
 - organy (1)
 - prawda (1)
 - trzy prawdy (1)
 
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
.jpg)




OdpowiedzUsuńTomekoo
Bogate słownictwo i coś zupełnie innego na portalu ... Nieźle się napracowałeś Krzychu ;-) Fajnie się czytało ;-) *****
Sebastian Kowalczyk
GENIALNE :D [2014-01-22 09:33:]
ryukon1975
Świetna historia, wzorowy język pisany. Bezwzględne 5 *****
mariusz54
Super wpis i przepiękne fotki! *****
wasiu13
Katarzyna Dendrobena haha
janglazik1947
Jakaś odmiana wśród opisu sprzętu wędkarskiego, przepisanego z katalogów.
Zibi60
"Ma klasę, a i rozmiary owszem, owszem." Jak zwykle Krzysiu, bez rewelacji - czyli ... czyli GENIALNIE ! 5*
marciin 2424
Codziennie przeglądam "Wędkuję.pl" w poszukiwaniu czegoś cennego co warto przeczytać i oczywiście zapamiętać. Często trafiam na artykuły,które nic nie wnoszą pozytywnego ani pouczającego i ta myśl po co ja tu zaglądam .Ale gdy wpada w ręce taka historia to rekompensuje wszystkie przeczytane nic nie wnoszące artykuły. O wędkarstwie to raczej nic się nie dowiedziałem ,ale i od tego musi być jakaś odskocznia a w takim wydaniu to po prostu poezja. Super się czytało kolego zostawiam***** i czekam na więcej historii ze Szpulką w roli głównej(:
romanm72
Pełen odjazd, fajnie się czytało !!! Pozdrawiam, oczywiście 5 i więcej !!!
JKarp
Już nie mogę się doczekać na części III, IV, V ....
Zionbel
Super wpis. Piątal oczywiście...
DelTor0
Rewela :)
janek1985
Świetne :)
tryfta
Biblioteki padną:))Pierwszy raz czytam coś innego jak porady wędkarskie i dotarłem do końca:) Ciekawe.
kajetanmroz
Dobre. Gratulacje.
OdpowiedzUsuńmajes1973
No,no świetne!
mateuszwos
trzeba mieć talent.
kaczor6110
Dlaczego mozna przyznac tylko 5 ***** dla mnie to warte ***************************************************************************
unix
No Krzysiu, napracowałeś się. Bardzo wciągająca lektura. Miło się czytało. Mam nadzieję, że kolejne części niebawem się ukażą.
rysiek38
Po pierwsze wielka piątka na początek !!! nie ma nic lepszego jak dobra,wciagajaca lektura na takie martwe dni. To nie wpis na blog a przynajmniej scenariusz na kolejnu odcinek "O.Mateusza" - wielki szacun :-)
camelot
......wniosek z tego taki, że nie warto paradować nad wodą z drogim sprzętem. Ryby i tak nie docenią ! A skończyć można - jak ten pod brzózką !
Tomas81
Pierwsza część była super, ta... REWELACYJNA! Ciekawe jak będę musiał nazwać trzecią?;-) Krzysiu jeszcze raz wielkie PIĘĆ*****!
grisza-78
Ach ta Szpulka.... nieoceniona ;) Super!!!!!!! ***** i pozdro!!!!
heniopej
Chopie co ty palisz? sądząc po tekscie na pewno coś dobrego :))))))))
rysiek38
Z tym paleniem to dokładnie to samo chciałem wczoraj napisać ale tak jakoś było mi głupio :-) ale jeszcze raz - Opowiadanka naprawde przednie !!!
feroza
Jak miło "poczytać" język Śląska. Już Was słyszę Koledzy i akcent stawiam na właściwej sylabie. Był czas, że miałem przyjemność wędkować na Pogorii; choć to chyba pogranicze Zagłębia Dąbrowskiego? Gdy wracałem w mój Kraj Scyzoryków, po kilku tygodniach pobytu w Waszym Sympatycznym Świecie, przez parę dni godołem jeszcze po szlunsku. Ech, sympatyczne wspomnienia. A karczma piwna? Męskiej zabawy czar! Niezapomniany!
marek-debicki
Pięknie, pięknie i jeszcze raz pięknie. Gratuluję pióra, pozdrawiam i *****pozostawiam.
niutek40
Krzysiu kolejny tekst z wysokiej półki, dobrego wpisu nie piszę się od tak. Sporo trzeba się do niego przyłożyć, widać, że sporo pracy i czasu również i tym razem włożyłeś. Tylko pozazdrościć Ci talentu i chęci pisania, ale cóż niektórzy ładnie piszą, a inni pięknie śpiewają. Dobra nie będę za dużo już słodził, wszystko właściwie koledzy powyżej już napisali. Pozdrawiam i czekam już z niecierpliwością na III część.
rysiek38
Co jak co ale hyba kożdy hanys lubi biyr i niy gupieje po nim a co do "Scyzoryków"to fajne piękne tereny w sumie jakby przedłużenie jury a ja jedynie tam wypoczywam (jak się uda ) a skąd te skojarzenie jury z Kielecczyzną ??? otóż tam gdzie trafia mi się łowić to moje radyjko łapie tylko Kielce :-)
owczarki
no fajne kto by sie spodziewał takiej odmiany
glacjan76
Bardzo dobre! Czekam na więcej! Pozdro
Thunder II
Rewelacja. Dzięki za link:)
Szpulka28
Przeczytałam teksty jeden po drugim i są świetne. Problem z tym, że na kolejny (a mam nadzieję, że będzie) trzeba czekać. Po dobrej lekturze nie można doczekać się kolejnej części. 5* i zaganiam do dalszego pisania (tak, tak wiem, natchnienie musi samo przyjść). Dzięki, że umilasz mi okres oczekiwania na wiosnę, bo u nas lód jeszcze skuwa jeziora... ;))